Nowe oblicze

729 40 20
                                    

- O kurde! - obudziłem się z wielkim bólem głowy. - Gdzie my... jesteśmy? - spojrzałem na okolicę. Nie byliśmy na statku, czy w jakimkolwiek znanym mi miejscu. Leżeliśmy w dziwnym lesie, który nie wydawał się zbyt gesty. Można było już z daleka ujrzeć inne horyzonty. - Ej! Chłopaki, żyjecie? - zauważyłem również Zoro, Sanji'ego i Law'a. Nie kumałem tego wszystkiego. Za dużo jak dla mnie...

- Nie drzyj się tak! Dopiero świta... - Zoro pomału wstał, głośno ziewając. - Czekaj... to nie jest statek? - skapnął się. Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. - Co ty masz na sobie Luffy?

- O czym ty mówisz, przecież... - dopiero teraz obczaiłem, że nie jestem ubrany w to, co zwykle. Miałem na sobie czarny garnitur i krawat z czerwoną koszulą. - CHOLERA! GDZIE WCIĘŁO MÓJ KAPELUSZ?! - wydarłem trzymając się za głowę. 

- Tutaj. - podał mi go Law. Wraz z Sanji'm wreszcie się obudzili. - Wszyscy jesteśmy ubrani w coś innego niż zwykle. - Trafek natomiast miał na sobie szarą koszulę z ciemnoniebieskim krawatem. Sanji nosił to samo co ja tyle, że koszula miała kolor niebieski. Zoro miał natomiast biały garnitur i zieloną koszule z czarnym krawatem. 

- Dobra, nie wygląda to za dobrze... - Sanji spojrzał się w głąb lasu. - To baza marynarki, a raczej jakaś wyspa a na niej owa baza wraz z małym miastem. 

- Gdzie nas wywiało? - podrapałem się po głowie. Wtedy to usłyszeliśmy głosy w części lasu znajdującej się za nami. 

- Kurde, nie mamy się gdzie schować. - odparł spokojnie Zoro. Zbyt spokojnie. 

- Dobra, czas na kamuflaż! - kucharz nie wiadomo skąd założył na siebie czarne okulary. - No co? Miałem je w kieszeni garnituru... TEŻ COŚ ZRÓBCIE!! - wydarł się. Ja zacząłem się głośno śmiać z jego "nowego" stylu. Zoro też niczego sobie.

- ROOM. - wypowiedział Law. Zamienił pobliski kamień na czapkę marynarską i ubrał mi ją szybko na głowę. - Zakryje twój kapelusz - później kolejno pojawił się rulon bandaży. - Zoro, twoja blizna pod lewym okiem jest zbyt charakterystyczna, tak samo jak i Kolegi Słomkowego. Zabandażujcie sobie jedno oko wokół głowy. - Zoro urwał kawałek bandażu i zrobił tak jak nakazał mu Law. Teraz wyglądał jakby był ranny w głowę wraz z najeżdżającym na oko bandażem. Przynajmniej to chroniło jego włosy dzięki czemu nie rzucały się one tak bardzo w oczy. Nie wyglądał jak "Łowca Piratów Zoro".

- Ja mam coś lepszego! - ogłosiłem i wyjąłem z kieszeni czarną opaskę na oko. Założyłem ją.

- Skąd ją masz? - zapytał Sanji.

- Jakimś cudem znalazła się w mojej kieszeni. - zaśmiałem się. 

- Dobra, teraz nie wyglądamy na piratów, ale Luffy... - spojrzał na mnie. - Twoja uroda daje po tobie poznać, że jesteś kim jesteś.

- Pfff... Jak na Archipelagu Sabaody debile nie potrafili odróżnić Luffy'ego od tego fałszywego, to nie wiem w czym problem. - parsknął Zoro.

- HA HA HA! Pamiętam to! Jeszcze w Dressrosie! - zacząłem się śmiać. 

- O tym właśnie mówię... - zażenowany zakrył swoją twarz dłonią. 

- Lepiej spójrzcie w głąb lasu. - przerwał nam Law. Ci dwaj marynarze byli już coraz bliżej... Choć nie szli normalnie. 

- Oni są po prostu narąbani... - westchnął Zoro. Chwiali się na lewo i prawo i śpiewali, co oznacza, że gdyby nas zobaczyli... Nie, nie możemy ryzykować. Mimo iż nie są trzeźwi, mogą coś podejrzewać.

- Najlepiej będzie, jeśli będziemy udawać ich kumpli. - potwierdził Law. Po chwili ci dwaj stanęli w miejscu ciągle się chwiejąc:

- Ajajaj... Przyjaciele a coś wy tu robita? Mamy przecież... PATROL. - wypowiedział jeden z nich pijanym głosem.

- No włacha, do roboty gamonie jedne bo... - nagle ich oczy wytrzeszczyły się. Spojrzeli nimi na mnie. 

- No chyba nie... - skomentowali Zoro i Sanji w tym samym momencie i mając na myśli to samo, co ja. Mogli mnie rozpoznać? Law był gotów zaatakować i zatuszować sprawę... gdy:

- K-K-K-K-KAPITAN LUCY! - wykrzyczeli i wyprostowali się salutując.

- Co...?- skrzywiłem się, a kącik moich ust lekko uniósł się w górę. - HA HA HA HA! - nie mogłem wstrzymywać mojego śmiechu.

- M-M-M-My tylko... - widocznie uważali mnie za kogoś innego. Wtedy to poczułem na sobie marynarski płaszcz. Inni też je mieli. Widocznie Trafek musiał to zdziałać swoją mocą. Postanowiłem wykorzystać ową sytuację i trochę się zabawić:

- Że co proszę...? - uśmiechnąłem się diabolicznie i przeszyłem ich wzrokiem. Poczuli ciarki przechodzące przez ich ciało. Zoro z tyłu zaczął się lekko podśmiewywać. 

- ... No ten tego. Przez przypadek wstąpiliśmy do pewnego baru na patrolu Panie Kapitanie i... tak jakoś samo wyszło - próbowali się tłumaczyć.

-...- nie odrywałem od nich wzroku, aż w końcu zaczęło ich to męczyć. - Rozumiem.

- Och. - lekko odetchnęli z ulgą, ale nie na długo.

- I wy śmiecie dumnie przyznawać się, że jesteście z MARYNARKI?!? - nakrzyczałem na nich. Podskoczyli z wrażenia. - Jeśli za chwilę nie wytrzeźwicie i nie wrócicie do patrolu to wam nogi z dupy powyrywam!!!

- AAAAAAAAA!!! TAK JEST! - zasalutowali i czym prędzej popędzili w stronę miasta. 

- HA HA HA!! Widzieliście ich miny HA HA HA!

- To było dobre Luffy. - Zoro przyznał mi rację lekko się podśmiewając. 

- Co za dupki. Niby marynarka, to taka partia sprawiedliwości... - Sanji zapalił fajkę. - Czyli teraz uważają cię za Kapitana Lucy'ego? Ten pseudonim prześladuje cię wszędzie... jak nie na Dressrosie to jeszcze tutaj. Głupi ma zawsze szczęście. - zaśmiałem się słysząc jego słowa. 

- Skoro mamy zostać tu na krótki okres czasu, to również musimy sobie skołować jakieś nowe tożsamości. - wyciągnął coś z kieszeni swojego fa... Czekaj! Trafek ma lekarskie wdzianko, a raczej biały fartuch, typowo jakby był lekarzem. - Lekarz: Walter. No to nieźle. Też powinniście mieć coś w kieszeniach. Chyba jesteśmy w oddziale Kapitana Lucy'ego.

- Ja mam... Kucharz: Prince... OHOHO! - podjadał się. - Skąd wiedzieli?- jego dym z papierosa zmienił swój kształt na serca. 

- A ty Zoro? - spytałem się go. 

- Ja mam... Komandor: Mike, lepszych imion już nie mieli? Widać że jestem prawą ręką Lucy'ego.

- ŻE COOOOOO?! - blondyn zbliżył się do szermierza. - Jak to możliwe, ty głupi marimo?!?! 

- Przestańcie chłopaki. Teraz ważniejsze jest to, gdzie musimy się udać. Wszyscy jesteśmy w oddziale Luffy'ego, więc jest dobrze. Zabrałem te płaszcze i nikt ich na sobie nie miał, więc muszą być jakby to powiedzieć... 

- Pff... po co się tym przejmować? LECIMY! - chciałem ruszyć w drogę, ale zatrzymał mnie Sanji:

- Nie zagalopowuj się tak. Jeszcze coś wywiniesz. Teraz jesteś Kapitanem marynarki, więc zachowuj się w miarę "normalnie".

- Dobzie. - posmutniałem. Zaczęliśmy iść w stronę bazy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jakie przygody tam na nas czekają...

[One Piece] Przystanek BridgeportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz