„Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego."
- Nancy H. Kleinbaum
Śniady mężczyzna spojrzał ze spokojem na leżące przed nim ciało, które odbijało się w jego tęczówkach o barwie mlecznej czekolady. Odnosił wrażenie, że jego własna skóra zaraz również przybierze trupio blady odcień. Kilka kosmyków brązowych włosów opadło mu na czoło, które w tej chwili przecinały zmarszczki zatroskania i kompletnego niezrozumienia, zaś kwadratowa szczęka była zaciśnięta, a mięśnie twarzy napięte do granic – miał wrażenie, że jeszcze chwila, a jego skóra pęknie jak zbyt rozciągnięta gumka.
Edgar nie miał pojęcia, skąd trup znalazł się na przednim siedzeniu w jego samochodzie. Nikt nigdy nie połasił się na przeciętną corsę, którą jeździł jedynie do pracy i na drobniejsze wypady – a tutaj takie coś.
Krew z rozszarpanego gardła już wystygła, zalewając wcześniej całą tapicerkę, jaka była w zasięgu czerwonego, zastałego wodospadu. Brzegi skóry na szyi denata wyglądały na czysto przecięte, lecz tylko one – ponieważ siłą oderwane płaty tkanek, ścięgna i wyschnięte już żyły ktoś ewidentnie zaczął bezładnie rozrywać rękoma. Lub zębami, pomyślał mężczyzna, choć doskonale wiedział, że musiałby zrobić to jeden z jego mniej doświadczonych w bezpośrednim zabijaniu „znajomych", no i musiało mieć to miejsce już jakiś czas temu.
Wiedział, że został wrobiony. Nie miał alibi – przez ostatnią dobę siedział w swoim mieszkaniu, oddając się najzwyczajniejszemu w świecie obijaniu z racji tego, że dostał upragniony dzień wolnego. I dzień, w którym znalazł pieprzonego Rafaela Monroe z rozharatanym gardłem we własnym aucie. Swego czasu myślał o przemalowaniu go na krwisty kolor, ale w tym wypadku pomysł ten wydawał mu się absurdalnie ironiczny i obecnie żadna siła nie skłoniłaby go do czegoś takiego. Głupie myśli, w dodatku totalnie oderwane od tej porąbanej sytuacji, krążyły po głowie mężczyzny w nadziei, że skupianie się na ciemnozielonym lakierze auta jakoś pomoże wybrnąć z tej kabały.
— Ja pierdolę – mruknął, opierając głowę o kierownicę. Stał na poboczu bezimiennej leśnej drogi, tuż przed barierką informującą, że to droga pożarowa objęta zakazem wjazdu pojazdom innym niż służby.
Chciał opracować plan działania. Nie mógł przecież, ot tak sobie zostawić trupa na przednim siedzeniu ani zacząć go wyciągać na środku osiedla – żadna pora dnia czy nocy nie byłaby odpowiednia na takie przedsięwzięcia – dlatego też postanowił wybrać się na przejażdżkę za miasto. Okrył truchło kocem, by żaden mijany kierowca czy przechodzień nie wytrzeszczył oczu na widok jego pasażera i tak oto wylądował tutaj, na totalnym wygwizdowiu, gdzie z reguły nawet mafia nie zaglądała w celu chociażby załatwiania swoich ciemnych sprawek.
Do kogo mógł zadzwonić? O śmierci takiej szychy wszyscy dowiedzą się lada chwila, jeśli wina spadnie na niego – a wszelka logika wskazywała na wzięcie go pod lupę – miał, krótko mówiąc, przesrane. Nie obawiał się policji. Byłby wręcz wdzięczny, gdyby władze mogły wpakować go do więzienia – jeśli tylko miałby pewność, że będzie tam bezpieczny, już dawno zgłosiłby się na komisariat i powiedział, że to on sprzątnął Rafaela. Ale prędzej spotka Marsjanina niż obronią go policjanci. Nie przed ludźmi pokroju Aarona czy Cyrona... Choć ten drugi raczej pozostawałby obojętny, dopóki nie otrzyma konkretnego rozkazu. Sam robił co chciał, ale nie wśród swoich pobratymców.
Zatęchła woń krwi i flaków w ciasnym wnętrzu auta rozeszła się już dawno temu, ale aż do teraz kondensowała się i coraz trudniej było oddychać; nawet pomimo swego opanowania, niepokój dawał się powoli mężczyźnie we znaki. Opuścił szybę, pozwalając nocnemu powietrzu owinąć swoją twarz niczym kojące liście aloesu, którymi matka często okładała jego zadrapania.
CZYTASZ
Pętla [wstrzymane, w trakcie remontu]
General FictionNie ma ludzi złych i dobrych, a Margaret Abbott przekonała się o tym już wiele lat temu, kiedy siłą wydarła się spod rodzicielskich skrzydeł i wkroczyła w dorosłość. Spodziewając się spokojnego acz stresującego niekiedy życia nigdy nawet nie wpadł...