Rozdział 3

16 2 0
                                    

Wracając do domu byłam zaskoczona zachowaniem Khaty... Powiedziała, żebym zajrzała do niej po pracy po czym bez słowa poszła w kierunku swojej sypialni. To było dość dziwne i zaskakujące. Postanowiłam więcej tego nie analizować i zająć się teraz sobą. Powinnam rozpakować walizkę, zjeść coś... Mam nadzieję, że w lodówce znajdę cokolwiek nadającego się do jedzenia, o ile cokolwiek znajdę, bo jeśli nie będę musiała poszukać sklepu w okolicy, co nie może być trudne. W końcu to New York baybe! Na szczęście lodówka jest pełna i od razu zabieram się za zrobienie sobie czegoś na szybko. Tak szybko, jak tylko da się włożyć do mikrofali parówki i je podgrzać... Zajadając się jakże prostym i niezdrowym posiłkiem, sięgam po telefon leżący na drugim końcu stołu. Na wyświetlaczu ukazuje mi się kilka nieodebranych połączeń od mamy i taty, ale nie mam ochoty teraz z nimi rozmawiać. Jestem na to w obecnej chwili zbyt zmęczona. Postanawiam zadzwonić do nich jutro, a na razie wysłać im SMS-a, że żyję i poinformować, że zadzwonię jutro...

***

Dźwięk budzika w telefonie przedziera się do krainy Morfeusza... Widząc godzinę na wyświetlaczu szybko stanęłam na nogi, nałożyłam szlafrok i wybrałam numer do rodziców. Odebrali po trzecim sygnale.

- Livia córeczko!!! - pierwsze co usłyszałam to krzyk mamy - Czemu wczoraj nie zadzwoniłaś? Martwiłam się z ojcem...

- Kto się martwił, ten się martwił... Ja wierzę w moją córeczkę - słysząc w słuchawce stłumiony głos ojca uśmiech sam wypłynął mi na usta.

- Tata ma rację mamuś... Wszystko jest w porządku, a ja jestem cała i zdrowa. - mówię, wyjmując jednocześnie płatki kukurydziane z szafki.

- Livio a jak twoi pracodawcy, dobrze cię... Skarbie co tam tak szeleści? - przewracam oczami na ciekawość mamy.

- Właśnie robię sobie śniadanie mamo...

- Ahh... Dobrze musisz jeść, bo nie chcemy, żeby powtórzyło się to, co było kiedyś - zaciskam mocno powieki, odganiając niechciane wspomnienia...

- Mamo... Muszę kończyć, spieszę się do pracy. Pozdrów tatę i dziadków zadzwonię, kiedy tylko będę miała chwilę. Kocham was.

Mówię tylko tyle i od razu się rozłączam, żeby tylko nie musieć słychać kazań mamy jaka to ja kiedyś byłam bezmyślna. Jest wspaniałą mamą. Oczywiście ma swoje wady i zalety jak każdy, chociaż jeśli porównać by oba te aspekty to mama ma bardzo dużo zalet i jedną wielką wadę... Mianowicie uwielbia wytykać czyjeś błędy. Wiedziałam, że ta rozmowa skończy się właśnie tak uaktywnieniem tego jednego minusa mojej mamy.

***

Ubrana w czarne legginsy i luźny fioletowy sweter, wkładam na stopy białe trampki i zamykam drzwi mieszkania na klucz. Całe szczęście moje legginsy mają kieszenie, do których chowam pęk kluczy. Drzwi do domu Blacków otwierają się, kiedy przed nimi staje. Zamieram z ręką wyciągnięta do klamki i w takiej pozycji widzi mnie Khaty.
Brawo! Pierwszy dzień w pracy i od razu się wygłupiłam... Poprawiam swoją postawę i uśmiecham się przepraszająco.

-Dzień dobry Livio - wita mnie z uśmiechem - Pamiętaj, żeby zajrzeć do mnie po pracy. A teraz wybacz, ale się spieszę. - wymija mnie i wciska przycisk przywołujący windę.
- Umm... Pani Amanda jest w kuchni?
- Tak skarbeńku - odpowiada i chwilę później znika w jej wnętrzu.
Niepewnie wchodzę do środka. Z kuchni dobiegają mnie ciche dźwięki muzyki, którą od razu rozpoznaję. Frank Sinatra od dawna gościł w moim domu, może nie byłam jego zwolenniczką, ale tata puszczał go tak często, że niektóre fragmenty piosenek same utkwiły mi w głowie. Nucąc obecnie grający utwór wchodzę powoli do kuchni. Pani Amanda krząta się, wyraźnie czegoś szukając.
- Ekhm... Mogę pani w czymś pomóc?
- Ohh... Livia! Nie, nie skarbie poradzę sobie. Usiądź i poczekaj chwilkę. Skończę tutaj i pokaże ci co będziesz robić.

***

Godzinę później wiem już wszystko, dostaje nawet mój własny zestaw do sprzątania, żeby nie musieć dzielić się nim z Amandą, która swoją drogą jest wspaniałą kobietą. Przypomina mi z charakteru mojego tatę, więc nie mam wątpliwości co do tego, czy się z nią dogadam. Ostatnim miejscem do posprzątania jest gabinet syna Blacków. Jest urządzony w prostym stylu i podoba mi się o wiele bardziej niż gabinet jego ojca. Ze słuchawkami w uszach przecieram ściereczka poszczególne szafki i ramki na zdjęcia. Jedno mieszczące się w gabinecie szczególnie przykuwa moją uwagę. Wyjmuje słuchawki z uszu, żebym w razie czego usłyszała zbliżające się kroki. Na zdjęciu jest cała rodzina Blacków, jest pani Amanda i Greg a obok nich stoi mała blondyneczka, która musi być ich córką. Wnioskuje to po tym, jak przytula się do nogi Grega. Najbardziej interesujący jest mały może jedenastoletni chłopczyk o włosach w kolorze miedzianego brązu opadających mu na czoło i wpadających w oczy tak wyjątkowe, jak żadne inne. Są bardzo wyraziste kolory burzowego nieba. Jego ręki kurczowo trzyma się mała wystraszona czarnowłosa dziewczynka. Jest blada, ma zapadnięte policzki, ale uśmiecha się całą buzią. Patrząc tylko na jej kurczowo zaciskająca się na dłoni starszego chłopca rękę, można nabrać podejrzeń, że się boi, ale wystarczy jedno spojrzenie na jej buzię. Oczy czarnowłosej mówią wszystko. Głęboka szarość jakby przenikała bez reszty każdego, kto spojrzy w te oczęta wyrażające tyle uczuć... Od szczęścia po coś, co chyba mogę nazwać wdzięcznością.
Słysząc ruch niedaleko siebie szybko odstawiam zdjęcie i odkasłuje. Powoli odwracam się czekając na reprymendę, ale gdy się odwracam pierwsze co dostrzegam to te piękne burzowe oczy... Powstrzymując westchnienie zaciskam dłonie w pięści, mrugam kilka razy i spuszczam głowę w dół.
- Spokojnie... Spójrz na mnie Sarenko. - mówi, ze śmiechem.
Sarenko?! Gdyby nie to, że jest moim szefem, a raczej synem szefa i gdybym przed chwilą nie zrobiła czegoś, czego nie powinnam była nawrzeszczałabym na niego... No ale jednak jest synem szefa, a ja przed chwilą bardzo dokładnie studiowałam jego prywatna fotografię... Chociaż czy zdjęcie stojące na biurku można uznać za prywatne? Jest przecież wystawione na oczy każdego kto tu wejdzie...
- Ja bardzo pana przepraszam - zaczynam, nie podnosząc głowy.
- Uspokój się i na mnie spójrz. - mówi spokojnie, a kiedy podnoszę wzrok, widzę piękny uśmiech - Jestem Cole a ty to pewnie Livia.
- Tak... Będę dla pana sprzątać. Pana mama przydzieliła mi pana pokoje. Ja bardzo przepraszam, że przyglądałam się temu zdjęciu... Ja nie powinnam, bardzo przepraszam to się już nie powtórzy - kiedy spanikowana kończę swój wywód, na jego twarzy maluje się zdezorientowanie przechodzące w zdziwienie, a następnie w rozbawienie. W jego oczach błyskają wesołe ogniki, a on sam powstrzymuje śmiech. Widząc to jestem zmieszana, w końcu powinien być zły albo coś...

In His BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz