9- Game Over

2.1K 175 52
                                    

Kiedy tylko przygotowałam się psychicznie na rozmowę z Andreą i do niej zadzwoniłam, zostałam mocno rozczarowana. Oczywiście, nie odbierała. Zostawiłam jej około dwadzieścia pięć nowych wiadomości i miałam nadzieję, że prędzej czy później je zobaczy. 

Czas mijał, a ja coraz bardziej stresowałam się nocną zmianą. Nie wiedziałam co oznaczała poprzednia wizja. Była prawdziwa? A może po prostu oszalałam? Siedziałam na łóżku i próbowałam ją rozszyfrować. Nie wiem dlaczego, ale słowa tego chłopca wryły mi się w głowę, mogłam je odtwarzać niczym kasetę. 

"Przysłaliśmy cię tutaj, abyś ich uratowała".
Czyli zostałam tutaj wysłana. Przez kogoś. Z zadaniem. Jak, do jasnej cholery, ja - strachliwa Rine - mam pokonać mordercę i uratować resztę dzieci? Bałam się, szczególnie przez ostatnie słowa chłopca. Czy jeśli nie uda mi się ich uratować przez tytułowe pięć dni to także stanę się animatronikiem? Demonem? Zacisnęłam powieki, próbując pomyśleć o czymś innym, jednak bezskutecznie. Traciłam zmysły, nie wiedziałam co jest prawdą a co kłamstwem. Miałam dość.
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam oczy, będąc... prawie pewna tego, co powinnam zrobić. Już nie mogłam tego wytrzymać, nie mogłam! Postawię się mordercy, postawię się tej całej chorej grze... Albo wygram albo zginę próbując.
Zadzwoniłam do Andrei jeszcze kilka razy, lecz bez skutku. Postanowiłam, że pójdę szybko do pobliskiego sklepiku i kupię jakiś zeszyt, żeby zapisać na papierze wszystko, co wiem, oraz kupić coś do przechowania mojej "broni", czyli kilku noży kuchennych znalezionych w szufladzie. Zaśmiałam się nerwowo, nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zmuszona z kimś... czymś walczyć...
Gdy wróciłam do pokoju od razu chwyciłam długopis i nerwowo przygryzłam jego końcówkę. Próbowałam przypomnieć sobie każdą rzecz, która mogłaby mi pomóc w mojej ostatecznej wyprawie.
Zapisałam datę pierwszego zabójstwa, podejrzenie o pochodzeniu Andrei i słowa chłopca z mojego koszmaru. Marionetka. Czyli coś... a raczej ktoś ją opętał. Jeśli wierzyć postaci z mojego snu, był to martwy chłopiec z pierwotnej restauracji Freddy'ego. Wiedziałam, że Andrea mogłaby mi bardzo dużo podpowiedzieć, lecz los mi nie sprzyjał.
Myślałam i myślałam, ale nie zeszło na mnie żadne oświecenie. Przypomniałam sobie, gdy raz przeczytałam kryminał i niezmiernie irytował mnie główny bohater detektyw, który nie potrafił połączyć oczywistych dla mnie faktów i rozwiązać zagadki. Nie wiedziałam czy to ja byłam taka głupia, czy też nie miałam zbyt wielu informacji. Z bezsilności mocno kopnęłam ścianę, i niemal natychmiast usłyszałam wrzask sąsiada. Wzdrygnęłam się i odkrzyknęłam przeprosiny. Byłam żałosna.
***
Gdy nadeszła północ, stałam przed drzwiami restauracji. Nocną zmianę kończył dziś Jeremy, który właśnie otwierał mi drzwi. Przełknęłam ślinę, czułam jak przygniatał mnie ciężar plecaka, ciężar... tego wszystkiego.
- Hej, Rine - przywitał się nieśmiało, ale ja tylko zamyślona przytaknęłam. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak, nic mi nie jest - odparłam wymijająco i chciałam wejść do lokalu, ale zaskoczył mnie wychodzący z niego Vincent.
- Vincent?! C-co ty tu robisz? - spytałam roztrzęsiona, a mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.
- Pracuję, nie wiedziałaś?
- Chodzi mi o to... Ugh, co tu robisz t e r a z? Przecież ja mam zmianę-
Przerwał mi Jeremy:
- Miałem ci powiedzieć, Vincent dzisiaj tu z tobą będzie...
- ...Polecenie z góry - odparł.
- Tia... Ok... No to... Ja będę w biurze - powiedziałam i szybko skierowałam się w stronę korytarzu. Usłyszałam jeszcze jak za mną Vincent pytał Jeremy'ego co mi się stało.
Polubiłam ich. Naprawdę... spodobało mi się tutaj. Nie chciałam... Nie chciałam umierać.
"I nie umrzesz, Rine... Wygrasz grę."
- CATHERINE! Czekaj! - słyszę za sobą szybkie kroki Vincenta, a gdy się odwróciłam już przy mnie stał. - Co ci odbija?
Zignorowałam go i przyspieszyłam, czym tylko go zirytowałam - zaczął mnie dalej wypytywać aż do czasu gdy doszliśmy do biura. Wtedy nie wytrzymalam:
- TAK BARDZO CHCESZ WIEDZIEĆ, DO KURWY NĘDZY?!... - westchnęłam. - ...przepraszam, po prostu...
Spojrzałam na niego, a w jego spojrzeniu zobaczyłam, że nie da mi spokoju. Co mi szkodziło? Może mi ulży, może... trafię do psychiatryka, tam gdzie powinnam być... Tak więc powiedziałam mu. Powiedziałam mu wszystko, co mi się przydarzyło, od początku do końca. A on po prostu słuchał. Nie zadawał pytań, nie przerywał, nie patrzył jak na wariatkę. Czułam się lżejsza.
Gdy skończyłam, popatrzyłam na niego stanowczo, czekając na jakikolwiek komentarz.
- Czyli co, mam rozumieć, że jesteśmy w gnieździe demonów? - powiedział pół żartem pół serio.
- Tak sądzę, ja... Ja N I E oszalałam! Widziałam ich na własne oczy. 
- Rine, chodź.
- Co? Przecież... Nie możemy tam teraz iść!
Vincent tylko przewrócił oczami, ale ja nie miałam zamiaru ruszać się z biura. Mężczyzna jednak stanowczo chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w korytarz.
- Co ty odpieprzasz... Tam jest niebezpiecznie! - starałam się mówić szeptem. Byłam przerażona.
- Pokażę ci, że nie jest. To są tylko r o b o t y. One nie żyją!
Przełknęłam ślinę nerwowo rozglądając się po korytarzu, starając się wychwycić najcichszy odgłos, który wskazywałby na obecność animatroników.
W końcu dotarliśmy do pokoju z Mangle, która stała w rogu ze spuszczoną głową. Vincent podszedł do leżącej na podłodze metalowej skrzynki i wyciągnął jakieś urządzenie.
- Co to jest?
- Hmm... Powiedzmy, że paralizator na roboty. Miałem dzisiaj je wszystkie wyłączyć na stałe. Scott zwija biznes. - mężczyzna wsadził sprzęt do kieszeni i pewnie skierował się w stronę Mangle. - Patrz. Nic się nie stanie.
Vincent klepnął Mangle w metalowe ramię i spojrzał na mnie z miną "a nie mówiłem?".
Sekundy mijały i nic się nie działo. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Byłam zdezorientowana.
- Czy to znaczy, że ja... Oszalałam? Kurwa... - przełknęłam pod nosem i chwyciłam się za czoło. Vincent odwrócił się w moją stronę.
- Daj spokój. Te ostatnie morderstwa źle wpływają na psychikę.
Chciałam się uśmiechnąć. Chciałam się pocieszyć, powiedzieć, że to wszystko było tylko moim wymysłem. Że od zawsze żyłam w tym mieście. Ale nie mogłam. Nie potrafiłam. Szczególnie wtedy, kiedy zobaczyłam błysk metalu. Poruszający się, ciężki mechanizm, który zmiażdży ci kości w jedną sekundę. Mangle, która wstała i szarżowała na Vincenta.
- VINCENT!
Chwila. Wystarczyła tylko chwila, aby Vincent odwrócił się, wyjął paralizator i błyskawicznie obezwładnił robota. Usłyszałam jęk Mangle - odgłos dochodzący z głośników połączony z płaczem małej dziewczynki. Maszyna padła na podłogę i nie ruszała się. Wyglądała martwo.
- Musimy stąd wyjść. Teraz - powiedział Vincent.
- Oni są wszędzie... Nie damy rady - mówiłam zapłakana, bardziej do siebie niż do niego.
- Po coś mam ten jebany paralizator, prawda? Chodź za mną.
Posłusznie trzymałam się za mężczyzną. Vincent ostrożnie wyjrzał na korytarz i po chwili przywołał mnie do siebie.
- Widzisz tamte drzwi? Biegnij się tam schować... Tam jest... Tam jest strój animatronika. Będziesz w nim bezpieczna, a ja wybiję resztę tych robotów.
- Żartujesz sobie? Dlaczego niby będę tam bezpieczna?!
- Po prostu wiem, jasne? Zaufaj mi! - spojrzał na mnie, a ja wiedziałam, że i tak nie mam lepszego wyjścia. Chyba lepiej siedzieć bezpiecznie na zapleczu w... jakimś stroju? Tak to zrozumiałam. Czułam się rozdarta - zapomniałam o dwóch różnych światach, liczyło się tylko przetrwanie. A przy okazji... zaufanie. Nie umiałam powiedzieć dlaczego tak bardzo ufałam Vincentowi. Roztaczał wokół siebie dziwną aurę i czułam się przy nim bezpiecznie. Przynajmniej on wiedział co robić.
Przytaknęłam i po chwili przebiegłam do wskazanego pomieszczenia. Drzwi zatrzasnęły się za mną, a w pokoju zapanowała grobowa cisza.
Rozejrzałam się, w rogu pomieszczenia faktycznie znajdowało się coś animatronikowo-podobnego. Wyglądała jak skóra albo wylinka węża. Nie miałam pojęcia co z tym zrobić.
Nagle usłyszałam za drzwiami odgłos metalowych kroków. Zamarłam i impulsywnie chwyciłam strój robota i zaczęłam go wkładać. Może Vincent ma rację, może pomyśli, że jestem robotem, że im nie zagrażam...
Na koniec zakładam głowę robota, idealnie zgrywając się z odgłosem otwieranych drzwi.
Wstrzymałam oddech. Przez otwory na oczy w stroju widziałam przed sobą Bonnie'go. Gigantyczny fioletowy królik stał kilka kroków ode mnie, poruszając metalową głową, rozglądając się po pomieszczeniu. Mijały sekundy, ale Bonnie nadal nie dawał znaków, że mnie zauważył. Czyżby Vincent miał rację?
W końcu - klik! - królik otworzył drzwi i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą, starając się powstrzymać drgawki. Jestem bezpieczna?
Odpowiedź brzmi: jeszcze nie! Niemal od razu gdy drzwi zamknęły się za królikiem, znowu się otworzyły. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Vincenta.
- Vincent, to ty! Wszystko ok?
Uśmiechnął się.
- W jak najlepszym. W końcu wybiłem te wszystkie dzieciaki. Dzięki za pomoc! - powiedział. Ale... Coś było nie tak. Jego oczy świeciły nieznanym mi wcześniej odcieniem fioletu, odbijało się w nich szaleństwo.
- ...Co?
- Biedna Rine. Szczerze mówiąc wolałem żeby to Andrea tu skończyła, głupia kurwa. Była tu tak długo, że oszalała, ubzdurała sobie, że dzieciak, który zginął w pierwszej restauracji to jej braciszek. Praktycznie całkiem zapomniała skąd pochodzi. Więc przysłali kogoś nowego po pomoc.
- Zaraz, ty wiedziałeś?! Kurwa mać, Vincent! Co ty odpierdalasz?! - wstaję gwałtownie i nagle czuję kłujący ból w całym ciele. "Co się dzieje?"
- Ja to wszystko zacząłem i także ja to skończę. Jebane robociki pokazują swoje "dusze" tylko przy wybranych, takich jak.. ty! Trochę mi szkoda, że cię tak wykorzystałem, ale przynajmniej mam to już za sobą! Nie ma już animatroników, nie ma opętanych kostiumów! Hahaha!
Zaczyna mi piszczeć w uszach. Czuję jak kawałki metalu i sprężyny wbijają się w moją skórę, krew odpływa z mojego ciała. Boli, boli, boli, boli! Chcę płakać, ale nie mogę, za dużo krwi, za dużo bólu!
- Sorry Rine. Ten strój nie bez powodu był schowany, to maszyna do zabijania od środka. Tak więc... Żegnaj.
Obraz rozmazuje mi się przed oczami - Vincent wychodzi z pokoju, ja leżę bezwładnie na podłodze w kałuży krwi. Umieram.
Ostatnie co widzę, to ogień.
***
Sarah klęknęła przy nagrobku i położyła na nim świeżo kupione kwiaty. Przysiadła na ławce obok, rozglądając się po cmentarzu. W taką pogodę pewnie tylko ona wpadła na pomysł odwiedzenia grobów.
Westchnęła. Zimne powietrze sprawiało, że jej oddech zmieniał się w chmurkę pary.
"Kochałaś zimę, czyż nie, Catherine?". Dziewczyna otarła łzy i wstała.
- Do zobaczenia.
Odchodząc od grobu swojej przyjaciółki, która zmarła po tygodniu śpiączki, po tym, jak przejechał ją samochód, przystanęła przy innym nagrobku. Od kiedy tu przychodziła, nigdy nie widziała na nim żadnych kwiatów, czy zniczy. Nie wiedziała dlaczego nikt nie odwiedzał zmarłej, ale czuła się z nią jakoś związana.
Cofnęła się do grobu Catherine i wzięła jeden kwiat z bukietu. "Nie pogniewałabyś się." W końcu położyła go na zapomnianym nagrobku dziewczyny obok.
- Andrea Gulson - przeczytała jej imię. - To dla ciebie.
***
Hej hej hej! Oto ostatni rozdział "Purple Eyes"! Na początku planowałam o wiele dłuższe opowiadanie, ale przez mój długi pobyt w szpitalu całkowicie wyszłam z fandomu FNAF'a.
Mam nadzieję, że ucieszycie się końcem tej historii, którą chociaż skróciłam, to przynajmniej skończyłam :3 !
Bon apetit!

Purple Eyes [FNAF] (Short Story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz