Budzenie się z kacem w łóżku z codziennie inną dziewczyną.
Śniadanie.
Czytanie książek Supernatural, żeby się dobić.
Impreza.
Alkohol.
Powtórz.
Tak wyglądały kolejne dwa miesiące z życia Deana Winchestera. Albo Petera Moore'a - zależy kto pytał.
Nie jeden powiedziałby, że stanowi obraz nędzy i rozpaczy. I być może nie było to wcale tak odległe od prawdy. I być może widzieli to wszyscy.
Niemal każdy rzucał mu pełne litości spojrzenie. Miał tego dość. Tak dobitnie dość.
Najgorsze jednak nie było to, co działo się z nim teraz. Tak właściwie to nawet o to nie dbał. Najgorsze było to, co czytał w tych książkach.
Był skończonym idiotą.
W każdym wcieleniu.
Z każdą kolejną stroną książek nienawidził siebie jeszcze bardziej. Kiedy czytał o swoich uczuciach, których doświadczał jako Dean Winchester... Kiedy to wracało do niego w snach... Z każdym wspomnieniem było coraz gorzej.
To że spojrzał na wargi Casa podczas ich ostatniej rozmowy? Nie myślał o tym. Zrobił to odruchowo. Bo tak robił jako Dean.
Bo łączyła go z Casem więź.
Bo obaj czuli coś więcej, ale żaden nie miał odwagi tego przyznać.
Bo obaj bali się odtrącenia.
A kiedy Cas w końcu wyznał mu prawdę, której tak bardzo nie chciał wyznawać. Kiedy właściwie zmusił go do tego wyznania... Odrzucił go. W najgorszy możliwy sposób.
Nienawidził siebie.
Nienawidził Deana Winchestera.
Nienawidził Petera Moore'a.
Po prostu siebie nienawidził.
Za to, że zrozumiał co od zawsze czuł do Casa.
I za to, że nie miał wystarczająco dużo odwagi, by wrócić, przeprosić i powiedzieć, że też go kocha.
Tak mijał dzień za dniem.
Nienawiść narastała.
Rosły też ilości alkoholu.
I rosły jego problemy zdrowotne. Efekt przypominania sobie poprzedniego wcielenia... Nie wiedział już których wspomnień doświadczał jako Dean, a których jako Peter.
Każdego dnia czuł coraz większy ból w płacie skroniowym.
Ignorował to, wmawiając sobie, że to przez alkohol.
A potem trafił do szpitala.
Z diagnozą tętniaka.
Zbyt dużego, by można było go wyciąć.
Zostało mu kilka dni. W optymistycznej wersji może dwa tygodnie.
- Nie masz żadnej rodziny, chłopcze? - spytał go jeden z lekarzy, podczas podawania kolejnej porcji leków przeciwbólowych.
- Wszyscy nie żyją.
- Przyjaciele?
- Jeden, ale pewnie nie chce mnie znać.
Lekarz spojrzał na niego tym pełnym współczucia spojrzeniem, którego Dean tak bardzo nienawidził.
- Może jednak warto spróbować pogodzić się przed...
- Nie pozwolę, żeby znowu przeze mnie cierpiał, dobra?! - warknął. - Nie twój zasrany interes czy ktoś mnie odwiedzi czy nie. To moje życie. Życie, na które nie zasługuję. Czekam na dzień śmierci.
Lekarz nie próbował wracać do tego tematu.
A Dean wciąż o nim myślał. Myślał o tym, by wezwać Casa i wyznać mu prawdę. Ale przecież umierał. Nie mógł mu tego zrobić.
Słyszał, że zdarzają się cuda. Że ludzie zdrowieją. Może Cas byłby w stanie go uleczyć. Ale nie miał prawa go o to prosić.
Tak cholernie cię przepraszam, Cas - pomyślał jednego z wieczorów. - Przepraszam, że cię porzuciłem. Przepraszam, że cię zraniłem. Przepraszam, że już nigdy nie wyznam ci prawdy o tym, że tak naprawdę cię kocham. Że kochałem cię jeszcze jako Dean, ale bałem się tego wyznać, bo bałem się, że cię skrzywdzę. Że będziesz cierpiał będąc ze mną. Zamknąłem te uczucia w otchłani podświadomości, bo nie chciałem cię ranić. A teraz już nigdy się tego nie dowiesz. Leżę w jakimś cholernym szpitalu i za kilka dni mnie nie będzie. Może szybciej. Ciekawe czy kiedykolwiek dowiesz się jak umarłem. Jako żałosny młody alkoholik z tętniakiem mózgu. Pozostaje mi tylko przeprosić, że kiedykolwiek mnie poznałeś. Bo zasługiwałeś na więcej, Cas.
Nie miał pojęcia, że anioł usłyszał jego myśli, odbierając je jako modlitwę. I że już przeszukiwał listę wszystkich szpitali we wszystkich stanach Ameryki, żeby go odnaleźć. Miał tylko nadzieję, że zdąży.
Znalazł go po kilku godzinach.
Szpital na North Ogden Street w Denver w Kolorado.
Natychmiast się tam teleportował.
- Peter Moore? - spytał w recepcji szpitala, a pielęgniarka spojrzała na niego jak na obłąkanego. - Podobno jest w tym szpitalu.
Kobieta wpisała coś w system i po chwili spojrzała na niego z lekkim współczuciem.
- Pan jest rodziną?
- Przyjacielem.
- Niestety nie mogę udzielać informacji osobom spoza rodziny.
- Proszę - powiedział Cas, niemal błagalnie. - On umiera. Nie ma nikogo. Potrzebuje mnie.
Współczucie w oczach kobiety narosło i anioł już wiedział, że to nie może wróżyć nic dobrego. A kolejne słowa... tak bardzo nie chciał ich kiedykolwiek usłyszeć.
- Przykro mi. Peter Moore zmarł niecałą godzinę...
Nie słuchał kolejnych słów. Nie obchodziły go.
Spóźnił się.
Stracił go.
Stracił go po raz kolejny i nic nie mógł na to poradzić.
PRZEPRASZAM ZA TEN ROZDZIAŁ, OK?
![](https://img.wattpad.com/cover/140803492-288-k343937.jpg)
CZYTASZ
Pamięć [Destiel]
FanficRok 2041. Od śmierci Sama i Deana Winchesterów minęło 21 lat. Castiel widział ich śmierć, jednak nie mógł nic zrobić. Do teraz pamięta słowa skierowane do starszego z braci wypowiedziane przez wiedźmę, która ich zabiła. Słowa wypowiedziane tuż przed...