Rozdział 3.

225 21 15
                                    

Ustawiłam się pionowo na krawędzi stołka, wystarczyło tylko, bym przechyliła ciężar ciała wprzód.

Zacisnęłam pętlę.

Złapię go, pomyślałam.

Ale kogo?

Byłam uwięziona w swoim ciele, z myślami, których nie kontrolowałam, w miejscu, którego nie rozpoznawałam. Czas płynął szybko, ale na moich ramionach dostrzegłam pałętające się wszędzie pasma włosów, które przecież ścięłam.

A potem skoczyłam, znów umierałam, ale tym razem, zdawało się, na dobre.

Otworzyłam oczy, wciąż czując ból na szyi. Byłam w klubie, znowu, siedziałam niemrawo na kanapie, a do mojej świadomości powoli zaczęły dochodzić szalejące wokół rozmowy.

I zrozumiałam, byłam wściekła, że żyłam teraz, a zmarłam wtedy, że nie było mi dane ujrzeć dalszych losów... moich losów.

Wspomnienie, zrozumiałam.

Zobaczyłam swoją śmierć, swoimi oczami, choć kompletnie wyzutą z emocji, przemyśleń, a nawet bólu. Jedyne, co zdołałam złapać, to dwa słowa, "złapię go".

Dlaczego musiałam popełnić samobójstwo, by kogoś złapać? Kto byłby warty mojej śmierci?

— Popatrz, żyje — usłyszałam głos, łagodny, nieco zabarwiony śmiechem, może nawet kpiną, głos czarnowłosego Walijczyka, zwanego tu Diabłem.

Uniosłam wzrok.

Czy oni się o mnie kłócą?

— Gdyby była padliną, nie weszłaby na powierzchnię, kochanie. Gdyby była demonem, nie zobaczyłaby... — demonica ugryzła się w język.

— Tatku, ile można... — syknął mężczyzna pod nosem, przymykając oczy z wściekłości. — Jaki ty dajesz dziecku przykład, skoro pieprzysz się z moją siostrą po kiblach.

— Zostaw Ann w spokoju... — Maze złapała za ostrze w kształcie półksiężyca, trzymane w tylnej kieszeni lateksowych legginsów.

Pochłonięci kłótnią, zdawali się zbytnio nie przejmować moją obecnością, toteż postanowiłam zachować swoją intratną pozycję cichego obserwatora.

— Więc was widziała! O to chodzi, robisz z niej grzesznika, bo cię widziała, Maze.

— Mężu, chronię swoją swoją prywatność, żaden demon nie może fizycznie zobaczyć mnie, kiedy tego zechcę, a jednak... ona... — wycedziła mulatka, wskazując wyjętym ze spodni ostrzem na mnie, zwracając tym samym uwagę reszty zgromadzonych, w osobie czerwonowłosej Ann, pewnego czarnoskórego, łysego, postawnego mężczyzny oraz samego Lucyfera rzecz jasna.

— Witaj, złotko! — przyklasnął Diabeł, oblizując wargi i uśmiechając się szarmancko. — Co tu robisz, kim jesteś i dlaczego wciąż nie mogę przejrzeć twych myśli?

Położył dłoń na mojej ręce, zająwszy miejsce obok i zwrócił się w moją stronę, chcąc najpewniej urzec mnie swoim zawodowo wytrenowanym flirtownym uśmiechem.

— Jestem Chloe — chrząknęłam. Musiał czuć pod swoją dłonią moją spoconą ze stresu skórę i drżące palce, mimo tego starałam się jak najlepiej odgrywać swoją rolę.

— Cóż za niebiblijne imię... — bąknął, pocierając palcami o skroń.

— Swojego prawdziwego imienia nie pamiętam, podobnie jak większości faktów... —próbowałam wyjaśnić, choć i tak uwagę mojego rozmówcy zdążył już przykuć mój dekolt.

Gwiazda Zaranna: Lucyfer [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz