Rozdział po części inspirowany piosenką z fanvideo w mediach.
- Peter? - usłyszał zaskoczony głos matki, kiedy tylko przekroczył próg domu. - Ty nie w pracy?
Zignorował ją. Bez słowa, bez żadnego gestu ruszył na górę do swojego pokoju i zamknął się w nim, po czym po prostu pękł.
Najpierw poszło lampka w szafki nocnej, która zderzyła się ze ścianą. Potem przewalił regał. Kolejny. Potem szafę, która upadła tak, że zablokowała drzwi. Potem podniósł biurko, nawet nie bardzo wiedząc skąd miał siłę na to, aby je podnieść i rzucił nim o ścianę powodując tym samym powstanie dziury wielkości mniej więcej głowy w miejscu, gdzie kant biurka zderzył się z płytą gipsową.
- Peter?! - słychać było zza drzwi, a klamka opadała w dół raz co raz, ale nie było możliwości, aby otworzyć drzwi. - Peter, co tam się dzieje?!
Chłopak nawet nie słyszał tych krzyków. Był w zbyt wielkim amoku. Miał ochotę zabić tego idiotę w beżowym trenczu, który tydzień temu pojawił się w jego życiu twierdząc, że się znają, a dziś oznajmił, że jest aniołem.
Tego było zbyt wiele. Peter nawet nie był wierzący, a tu nagle anioł...?!
Nie wierzył w to. Koleś był świrem, który zabijał ludzi argumentując u nich jakieś nadprzyrodzone zdolności, a sam znał się co nieco na iluzji... Jemu samemu też odbijało.
Może powinni go zamknąć w psychiatryku?
Może sam powinien się tam zgłosić?
Z całej siły cisnął krzesłem o przeciwległą ścianę. Jak łatwo się domyślić, drewniane krzesło nie miało wielkich szans w zderzeniu z solidną z kolei ścianą, przez co opadło na podłogę w kilku kawałkach.
Peter ochłonął minimalnie i złapał się za głowę, widząc co narobił.
Zaklął.
Spojrzał na laptop, który leżał na łóżku - dobrze, że nie zostawił go na biurku, bo skończyłoby się zniszczeniem urządzenia. A jeszcze tego by mu teraz brakowało...
Wziął kilka głębokich wdechów i nałożył na uszy słuchawki, puszczając na pełny regulator Carry On My Wayward Son, by nie musieć słuchać pełnych paniki krzyków zza drzwi.
- Nic mi nie jest! - wrzasnął tylko, aby uspokoić zaniepokojoną rodzicielką, po czym włączył komputer i wpisał w wyszukiwarkę dwa słowa:
Anioł Castiel
Znalazł dwa, może trzy podania religijne, pozostałe wyniki wyszukiwania dotyczyły postaci z serii książek.
- To jest jakiś żart - stwierdził, po czym zaczął uważniej studiować informacje o tej serii.
Książki były pisane nieco ponad trzydzieści lat temu przez niejakiego Carvera Edlunda, którego rzeczywiste imię i nazwisko brzmiało Chuck Shurley.
Autor zapadł się pod ziemię niedługo po publikacji ostatniego tomu Swan Song.
Szybko znalazł informację, w którym tomie pierwszy raz pojawia się Castiel - Lazarus Rising*
Znalazł książkę w sieci i odszukał fragment, w którym Dean po raz pierwszy spotyka się z Castielem.
Zaśmiał się nerwowo czytając ten fragment - dokładnie te same słowa co w jego śnie. Dokładnie ta sama scena, którą widział teraz oczyma wyobraźni.
To był jakiś żart.
To nie było możliwe. Chyba, że Edlund był jakimś jasnowidzem czy prorokiem.
CZYTASZ
Pamięć [Destiel]
FanfictionRok 2041. Od śmierci Sama i Deana Winchesterów minęło 21 lat. Castiel widział ich śmierć, jednak nie mógł nic zrobić. Do teraz pamięta słowa skierowane do starszego z braci wypowiedziane przez wiedźmę, która ich zabiła. Słowa wypowiedziane tuż przed...