Minął dzień, a do domu Gabriela Novaka ktoś natarczywie zaczął się dobijać, omal nie wywalając drzwi z zawiasów. Mocne, gwałtowne uderzenia roznosiły się po cichych pomieszczeniach domu i sygnalizowały, że ktoś po drugiej stronie jest poddenerwowany i niecierpliwy. Wygramolił się ze swojego kokonu, zwanego również kebabem z koca i dzielnie poszurał, aby powitać zbłąkanego wędrowca.
-Co chcesz? - Ton jego głosu może i nie należał do najprzyjemniejszych, ale czy nasz bohater się tym przejął? Wręcz przeciwnie. Miał prawo być wkurzony i miał prawo nienawidzić, w tym momencie, ludzi. Przynajmniej on tak twierdził.
-Też miło cię widzieć...Chociaż nie, wyglądasz paskudnie, oczy mnie bolą, gdy na ciebie patrzę. - Gość bez pytania wtargnął do jego mieszkania i ostentacyjnie rozwalił się na kanapie.
-Pewnie, rozgość się. - Mruknął sarkastycznie Novak, bardziej chyba do siebie, ale chłopak usłyszał jego uwagę, bo uniósł kciuk wysoko w górę i zaczął skakać po kanałach, jakby był u siebie w domu.
-Co ty tu robisz, Dean? Nie powinieneś obracać właśnie jakiejś panienki? - Opadł na fotel jakby zmęczony życiem.
-Właśnie obracałem, dopóki ktoś mi nie przerwał...Domyślasz się, któż to mógł być? - blondyn spojrzał na niego wymownie.
-Anakin? - sarknął.
-Zabawne...otóż, mój drogi kolego, był to mój młodszy brat - Samuel. Twierdził, że mam szybko do ciebie przyjechać, bo się pokłóciliście i nie odbierasz telefonu. - Podparł się łokciami o kolana, a brodą o dłonie i natarczywie wpatrywał się w oczy Winchestera, co trochę go skołowało.
-Więc po co przylazłeś? - uśmiechnął się, chyba najbardziej sztucznie, jak tylko mógł.
-Nie bądź wredny, jestem tu tylko po to, żeby zobaczyć, czy żyjesz i dowiedzieć się o co chodzi. Zawsze byliście idealną parą. Wszyscy przecież rzygali na wasz widok. Charlie nawet wymyśliła wam nazwę. - uśmiechnął się z prychnięciem.
-Inne priorytety. - Znowu rozwalił się na siedzeniu jak żaba na liściu, co Dean skwitował przewróceniem oczami.
-Przestań pierdolić. Po studiach Sama mieliście przecież żyć razem w białym domku z ogródkiem, psem i gromadką dzieci. - Uśmiech zszedł z jego twarzy, a zastąpił go żal.
-Myślisz, że łatwo jest być z kimś, kto nie ma dla ciebie czasu? Z kimś, kto imprezy i kumpli stawia ponad swojego chłopaka? Z kimś kto... - Nie dokończył. Nie wiedział czy przez ryk, jaki wydarł się z jego gardła, czy po prostu nie miał ochoty kończyć.
-Gabe...Nie rycz, mazgaju...wiem, że związek na odległość jest trudny, ale przecież...
-Nie! Kurwa, dwa lata to znosiłem! Tu nie chodzi o jego studia, o imprezy, kumpli, nawet o tę szmatę z wielkimi balonami, która tak się do niego mizdrzy! Coraz częściej nie chciało mu się ze mną gadać. Mógł nie pisać parę dni...o kamerce już nie wspomnę. Kocham go...kocham go najmocniej na świecie, tylko...on już chyba przestał... - Krzyk przemienił się w szept.
-Cholera, nie wiem co ci powiedzieć Gabe...nie poznaję go...może z nim o tym pogadam i...
-Nie! Zgłupiałeś?! Nie raz dawałem mu do zrozumienia, że poświęca mi za mało czasu...Mówił wtedy, że mam rację i postara się to zmienić...Powiedz mi, ile można się powtarzać?...Taki mądry, a nie rozumie prostego zdania? Albo nie chciał rozumieć... - Po chwili namysłu dodał jeszcze - Najgorsze jest to...że chyba nie mogę bez niego żyć...
-Co Ty wygadujesz, Gabe? Pewnie, że tak! To, że mój brat stał się dupkiem nie skreśla twojego szczęścia! Tego kwiatu jest pół światu...czy jakoś tak. - Przełknął słowa, które cisnęły mu się na język, że Sammy jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny...że nigdy nie było nikogo poza nim i...innego nawet nie chce.