To nic... : Rozdział 4

261 28 1
                                    


-No i coś narobiłeś! -Jia spojrzała na męża. Nie wierząc w to co usłyszała.

-No co? -Zdziwił się. Zbierając kawałki kubka.

-Nie musiałeś jej zwalniać... -Johan obserwował całą sytuację próbując doczyścić spodnie.

-I gdzie ja ją teraz znajdę. -Jia mamrotała pod nosem zła na męża.

-Wczoraj była koło skoczni, jak będę szedł na trening, a bym ją spotkał to przekaże jej by się do pani odezwała. - Powiedział. Jia uniosła na niego zielone oczy.

-Miło z twojej strony. -Johan znał Jię nie od dziś, była niego jak babcia.

-Jest bardzo do pani podobna.

-Ile razy mam ci powtarzać. Mów po prostu Jia. -Uśmiechnęła się delikatnie odchodząc.

***

Nogi Clary same ją poniosły w kierunku skoczni. Skocznia dawała jej poczucie bezpieczeństwa było to jedno z nie licznych miejsc, gdzie Clary mogła odpocząć od wszystkiego. Jenak jej myśli krążyły wokół pracy. Nasunęła na głowę kaptur. Lolę puściła wolno zarzucając sobie smycz na szyje. Oparła się o barierkę. Czym zapłaci za rachunki? Kto przyjmie ją do kolejnej pracy, jak sądziła Clary poprzednią pracę dostała tylko dla tego, że na gwałt potrzebowali kelnerki. Nie chciała wracać do rodziców. Ojciec zawsze uważał, że jest nic nie warta, chodź starała się, jak tylko mogła. Matka no niby była po jej stronie, ale potakiwała zdania męża. Nie mogła dać im powodu do zabrania jej ostatniej nadziei. Nic tak bardzo nie boli, jak słowa rodziców, które doskonale dają Ci do zrozumienia, że jesteś nic nie warta i nic w życiu nie osiągniesz. Jesteś tylko nieudanym eksperymentem, ale mimo wszystko kochasz ich całym serduszkiem, bo to w końcu Twoi rodzice, ale za każdym razem boli tak samo mocno. Clary wyjęła z kieszeni małą gumową piszczącą niebieską piłeczkę Loli.

-Lola! -Clary się uśmiechnęła udając, że rzuca piłkę. Pies biegł przed siebie.

-Lola! Idę do domu! Zostawię Cię tu!. -Zaczęła biec. Po chwili czuła, jak leży w śniegu. Czuła, jak jej suczka położyła się na jej plecach.

***

Johan oparł się plecami o barierkę obserwując Clarę. Była Piękna. Nie wiedział, co w niej go przyciągało. Rano miał iść na trening, ale skręcił do kawiarni. Chciał ją zobaczyć. Zobaczyć, jak się peszy i ucieka wzrokiem na jego widok. Podszedł do dziewczyny leżącej na śniegu z psem na plecach.

-Lolka złaź! -Podniosła lekko głos. Pies zeskoczył spoglądając na nią.

-Clary tak? -Podał jej dłoń, by wstała. Uniosła głowę do góry spoglądając na niego. Złapała za jego ciepłą dłoń. Jej palce były zimne i mokre od śniegu. Przeszedł go przyjemy dreszcz. Otrzepała ubranie z śniegu.

-Tak. Skąd wiedziałeś? -Clary nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać.

-Jia mi powiedziała. -Clary kiwnęła głową, było jej głupio, że rano oblała go kawą.

-Przepraszam za rano... -Wyjąkała.

-Przestań! Nic się nie stało. Kiedyś wpadłem do restauracji hotelowej z taką szybkością, że wpadłem na kelnera i cała zawartość talerza była na mojej koszuli. Tłumaczyłem, że myślałem, że zaspałem ale kumple z drużyny wszystko sobie poukładali z przekręconą wersją. -Clary mimowolnie się uśmiechnęła.

-Muszę już iść.... Cześć. -Clary zapięła suczkę na smycz zaczynając iść.

-Clary! Miała byś... To znaczy chciałabyś gdzieś wyjść potem... -Clary stanęła w półkroku.

-No znaczy, jak miałabyś ochotę, gdzieś ze mną wyjść...

-Tak, ale pod jednym warunkiem. Powiesz mi, jak masz na imię. -Obróciła się delikatnie widząc zakłopotaną twarz chłopaka.

- Johan. 17 koło kawiarni.

-Ok.- Clary ruszyła przed siebie.

Miasteczko miłości -Johan Andre ForfangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz