Bo na początku był chaos, który z czasem wkradł się w życie tej dwójki.
"I mimo, że Ciebie nie ma,
Będę udawał, że nic złego się nie stało"Zbiegła czym prędzej z drewnianych schodków, chcąc jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca, w którym do niedawna spędzała najpiękniejsze chwile swojego siedemnastoletniego życia. Mętlik w jej głowie sprawiał, że jedyne czego chciała, to choć na chwilę uciec od otaczającego ją świata, dlatego szybkim ruchem zgarnęła słuchawki wraz z papierosami leżącymi przy drzwiach frontowych i przy dźwiękach ulubionych utworów podążała znaną tylko ich dwójce ścieżką. Postanowiła udać się do miejsca, w którym wreszcie mogła odetchnąć.
To był ich maleńki świat, w którym oboje tworzyli swoją wspólną, alternatywną i lepszą rzeczywistość, i którą od teraz będzie tworzyła sama. Tam nad wszystkim posiadali kontrole, wszystko należało do nich.
Za pomocą muzyki przenosiła się do miejsc, o których inni mogli tylko pomarzyć. A papierosy stały się dla niej czymś, co uważała za zamiennik jego obecności. Oddalały ją od problemów tak samo, jak uścisk jego dłoni. Pomagały jej się uspokoić, może nie w taki sam sposób, ale zbliżony do tego, w jaki robił to jego głos.
Jednak dzisiejszy dzień zdecydowanie różnił się od innych i sprawił, że pozostałe już nigdy nie będą takie same. To było tak, jakby ktoś zburzył jej klocki, z których układała własne życie, doprowadzając je tym samym do ruiny.
Zatrzymała się w momencie, gdy stanęła przed wejściem do starego garażu znajdującego się na obrzeżach miasteczka. Tu był ich azyl, miejsce, w którym każde z nich zapominało o wszystkim co złe i przygnębiające. Ściany od wewnątrz ze wszystkich stron pokryte graffiti pokazywały sposób w jaki każde z nich postrzegało świat, próbując przelać wszystkie swoje uczucia na linie, kolory, wykończenia. Daty pozapisywane w tylko im znanych miejscach miały przypominać o tym, co było najważniejsze, a symbole, które tylko oni potrafili rozszyfrować kojarzyć miały się z osobami, które wpłynęły na ich życie, czyniąc je takim, jakim było.
Główna ściana przedstawiała ich historię. Wyrazista i idealnie dopracowana strzałka skierowana w prawą stronę tworzyła oś tej dwójki. Jej początek tworzył szesnasty maja dwa tysiące piętnastego, czyli dzień, w którym oboje się poznali. Potem poprzez daty symbolizujące pierwszą randkę, pocałunek, najlepsze z wspólnych wspomnień, rocznicę związku, pierwsze wspólne wakacje, czy też pierwszą kłótnię, kończąc na rzekomym dniu ich przyszłego ślubu, który oboje zapisali kilka miesięcy temu w chwili, kiedy planowali wspólną przyszłość, w nadziei, że są sobie pisani.
Łzy powoli spływały jej po policzkach, gdy stojąc pośród tych wszystkich wspomnień dotarło do niej, że więcej ich nie będzie. Wzięła w dłoń puszkę czarnej farby, chcąc dopisać ostatni element osi. Dorysowała pionową kreskę podpisaną dniem dwudziestego trzeciego października dwa tysiące siedemnastego roku, oznaczającą dzień dzisiejszy i jednym słowem, które mówiło wszystko.
„Koniec".
Nadal nie docierało do niej, że już go nie zobaczy. Nie usłyszy. Nie przytuli, ani nie pocałuje. Nie wierzyła, że jego już nie ma i nie będzie. Miała nadzieję, że zaraz wejdzie do tego pomieszczenia, spojrzy w jej zapłakane oczy i otrze łzy drążące korytarze na jej opuchniętej twarzy.
Przymykając oczy wciąż widziała go w kącie pokoju z gitarą w dłoniach, grającego jej ulubioną piosenkę, przy której tańczyli pierwszy raz. Przed oczami miała obraz, kiedy siedzieli na dachu wieżowca, obserwując zachód słońca, popijając Piccolo, ponieważ tylko to znaleźli w domu. Albo gdy w nocy wszedł do jej pokoju przez okno, ponieważ miała szlaban za to, że poprzedniego wieczoru postanowili przejechać się sklepowym wózkiem zabranym z pobliskiego marketu. Wspomnienia nawracały niczym mantra, nie pozwalając jej się uspokoić, ani wyrównać oddechu.
Przez jej głowę przebijały się tysiące myśli, zagłuszonych przez tą najgłośniejszą. Uczucia, przez które wciąż stała w miejscu, w którym do niedawna przeżywała najszczęśliwsze chwile swojego życia. Uczucie niemocy, straty i bezradności, które razem były gorsze niż ołowiana kula przyczepiona do kuli topielca.
Nie rozumiała, jak w jednej chwili ktoś może żyć, a w drugiej już nie. Jak życie jest kruche i jak niewiele trzeba żeby je stracić. Zwykła chwila nieuważności, utracenia kontroli wystarczy, by człowiek stał się wspomnieniem, które z czasem będzie blaknąć, aż zupełnie straci barwy. Kiedyś wydawało się to nierealne i odległe, a teraz stało się dla niej rzeczywistością.
Skrzypnięcie drzwi wyrwało ją z zamyślenia i sprawiło, że odwróciła się w kierunku źródła dźwięku, którym okazał się być Luke – jeden z najlepszych przyjaciół Ethan'a, którego ona wręcz nienawidziła za sposób w jaki podchodził do życia. Uważała go za egoistę i rozwydrzonego, niedojrzałego dzieciaka, którego największym problemem było poranne układanie włosów. Nic dziwnego więc, że wcale nie ucieszyła się na jego widok. Mimo wszystko zdziwiła się, co tu robi. Śledził ją, czy po prostu zabłądził?
– Czerwony kapturek zgubił się w lesie? – zapytała z charakterystyczną dla niej kpiną, do czego chłopak się już przyzwyczaił i postanowił odwdzięczyć się pięknym za nadobne.
– Nie, ale przy okazji znalazłem wilka w norze. – odpowiedział, posyłając jej sarkastyczny uśmiech wobec czego prychnęła.
– Wyjdź stąd, Luke. Nie potrzebuję Twojej łaski. – powiedziała zrezygnowana, ponieważ nie miała najmniejszej ochoty kłócić się z kimkolwiek dzisiejszego dnia.
Kiedy myślała, że odwróci się i odejdzie, zostawiając ją tym samym w upragnionej samotności, powiedział coś, czego by się nie spodziewała:
– Przestań zachowywać się jak księżniczka i robić z siebie ofiarę! – ton jego głosu był wyraźnie zirytowany. – Nie ty jedna straciłaś osobę, którą kochałaś.
Miała wrażenie, że głos ugrzązł jej w gardle. Stała i patrzyła się na niego szklanymi oczami zza zasłony stworzonej przez łzy, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
– Każdy z nas kogoś stracił. Nie jesteś jedyna. Ja, Cal, Mike i Ash straciliśmy najlepszego kumpla, rodzice Ethan'a pierworodnego syna, a Cassidy starszego brata, który był jej autorytetem. Tak więc nie odgrywaj szopki i wracaj do domu. – rzekł oskarżycielskim tonem, który przyprawiał ją o dreszcze.
– Nic nie rozumiesz...
– To ty nie chcesz zrozumieć! Ethan'a już nie ma i nie będzie. Tak to jest. Ludzie umierają i umierać będą, papierosy zabijać – w tym momencie wskazał na paczkę Marlboro, którą trzymała w ręce – łodzie tonąć, a kwiaty usychać. Życie toczy się dalej. Z tobą lub bez ciebie. Z nim lub bez niego. – wyjaśnił szybko przez zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami i zostawiając ją w osłupieniu.
I wtedy dotarło do niej, że wszystko się skończyło. On, ich związek. Zrozumiała, że musi się pozbierać, żyć dalej, że może nie wszystko stracone, i że gdzieś tam czeka na nią słońce.
Nie wiedziała, że oprócz słońca oświetlającego ścieżkę jej życia napotka jeszcze wiele przeszkód w postaci ulew zacierających drogi, wichur wyrywających drogowskazy oraz upałów wypalających uczucia.
I tak to się zaczyna...
CZYTASZ
fleeting like cigarette smoke;
Teen FictionLudzie są jak papierosy. Emocje potrafią ich rozpalić, a nadzieje i obietnice podtrzymują żar. A potem są wypaleni. Zdeptani i porzuceni. Świat to nic innego jak gigantyczna przepełniona popielniczka" Veit Etzold - Cięcie