Rozdział IV

1.1K 116 13
                                    

- Znowu rozmawiałaś z ta szlamą! – oskarżycielskie spojrzenie Queenie sprawiło, że oderwałam się na chwilę od mojego kociołka.

- Owszem, rozmawiałam, co nie jest trudne, bo robimy razem projekt na transmutację – odparłam tylko i sięgnęłam po jabłka hesperydy, by przepołowić je na pół i wycisnąć z nich soki. Belvina zauważyła moje poczynania i sapnęła cicho.

- Miałyśmy dodać całe jabłka – wyszeptała w moją stronę. Mogła to nawet wykrzyczeć, a Slughorn i tak by tego nie zauważył. Rozmawiał z jednym z uczniów na temat jego rodziców.

- Tutaj raczej chodzi o sok i zauważyłam, że brak miąższu wzmacnia jego siłę – wyjaśniłam, ze skupieniem mieszając swój wywar. Poziom szkolnictwa w naszym domu był naprawdę wysoki i często mieliśmy zajęcia z krukonami.

- Ale tego nie ma w instrukcjach! – moja rudowłosa towarzyszka była święcie oburzona. Jakbym co najmniej oznajmiła jej, że zamierzam ją otruć we śnie. Zaśmiałam się cicho, chociaż bardziej z irytacji niż rozbawienia.

- Belvino, jesteśmy już w tej szkole prawie pół roku, jutro wyjeżdżamy na święta do domów, więc nie pierwszy raz widzisz jak robię coś niekonwencjonalnego. Jak to jest, że zawsze jesteś tak.. zdziwiona?

- Przepraszam – zmieszała się, wbijając wzrok w swój eliksir. Zamieszała go nieśpiesznie chochlą. – Wstałam dzisiaj lewą nogą.

- Codziennie? – Queenie wyraźnie chciała nas uspokoić, bo dość niezręcznie rzuciła żartem. Mimo to posłusznie uśmiechnęłyśmy się do siebie. Publiczna kłótnia tylko by nam zaszkodziła.

- To nie tak. Ostatnio mam mały problem, ale powoli sobie z nim radzę – zapewniła nas i przelała swoje dzieło do małej buteleczki. Poszłyśmy za jej przykładem i oddałyśmy prace na biurko Slughorna. Wyszłyśmy na korytarz, wiedząc, że profesor pozwalał wychodzić tym, co skończyli.

Zanim jednak przejdę dalej chciałabym wam o czymś opowiedzieć. O mojej matce. Wyobrażam sobie jej życie. Co robi i co myśli w danym momencie. Jak siedzi przy wielkim stole rodziny Greengrass, wpatruje się w swoje oblicze na pustym talerzu, czekając na obiad. Gdyby jej historia była sztuką to na pewno zniknęłaby pod stertami innych, dużo lepszych i ważniejszych dzieł. Na pierwszej stronie znajdowałby się tytuł i jestem pewna, że byłby on tam jakby od niechcenia – nakreślony niechlujnym pismem anonimowego autora. Oczami widzę ten napis: „Morrigan, nieprawdziwa bogini, zapomniana persona, której nawet nie przysługuje litość."

Matka nigdy nie mówiła z sentymentem o swoim dzieciństwie. Była najmłodszą, szóstą córką i czternastym dzieckiem, jakie urodziło się moim dziadkom. Do dzisiaj słyszę komentarze, że byli sobie przeznaczeni. Pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka, których nikt nie potrafił rozdzielić. Po trzynastym potomku babcia przyjmowała eliksiry żeby już nie zajść w ciążę. Jednak na świecie pojawił się niezapowiedziany członek rodziny. Była jak chwast, którego dla świętego spokoju nie wypleniono. Babka postanowiła ją urodzić. Tak naprawdę imię wybrała jej położnicza, która była wręcz zszokowana, że tak piękne i spokojne dziecko nie dostaje należytej uwagi od rodziców.

Do dziesiątego roku życia nie nauczyła się czytać ani pisać. Nie wysłano jej także do szkoły, dziadkowie zadecydowali, że będzie nauczana w domu, ale zawsze było coś ważniejszego. Ślub wujka, choroba siostry... Matka była jak duch i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Bawiła się lalkami ze swoją starszą o dwa lata siostrą – Ligeią. Jednak kiedy ciocię zabrała w wieku dziewięciu lat smocza ospa, została sama. Pewnie tułała się od pokoju do pokoju, wpatrując się znudzonymi oczyma w ściany.

Aż w końcu nastąpił przełom. Maudowie zainteresowali się nią i wysunęli propozycję połączenia obu rodzin. I tak kopciuszek zamienił się w księżniczkę. Najpierw musiała jednak przejść przez katorgę. Babka zarządziła, że nie wypada, żeby jej dziecko tak się pokazało przyszłej rodzinie. Matka od rana do wieczora się uczyła, a w nocy czekała ją jeszcze lekcja etykiety i dbania o urodę.

Jego słabość II A Tom Riddle StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz