Rozdział VII

618 62 16
                                    

Nasz dom w nocy wyglądał przerażająco. Jakby jakaś zjawa zaglądała czarodziejowi przez ramię, czekając na odpowiednią chwilę, by zaatakować. Jednak i to nie powstrzymało mnie przez udaniem się do kuchni. Od godziny usiłowałam zasnąć, ale moje wysiłki spełzały na niczym.

Nalewając do szklanki wodę ze dzbanka poczułam czyjąś obecność i dopiero po chwili zorientowałam się, że przecież nie zapaliłam światła. Ktoś już je zapalił. I wtedy ją ujrzałam – potarganą i zapłakaną.

Wtedy nie zrozumiałam. I myślę, że nigdy już nie zrozumiem, jak to jest, gdy musisz opuścić dom rodzinny do nigdy wcześniej niepoznanego męża. Być na jego skinienie głowy i nie móc nawet opuścić dworu bez jego zgody. Ruscy czarodzieje mieli to do siebie, że wyznawali zasadę: żona w domu, mąż poza.

Po prostu stałam w ciszy i czekałam na jej następny ruch. Widocznie zrobiłam na niej wrażenie zimnej i niewzruszonej. Zapewne myślała, że w mojej głowie krążą myśli typu: zasłużyła sobie. Z przykrością muszę stwierdzić, że druga żona mojego ojca była mi kompletnie obojętna – przynajmniej do pewnego momentu. Może od początku była nam pisana nienawiść? A może gdybym ją wtedy pocieszyła to nasze relacje wyglądałyby inaczej?

Jako dziecko byłam uświadomiona ze sprawami dorosłych. Oczywiście bez szczegółów, ale traktowano to jako element wychowania – bez zbędnej pruderyjności, ale też przesadnej wulgarności. Wiedziałam więc, że mój ojciec najpewniej przyczynił się do jej płaczu. Noc poślubna się do tego przyczyniła.

Wtedy też po raz pierwszy i ostatni odezwała się w swoim rodzimym języku na ziemi angielskiej.

- Ja nie chacil sztoby eta slucilos.

Nie chcę znać znaczenia tego zdania, dlatego też zapisałam je fonetycznie. Jednak jej twarz w tamtym momencie przybrała postać skrajnego zrezygnowania.

- Przepraszam, że przeszkadzam – odpowiedziałam, jakby dopiero co zapytała się mnie o godzinę. Nastolatka zmrużyła tylko oczy i nieznacznie przechyliła głowę do przodu.

- Nic się nie stało. Podejrzewam, że każdy się tu gubi... Prędzej czy później.

Wstała z krzesła, a ja zauważyłam, że na tyle jej lekko obdartej sukni nocnej widnieje plama krwi. Odwróciłam głowę, milcząco przyzwalając na taki porządek rzeczy. Złapałam tylko za szklankę i nalałam sobie do niej wody. Uciekłam do pokoju, zostawiając moją macochę w ciszy. Można by rzec: ni mniej, ni więcej.

Na następny dzień ojciec wezwał mnie do swojego gabinetu. Już dzień przed weselem postanowił mnie odsunąć od większości papierów, pozostawiając mi jedynie ich segregowanie bądź dekretację.

Czułam lekką tremę. Wiedziałam, że stoję obecnie w nie najlepszej pozycji.

- Ojcze? – odezwałam się, ale ten tylko zmierzył mnie spojrzeniem i spokojnie powrócił do pisania listu. Usiadłam na jednym ze zdobionych foteli, grzecznie czekając aż w końcu zwróci na mnie uwagę.

Jego gabinet zawsze wywoływał we mnie mieszane uczucia. Właściwie mogłabym nazywać biblioteką – przy każdej ścianie stały półki z wypełnionymi po brzegi książkami. Wiele z nich było w języku hetyckim (Ojciec pasjonował się ich kulturą, do czego nigdy się publicznie nie przyznał. Uważał nawet, że kolebką czarodziei była właśnie Anatolia, jednak nigdy nie zapytałam się go dlaczego.), jednak i tak przodowała tu łacina. Pokój ten właściwie wydawał mi się pusty, bo oprócz tego na środku pomieszczenia stało ciemne, masywne biurko z czarnym fotelem, a obok niego parę puf dla gości.

To właśnie ta pustka powodowała u mnie poczucie niepokoju. Nigdy też nie byłam tam towarzysko, ojciec zazwyczaj wzywał mnie do siebie, kiedy miał do mnie jakąś poważniejszą sprawę.

Jego słabość II A Tom Riddle StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz