Rozdział III - Angelina

57 9 0
                                    


17.04.1874r.

Od długiego biegu piekły mnie policzki. Do czoła miałam już przylepione pasemka rudych włosów, a moje usta były suche jak pieprz. Byłam w dość dobrej kondycji, ale i to nie pohamowało płomieni buchających w moich płucach, gdy biegłam coraz dalej i dalej i dalej i...

Jakieś niewidzialne pasma zaciskały się coraz mocniej wokół mojej krtani. Czułam pot spływający po plecach, ale biegłam i biegłam i biegłam...

Gdzieś pod żebrami pojawiło się ukłucie. Jedno, potem drugie, trzecie. A potem jednostajny ból. Pulsujący, kolczasty ból.

Wlekłam się jeszcze przez chwilę, a potem oklapłam na ziemię, kaszląc i krztusząc się powietrzem. Kłucie trochę się zmniejszyło, ale nie ustało. Wiedziałam, że to kolka – zaraz powinna przejść. A potem... No właśnie - co potem?

Dzisiaj ojciec musiał przyznać się do prawdy. Musiał powiedzieć dlaczego odjeżdża na tak długo. Powiedział. Naprawdę chciałam prawdy. Tyle, że to... To było okropne. Jeśli myślicie, że rodzinie można przebaczyć za coś, czego nie przebaczylibyście zwykłemu człowiekowi, to jesteście w błędzie. Jeśli na kimś nam naprawdę zależy i ta osoba zrobi coś strasznego, to zawód jest tym bardziej okropny, tym większy, tym bardziej... bolesny. I tu nie chodzi o błahostkę. Chodzi o coś naprawdę strasznego.

Mój ojciec zabił swojego przyjaciela. Mój ojciec zabił człowieka, który kiedyś mu uratował życie. Mój ojciec zabił człowieka. Mój ojciec zabił człowieka. Zabił zabił zabił zabił...

Mój ojciec zabił jednego z wodzów Assiniboinów.

Gdy się dowiedziałam, wybiegłam z domu. Rzeczy podręczne i ubrania miałam tylko w jednym worku, który wzięłam ze sobą.

Ja już tam nie wrócę.

Ale właśnie do głowy przyszła mi pewna myśl.


A niech się dzieje co chce.

==========================================================



- Biała Rybo... - spojrzałam na Indianina, który podniósł głowę dopiero gdy dzielił nas jard.

- Czyżby ojciec iskwesis zmienił zdanie co do czasu wyprawy? – spytał, lustrując mnie wzrokiem.

- Nohtawiy nie wyrusza jednak do Fort Elizabeth. Mam inną propozycję.

Indianin nic nie odpowiedział, tylko nadal przyglądał mi się z powagą na twarzy.

- Zapłacę trzy karabiny, trzy noże i kapelusz.

- Co chce iskwesis w zamian?

- Chcę jechać do Fort Canon. Jutro przed świtem zamierzam wyruszyć.

Cena byłą stanowczo za wysoka jak na dwudniową podróż, ale musiałam mieć pewność, że mnie zabiorą ze sobą. Musiałam stąd uciec.

- Dobrze. Niech iskwesis będzie jutro przed świtem tutaj.

Czekam w Fir ValleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz