Las Vegas cz.2

4.6K 413 20
                                    

14 stycznia (czwartek) 

POV Kelly  

Glasgow budził respekt, tego dobrego rodzaju, nie tak jak Marshall. Jokers był elegantem. Nie przesadzam. Kiedy pierwszy raz go ujrzałam zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Miał bladą twarz, która pasowała do jego śnieżnobiałej koszuli. W oczy rzuciły mi się dwie rzeczy. Pierwsza to czarny wąs, który dodawał mu kilka lat i powagi. Idealnie podkręcone końcówki tworzyły haki, wiszące w powietrzu. Wzdrygnęłam się, gdy Glasgow obdarzył mnie szczerym uśmiechem. Bałam się, że jego policzki rozerwą się w krwawe plastry. Od kącików ust biegły dwie białe szramy. Zdawało mi się, że jego uśmiech zawieszony był na hakach, które tworzyły pokaźne wąsy. Wyglądało to karykaturalnie. Jednak od początku czułam jego przyjazne nastawienie, a może to był tylko blef... Kiedy się nie uśmiechał jego twarz była jak z kamienia. To przypomniało mi kim naprawdę jest ten człowiek, to pokerzysta. Potrzebował maski do gry. Inni używali okularów, chustek i innych gadżetów, aby ukryć swoje emocje. Jemu wystarczyło się tylko nie uśmiechać, zupełnie jakby jego twarz mogła wyrażać tylko radość lub obojętność. Nie dostrzegłam nic poza tym. Nawet nie mrugał zbyt często. Marmurowa twarz. Szybko zorientowałam się skąd pochodzi, zdradził go francuski akcent. Każdy jego ruch był wyważony, stąpał lekko lecz pewnie. Ubrany był w czarny smoking, a wokół jego szyi widniała muszka. Oczywiście otaczali go podobnie, choć nie tak elegancko ubrani ludzie. Byłam pewna, że to reszta członków gangu i nie myliłam się. Nas jednoczą czarne pióra, a ich czarne garnitury. Inaczej wyobrażałam sobie szefa Jokersów. Myślałam, że będzie chytry jak lis, nieufny i zbyt pewny siebie. A okazał się sympatycznym Francuzem, który ceni sobie dobre towarzystwo. Od początku nazwał mnie swoją przyjaciółką, co lekko mnie zdziwiło. Cieszyłam się, że nie był do mnie tak wrogo nastawiony jak Mefisto. Przynajmniej jeden gangster nie jest walniętym świrem, który uważa się za króla świata.

Zasiedliśmy przy stole w dziwnej jak dla mnie kolejności. Glasgow usiadł między mną a Dougiem, jakby chciał nas rozdzielić. Zostałam osaczona przez Jokersów. Mój przyjaciel uspokoił mnie wymownym spojrzeniem. Przerzuciłam wzrok na sale, szukając twarzy Louisa. Potrzebowałam jego wsparcia.

- Mademoiselle - przemówił Glasgow, wyczuwając moje zagubienie. Od razu skierowałam oczy na jego pociętą twarz. Uśmiechnął się, przyprawiając mnie tym samym o ciarki. - Wszystko w porządku?

- Tak - westchnęłam. - Warunki są proste, jeśli wygracie - zawiesiłam głos - to uznajemy ten wieczór za dobrze spędzony czas w towarzystwie przyjaciół - powiedziałam łagodnym tonem.

- A jeśli stanie się cud i przegramy? - zapytał szarmancko.

- Wtedy kwota w puli będzie waszą stawką za nasz towar - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

- Pasują mi te warunki - zamyślił się. - Szanse zysku...

- Są dla was wysokie - dokończyłam.

- Dlaczego Mademoiselle tak ryzykujesz? - dopytał zaciekawiony.

Zapewne dokonał kalkulacji. Angelsi muszą wygrać, bo inaczej stracą pieniądze i możliwość współpracy z Jokersami. Dobrze, że Glasgow nie wiedział, o co naprawdę toczy się gra.

- "Bo z nas Fortuna w żywe oczy szydzi, to da, to weźmie jako się jej widzi"[Kochanowski J., Pieśń IX] - wyrecytowałam.

- Fortuna... - mruknął w zadumie - prawda, prawda...bogini szczęści, przypadku i losu...niech więc ci dziś sprzyja - skinął lekko głową.

Doug podsłuchując naszą rozmowę, uśmiechnął się pod nosem. Miałam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale FORTUNA... ta przewrotna suka lubi bawić się ludźmi i żywi się naszymi utopijnymi nadziejami.

Black LadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz