Powietrze tego dnia było wyjątkowo ciężkie. Mgła, choć słaba, nie opadła przez cały dzień, a słońce powoli zachodziło za horyzont.
Michael siedział na zboczu wąwozu po drugiej stronie miasta. Przyszedł tutaj jak co dzień z nadzieją na to, że może dzisiaj rutyna będzie wyglądała inaczej. Nikt tutaj nie przychodził, przynajmniej on nie widział tu nigdy żywej duszy. To miejsce było jego własną krainą samotności. Zaciągał się powoli wcześniej własnoręcznie zawiniętym skrętem i poprawił opadające blond włosy. Jego obdrapana twarz ciągle krwawiła, ale chłopak nie umiał nad tym zapanować, zupełnie jakby pozwalał sobie na cierpienie, ocierając rany brudną od ziemi, drżącą ręką.
Słońce zaszło, a znikające źródło światła zamieniało się powoli na głuchą ciszę. Jedynie leniwe szczekanie psa nie pozwoliło Michaelowi zwariować. W ciszy najgłośniej słychać krzyk duszy. Zgasił skręta o ziemię i założył kaptur. Chodź chwilowe działanie narkotyku mogło uśmierzyć ból, który tak mocno uciskał jego psychikę. Co prawda na następny dzień zazwyczaj nic nie pamiętał, a na jego ciele pojawiały się nowe siniaki i zadrapania, które sam nieświadomie sobie zadawał.
Powoli kończyły się mu pieniądze. Nie miał już nic, dom jest własnością komornika, a telefon oddał za dragi. Schudł, osłabł i już dawno odpuścił sobie godne życie.Dziś minął rok od tej strasznej tragedii. Złe warunki pogodowe i błąd obliczeń – takie były przyczyny fatalnego skoku, który oddał Stefan. Skoczył w swoją ostatnią podróż, przy wybiciu z progu puściło wiązanie, a przerażony skoczek nie mógł zapanować nad ciałem przy uderzeniu o zeskok. Nic nie dało się zrobić. Wszyscy mogli tylko zamilknąć. Michael nie pamiętał z tego dnia za wiele, przypominał sobie wszystko jakby w zwolnionym tempie. Jego najlepszy przyjaciel zginął na jego oczach, a obrazy z późniejszych nagłówków w gazetach i obrzydliwie bolesnym pogrzebie przyprawiały go o mdłości.
Michi nie wjechał na skocznie już nigdy, obiecał sobie, że nie pojedzie już na żadne zawody bez Stefana. Skoczkowy świat wrócił do normy, nikt już prawie nie wspomina o Krafcie, Michael przeprowadził się do innego miasta, ale nie poradził sobie z samotnością. Zaczął ćpać. Wszyscy rozkładali ręce. „Otrząśnij się!" słyszał ciągle od rodziny i przyjaciół, „on nie wróci, a życie toczy się dalej".
O nim też nikt już nie wspomina, przecież jego kariera „i tak chyliła się ku końcowi" jak to powiedział trener na konferencji prasowej pół roku po katastrofie.Otumaniony chłopak patrzył w ciemną przestrzeń, jego czerwone oczy napełniły się łzami, a ciśnienie w głowie było nie do wytrzymania.
Delikatny wiatr muskał jego zziębnięte ręce. Serce zdawało się chcieć wyskoczyć z klatki piersiowej, każda sekunda zdawała się nie do wytrzymania.
Postanowił przejść się w stronę miasta. Choć stał się samotnikiem, tego wieczoru nie umiał być sam.
Powoli wstał, otrzepując kurtkę i leniwym krokiem wyszedł w stronę drogi.
-Czy ktoś wie, co to znaczy bać się ciemności? Czym jest strach? Czyż nie formą tchórzostwa?- burknął sam do siebie.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest jego stan. Umarł już za życia, razem z przyjacielem. Obiecał sobie walczyć, ale sam jakoś nie dawał rady, podnosił się już zbyt wiele razy, za każdym razem tak samo bezskutecznie. Kiedyś żył wyczekując tylko lepszego jutra. Gdy jutra zabrakło, zaczął żyć tylko tym, co było.
Jak przerażający był fakt, że stracił wszystko, nawet sens życia.W tym momencie podjął decyzje- nie umiał tak dalej żyć. Postanowił raz na zawsze skończyć to cierpienie i dołączyć do przyjaciela. Opanowując ostatnie łzy, poczekał chwilę aż z oddali dostrzegł światła samochodu.
-Teraz albo nigdy, psia krew.- Wyszeptał chłopak przez zaciśnięte zęby.
Wziął głęboki oddech i rzucił się pod koła rozpędzonego auta.
CZYTASZ
Podwójna dusza/ M. Hayboeck [ZAKOŃCZONE]
Fanfiction„Jak bardzo ten młody mężczyzna różnił się od chłopaka, którego ona tak kiedyś uwielbiała, którego zdjęcie miała zapisane na telefonie. Sportowcy są przecież idealnymi idolami. Pomimo porażek, walczą dalej. Z Michaelem jednak tak nie było."