Oddział 3

374 31 3
                                    

- KAPITANIE! - odezwał się żołnierz. - Nawet Kapitan nie wie, jakie męczarnie musieliśmy przechodzić, gdy Kapitan i pozostali, zostali wysłani na trening! - z nadmiaru emocji, ledwo wydawał z siebie jakikolwiek dźwięk. 

- Kto wam ugotował takie żarcie? Przecież tego nie da się zjeść! A po za tym, powinniście się zdrowo odżywiać. - skontrolował Sanji, podchodząc do kuchni i przeszywając wzrokiem tamtejszych kucharzy. 

- A-A-Ależ Panie Prince... my tylko... gotowaliśmy to co nam kazano...

- KAZANO?! CO TO JEST ZA CHOLERNA BAZA?- uderzył rękoma w stół. - Marines to mają przesrane. - wymamrotał pod nosem. 

- Otóż... Gdy Kapitana nie było, przydzielono nam innego Kapitana, który jak widać... Nie dbał o nas. 

-W jakim sensie?

- Przez niego wiele naszych przyjaciół, poległo w walce z piratami. Kazał nam iść na pewną śmierć, poświęcając przy tym naszych kamratów, a w raporcie opisując to jako bunt i samowolkę. - wszyscy wokół czuli się źle słysząc te słowa, przez tyle czasu, trzymali to w sobie. - Nie dawał nam odpocząć od treningów i wyżywał się na nas. - wszyscy znów podeszli bliżej mnie:

- KAPITANIE LUCY! TĘSKNILIŚMY!

- HA HA HA! Nie martwcie się! Teraz znów będzie, jak dawniej!- zaśmiałem się. Ich twarze lekko rozpromieniły się słysząc me słowa, jednak nadal nie były w pełni usatysfakcjonowane.

- Nie wiemy, jacy byli nasi poprzednicy... - wyszeptał mi Law na ucho.

- Ekhem... To znaczy chciałem powiedzieć, podczas treningów zmieniliśmy się dosłownie, więc... BĘDZIE JESZCZE LEPIEJ! - wykrzyczałem. Law spojrzał na mnie z miną mówiącą mi "Serio?". Wtedy to wszyscy marines, zaczęli wiwatować wykrzykując:

- ODDZIAŁ 3 ZNÓW UZYSKA DAWNĄ CHWAŁĘ! - zaczęli wiwatować, lecz po tym mimowolnie opadli na ziemię, zmęczeni najpewniej ostatnim treningiem. 

- Najpierw, to wy zjecie porządny posiłek. - Sanji ubrał fartuch i wszedł do kuchni. My przysiedliśmy się do krzesełek mieszczących się przed kuchnią. Atmosfera stała się lżejsza i milsza. Wszyscy rozmawiali ze sobą radośnie. 

- Gdyby tylko wiedzieli, że jesteśmy piratami... - skomentował Law, zastanawiając się nad tym, co dalej.

- Mógłbym przyrzec, że teraz najważniejszą rzeczą dla nich wszystkich, jest odpoczynek i zjedzenie sowitego posiłku. Skoro mamy tutaj zostać na jakiś czas, to czemu by im nie pomóc? - odezwał się gotujący Sanji. Pozostali kucharze pracowali dalej od nas, i nie słyszeli naszej rozmowy. 

- Nie bierzecie tego za poważnie? Jesteśmy w samej bazie wroga. - wypowiedział Zoro. -Chociaż z jednej strony, rozgromilibyśmy ich co do jednego. - uśmiechnął się pewnie.

- Racja, racja! - też zrobiłem to samo. - Ale ty Zoro... Od teraz jesteś MIKE HA HA HA! - zaśmiałem się głośno.

- ZAMKNIJ SIĘ! To nie ja nadałem sobie takie imię! - Sanji w kuchni również się podśmiewał. - A tobie pierwszemu do bitki? 

- Już już Komandorze... Mike. - ledwo powstrzymał się od śmiechu. Zoro jedynie przeszył go wkurzonym wzrokiem, a potem odpuścił. 

* * *

- To tutaj Kapitanie. - żołnierz wskazał mi drzwi, na przeciwko mnie. - Teraz tutaj mieści się pańskie biuro. 

- Aha... Dzięki. - odesłałem go gestem ręki. Wszyscy czterej rozdzieliliśmy się w swoje strony. Sanji został w kuchni, Zoro zaginął w akcji, Law znalazł miejsce w pobliskim gabinecie lekarskim, który jakimś cudem należał do niego. W końcu był lekarzem marynarki i musiał zajmować się jakimiś gałganami. Pomału otwarłem drzwi i na pierwszy rzut oka zobaczyłem biurko, a za nim ładnie zdobiony czerwony fotel. Na jego wierzchu leżała wizytówka z napisem "Kapitan Lucy". Z lewej strony znajdowało się dość duże okno, a pod nim charakterystyczna, drewniana konstrukcja z poduszkami, i czymś wygodnym. Natomiast po prawej stronie regały z książkami i różne szafki. Dopiero teraz zobaczyłem stos papierów leżący na biurku. Wystraszyłem się. Taki stos papierków mógł oznaczać tylko jedno... 

Nie pomyliłem się. Próbując coś tam pozakreślać, siedziałem w nich dobrą godzinę. Z transu i stresu wyrwał mnie odgłos pukania do drzwi.

- P-P-Proszę... - wykrzesałem z siebie, ledwo przytomny. Mój mózg miał dość nadmiaru sytuacji.

- Przepraszam, czy.... O, Luffy! - to Zoro. - Wreszcie znalazłem twój gabinet, ale... Nie wyglądasz za dobrze. - podszedł bliżej, rozglądając się po pokoju. - Pewnie to twoje biuro. Miałem tu z tobą siedzieć, ale zgubiłem się po drodze i trafiłem do innego odziału. 

-Zoro, pomóż mi! - pokazałem mu papierki. Zrozumiał, o co chodzi.

- Ty to musisz zawsze mieć pecha, ale szczęście również cię nie opuszcza. Co ty tu nabazgroliłeś? Musisz tylko tu podpisać i tyle. - wytłumaczył mi.

- NA... PRAWDĘ? - walnąłem głową w biurko. Oczywiście nie poczułem tego, dzięki mocy mojego owocu. Zoro usiadł się na miejsce przy oknie, i odłożył swoje trzy zawinięte w bandaże miecze. Ten to miał szczęście, a nie ja. Znów zająłem się papierkową pracą. Po długim siedzeniu przy nich, w końcu zasnąłem. Zoro już dawno odpłynął w sen, w końcu to Zoro.

* * *

Tym czasem w innym zakątku kwatery...

- Na prawdę? - Darius wstał i odłożył dokumenty do pobliskiej szafki. 

- Tak Panie Komodorze! Dostaliśmy owe wieści wprost w kwatery głównej! - stał na baczność, lekko się trzęsąc.

- Rozumiem, niech już będzie. Odkąd Kapitan Lucy wrócił z treningu, atmosfera w kwaterze, bardzo się poprawiła. Widać też, że wszyscy czworo zmienili się nie do poznania. To dobrze... - zamyślił się. - Będzie to dla nich test, w końcu mają szansę awansować, po takim treningu, tylko muszą się wykazać. Podczas ich nieobecności, oddział 3 całkowicie podupadł. Myślałem, że to wina zastępczego kapitana, ale z raportów wynikało, że to żołnierze byli za to wszystko odpowiedzialni. Jeśli nie wezmą się w garść... Nie wiem co z nimi pocznę. 

- Co mam przekazać?

- Powiedz im, że akceptujemy taki obrót spraw. Naszym żołnierzom przyda się jakiś wzorzec i trening. W końcu jesteśmy marynarką, a nasza sprawiedliwość jest tą jedyną dobrą. - wypowiedział dumnie. 

- Tak jest! - zasalutował i szybko wyszedł z pomieszczenia. Darius splatając dłonie za sobą, podszedł do dużego okna, i zaczął oglądać inne oddziały mające w tym samym czasie trening: 

- Coś czuję że z tymi dwoma będzie się działo... - westchnął głęboko. - I jeszcze ona, wraz ze swoją kompanią, ma tutaj przybyć!? Nie wyobrażam sobie tego... Ale musimy ugościć tutaj najpiękniejszą kobietę świata. Oby tylko na mnie nie podziałał jej urok, ale... Gdy tak o niej myślę... Jak można jej nie ulec?

[One Piece] Przystanek BridgeportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz