3

320 39 44
                                    

Minerwa McGonagall

Profesor McGonagall sama nie wiedziała, kiedy znalazła się na szczycie wieży astronomicznej. Całą drogę pokonała, gotując się ze wściekłości i złorzecząc pod nosem, nie skupiwszy się nawet na tym, dokąd zmierzała.

Dopiero kiedy stanęła na samym szczycie wieży i odetchnęła głęboko świeżym, rześkim powietrzem, zdołała trochę ochłonąć.

Albus ostatnio niewyobrażalnie ją wkurzał. Ciągle siedział w swoim gabinecie w towarzystwie profesora Snape'a i rozmawiał z nim. Minerwa podejrzewała, że do późna są zajęci opróżnianiem butelek z czymś mocniejszym. Przez te ich schadzki Dumbledore nie miał w ogóle czasu, żeby zajmować się prowadzeniem tej szkoły. Był dyrektorem wyłącznie w teorii. Bo w praktyce, dyrektorką już od dawna była opiekunka Gryffindoru. Dlatego, według niej, przyszedł już czas, aby stało się to oficjalnie potwierdzone. Ale musiała znaleźć dobry sposób, aby wykopać Albusa z posady - a takiego stuprocentowo skutecznego jeszcze nie znalazła.

Coraz częściej jej się wydawało, że jest perfidnie wykorzystywana przez resztę grona pedagogicznego Hogwartu. Pisanie przemówień dyrektorowi (a może dyktatorowi?) to był tylko wierzchołek góry lodowej. Sprawdzała też czasem prace z numerologii, zaklęć i starożytnych runów. I miała wtedy tyle roboty, że miała wielką ochotę zabić się skacząc z dachu.

Minerwa oparła się o murowaną barierkę, która oddzielała szczyt wieży od otwartej przestrzeni. Gdyby owej bariery nie było, profesor McGonagall nie zastanawiałaby się zbyt długo, czy warto robić z siebie idiotkę i włazić na tą barierkę mając ponad sześćdziesiątkę na karku, tylko po to, żeby nie doczekać się upragnionego stanowiska ale za to mieć święty spokój od tych wszystkich upierdliwców.

Westchnęła ciężko, odgarniając swe siwe włosy wpadające jej do oczu. Nienawidziła starości. Coraz trudniej było jej przypomnieć sobie, jak to było, kiedy była piękna i młoda. Przez długi czas nie dopuszczała się do myśli, że mogła się zestarzeć. Dopiero kiedy parę dobrych lat temu Albus stwierdził "Minerwo, ależ nie możesz wystartować w konkursie na miss magazynu Czarownica... Masz już swoje latka, kochana, okej? I serio myślisz że nadgorliwi rodzice się nie przysrają za takie półnagie wygibasy z miotłą na łamach byle jakiego brukowca?"... Dopiero wtedy pomyślała, że ten stary gamoń może mieć trochę racji.

Podsumowując – pomyślała. – Jestem stara, nie mam nikogo, odwalam robotę za wszystkich idiotów z okolicy, a do tego uczę samych tępaków. No, i tą Granger – dodała po chwili namysłu. – Ale ona się nie liczy, bo ma paskudny charakter.

Nad błoniami zaczęło właśnie wstawać słońce i Minerwa pomyślała, że już dawno powinna pójść na śniadanie do Wielkiej Sali. Pewnie niedługo miały zacząć się lekcje, a ona nie dość, że była kompletnie nieprzygotowana, to jeszcze zupełnie nie miała dziś żadnej ochoty na egzystencję. Czego ona może nauczyć? I kogo?

– Hogwart – prychnęła pod nosem. – Najlepsza szkoła magii i czarodziejstwa w Wielkiej Brytanii, kto to wymyślił? To jest JEDYNA szkoła magii i czarodziejstwa w tym cholernym kraju. I trafiają tu WSZYSCY, nawet najwięksi debile.

Nagle usłyszała za plecami niewyraźny odgłos, który brzmiał zupełnie jakby ktoś przypadkiem zaszurał lekko butem po kamiennej podłodze, i odwróciła się w mgnieniu oka.

Stał tam - a jakże - Ron Weasley we własnej osobie. Wyglądał co najmniej tak, jakby został na czymś przyłapany, więc Minerwa pomyślała, że musiał stać przy wejściu już dobrą chwilę.

– Ekhm... Dzień dobry? – mruknął chłopak histerycznie i spojrzał w panice na drzwi, wyglądając tak, jakby zamierzał uciec z miejsca, w którym się znajdował.

Teach me, professorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz