PROLOG

92 7 8
                                    

-Tak, to idealny scenariusz.- mówię sama do siebie, prawdopodobnie bezdźwięcznie.
Poprawiam słuchawki i wchodzę o krok głębiej, a moje kostki oplata zimna woda. Nawet nie ściągnęłam trampek.
Widzę wzburzone morze i fale rozbijające się o skalny cypel w kształcie odwróconej litery L. Ten widok ujmuje mnie swoją grozą i pięknem.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie zakończenie dramatu, który pisze moje życie. Każdy moment po kolei. Wszystko idealnie zaplanowane.

Wychodzę z wody i uważając, żeby nie spaść w szczeliny pomiędzy głazami idę po tym naturalnym pomoście. Kamienie są bardzo śliskie, porośnięte zielonym glonem. Każdy niewłaściwy krok może kosztować życie. Dochodzę na koniec, na najwyższy punkt cyplu. Widok jest olśniewający. Wcześniej byłam tu tylko raz i to za dnia. Podczas burzy wszystko wydaje się piękniejsze. Balansując na krawędzi odwracam się plecami do horyzontalnej lini łączącej niebo i morze, która teraz nie jest widoczna. Rozciągam ramiona, jak ptak szykujący się do lotu. Czuję powiew wiatru na plecach, jego ogromną siłę, która jakby chciała mi powiedzieć, że to dobry pomysł. Najlepsza decyzja życia.
Wystarczy tylko krok. Każdy będzie myślał, że to był tylko wypadek, bo przecież "mam wszystko" oprócz powodów by się zabić.
Wystarczy tylko jeden krok. Spaść w wodę i dać się roztrzaskać falom o skały. Przy takich prądach moja agonia trwałaby nie dłużej niż minutę.
Wystarczy tylko jeden krok, żeby skończyć ze wszystkim.
Teraz widzę siebie z perspektywy osoby trzeciej, spadającą w odchłań wody. Jak piękna była by to śmierć. Tyle dramatyzmu, a zarazem pozór nieszczęśliwego wypadku, zależy jak na to patrzeć. Zależy jak chce się to widzieć.

A teraz czas wrócić do rzeczywistości. Niechętnie otwieram oczy i znowu je zamykam. Coś jest nie tak. Mrugam sprawdzając czy to co wiedzę jest prawdą. Czy aż tak bardzo tego pragnę, że mój mózg mimowolnie generuje te obrazy?
Nie.
Tam naprawdę ktoś stoi. Ledwo widoczna postać słaniająca się na nogach, o mało nie zepchnięta ze skał przez wiatr, który w moich wyobrażeniach był podporą. Jakby dubler grający moją rolę. MOJĄ.
Nie mogę pozwolić na zbeszczeszczenie mojej idealnej śmierci. Ja mam tak zginąć. Tylko ja. Nikt inny.

Bez większego zastanowienia wbiegam na skały o mało nie łamiąc sobie nóg, a cudem nie spadając do wody. Teraz dzielą nas tylko dwa metry, które pokonuje w dwóch krokach, przy okazji gubiąc resztki opanowania.

-Pojebało Cię?- krzyczę pociągając mojego dublera za ramię i rozumiem jak głupi ruch wykonuję. Oboje tracimy równowagę, a gdy na powrót ją łapiemy, stoimy naprzeciw siebie. Chłopak z pewnością przed chwilą płakał, a ja nie mogę oderwać wzroku od jego utkwionych we mnie oczu. Nie wiem czy to możliwe, ale jego źrenice zdają się zajmować powierzchnię całej tęczówki, a ból w nich zawarty zaczyna mnie przytłaczać.

Jak mogłam myśleć o sobie, jak mogłam być tak ostra, wiedząc, że do takiego stanu nie doprowadza nic błahego. Przez moją głowę przebiegają tysiące myśli i zdań jakie chciałabym powiedzieć. Jedyny ruch na jaki sobie pozwalam to powiedzenie cichego "przepraszam". Do oczu chłopaka napływają świeże łzy, a nogi uginają się. Nie mogąc patrzeć na jego cierpienie przyciskam jego głowę do ramienia gładząc go przy tym po włosach. Aby zapewnić nam większą stabilność sprowadzam nas do parteru, tak, że siedamy w zagłębieniu między kamieniami.

Uspokajam go jak małe dziecko -szumiąc do ucha i co chwilę powtarzając, że teraz będzie lepiej, że już nie jest sam. Nie wiem czy mu to pomaga, ale nie jestem w stanie zrobić nic innego. Nie wiem co innego mogłabym zrobić.

Zauważam jak bardzo chuda postać spoczywa w moich ramionach dopiero po dłuższej chwili. Jest dużo wyższy ode mnie ale leżąc na moich nogach wydaje się być tak kruchy i bezbronny. Czarne włosy opadają delikatnie na jego czoło, moje ręce zniszczyły fryzurę, która raczej przypominała artystyczny nieład. Cały jest przemoczony i trzęsie się z zimna. Chciałabym go zaprowadzić w cieplejsze miejsce ale boję się nawet ruszyć. Jakby każde moje drgnięcie mogło spowodować jego zniknięcie. Nie mogę na to pozwolić. Nie mogę pozwolić komuś przestać istnieć. A szczególnie nie Jemu.

***

Minęły jakieś dwie godziny zanim mój towarzysz wykonał jakikolwiek ruch, a gdy zaczął siadać trochę się przestraszyłam. Nie miałam pojęcia co się teraz stanie. Przez ten czas myślałam o wielu rzeczach, ale nie o tym co zrobię, gdy to się skończy.
Było coś około pierwszej w nocy, woda nieco się uspokoiła i wszędzie dookoła było względnie cicho.
Na jego twarzy już w ogóle nie było widać śladu łez. Dostrzegłam raczej.. uśmiech? Tak. On się do mnie uśmiechał.

-Dziękuję.- powiedział nieznajomy po czym wstał i zaczął odchodzić. Podskoczyłam do niego i znów łapiąc go za ramię, tym razem jednak z większym wyczuciem, odwróciłam go w moją stronę. Nie protestował. Jakby był przygotowany na to, że nie dam mu uciec. A może miał taką nadzieję?

-Chyba nie myślisz, że po tym dam Ci tak po prostu odejść? -z wyrazu jego twarzy nie byłam w stanie nic wyczytać. Nie było już na niej tego uśmiechu, widzianego jeszcze sekundę temu. Wyglądał, jakby całą energię nazbieraną przez te dwie godziny zużył właśnie na ten jeden uśmiech.

-Nie chcę marnować twojego czasu. Lepiej będzie jak każde z nas pójdzie w swoją stronę.

- Czy ty naprawdę myślisz, że Cię zostawię? Przykro mi ale muszę Cię rozczarować. Nie dam Ci spokoju, dopóki nie będę pewna, że wszystko z Tobą w porządku.

-Trochę Ci to zajmie.-powiedział prawie niesłyszalnie, raczej do siebie niż do mnie.- Zejdź chociaż z tego kamienia. Zaraz spadniesz.. - to powiedział zdecydowanie głośniej, wciąż unikając kontaktu wzrokowego. Patrzył w otchłań za moimi plecami, jakby wypatrując zagrożenia, które porwie i zabierze mnie do morza.
Zrozumiałam jak blisko jestem zagrania finalnej sceny mojego życia. Tylko jeden krok...

-Dobra. Chodź.- zeskoczyłam na niższą półkę i złapałam chłopaka za rękę, który podczas mojego "niebezpiecznego" wyczynu, nie odrywał ode mnie oczu. Jakby w każdej chwili był gotowy skoczyć po mnie do wody. Chociaż prawie nic do siebie nie powiedzieliśmy, połączyła nas ta magiczna siła, która każe Ci dbać o drugą osobę, jak o najcenniejszy skarb. Przynajmniej ja miałam takie uczucie.

-Remington.- ciągnęłam chłopaka za sobą, więc prawie nie usłyszałam co powiedział. -Jeżeli już musisz nie dawać mi spokoju, to chociaż wiedz jak mam na imię..

-Alex- skoro już będziesz skazany na moją obecność. - Gdy odwróciłam twarz w jego stronę, równocześnie poprawiając włosy, które wiatr zwiał na moje oczy, nasze spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz od momentu w którym chciał uciec. Znowu nie byłam w stanie odgadnąć o czym myśli. Głębia jego uczu wydawała się być niemożliwa do zbadania. -A teraz chodź.

Usiedliśmy na wieżyczce ratowniczej, w której znaleźliśmy koc. Nie był on za duży więc musieliśmy siedzieć blisko siebie. Nadmiar emocji: najpierw planowanie swojego samobójstwa, a później zajęcie się tym chudym przypadkiem jakim jest Remmy, a także dość późna godzina wykończyły mój umysł i ciało. Nie zauważyłam, kiedy moja głowa opadła na bark chłopaka. Poczułam jego ramię przyciągające mnie do niego i układające w najwygodniejszej pozycji w jakiej przyszło mi kiedykolwiek spać. Największym jej atutem było to, że moje ucho przyłożone było do jego piersi, przez co słyszałam bicie jego serca. Każde uderzenie, z wielką dokładnością. Był spokojny, tak jak ja. To serce wciąż bije.


Dajcie znać co sądzicie. To dla mnie wazne, bo nie wiem czy będzie dla kogo pisać.

Nie chce żeby to było kolejne proste romansidło, więc jest coś później zacznie się psuć, to piszcie od razu!

One Step Closer [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz