Wiedziałam, że opuszczanie szkoły już w trzeci dzień można było nazwać z mojej strony co najmniej nierozsądnym, toteż robiłam wszystko, by zagłuszyć palące mnie wstydem wyrzuty sumienia. Ojciec oczywiście nie miał serca, by mi odmówić, kiedy obudziłam go o piątej nad ranem szturchając go w ramię.
- Tato - szepnęłam, kiedy przestraszony otworzył oczy. Chwycił leżące na szafce nocnej okulary, które po chwili znalazły się na jego lekko garbatym nosie. - Źle się czuję.
Podniósł się na łokciach, by znaleźć się bliżej mnie.
- Co jest, dzieciaku? - zapytał swoim zachrypniętym porannym głosem.
- Chcę zostać w domu - powiedziałam po prostu, spoglądając prosto w jego zmartwione oczy.
Mężczyzna pokręcił głową. Milczał przez chwilę, pocierając dłonią swoje lekko siwiejące już włosy. Zauważyłam, że wciąż nie zdjął obrączki i poczułam w sercu dziwny ucisk. Zacisnęłam szybko zęby, bo zawsze pomagało mi to powstrzymać napływające do moich oczu wodospady. Ojciec siedział tak jeszcze chwilę, po czym westchnął wyjątkowo ciężko i znów ułożył głowę na poduszce.
- Zgaś moją lampkę nocną, jak będziesz wychodziła, Kaya - powiedział, odwracając się na drugi bok, a ja już wiedziałam, że zwyciężyłam. - I wracaj do łóżka, wyśpij się dziś i nabierz odwagi na jutro. Dobranoc.
Posłusznie pociągnęłam za włącznik światła i poczłapałam na boso w stronę wyjścia. Zamknęłam za sobą drzwi najciszej jak potrafiłam, żeby tylko nie rozzłościć dziś niczym taty. Byłam mu cholernie wdzięczna za to, z jaką wyrozumiałością do mnie podchodził. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że wykorzystywałam naszą obecną sytuację, żeby nie musieć zmierzać się codziennie od nowa ze swoimi lękami, ale każde z nas bało się do tego przyznać przed tym drugim. Mimo tego wiedziałam, że pobłażliwość ojca nie będzie trwała wiecznie i muszę jak najszybciej wziąć się w garść, zanim doprowadzę go swoim zachowaniem do szału. A ze wszystkimi emocjami, które się w nim kotłowały, śmiem twierdzić, że nie było do tego daleko.
Wróciłam do łóżka, tak jak mnie o to prosił, ale mimo wczesnej godziny nie mogłam ponownie usnąć. Miałam z tym ostatnimi czasy coraz większe problemy, pomimo swojego ciągłego przemęczenia. Przeleżałam tak pod kołdrą jeszcze dwie kolejne godziny, spoglądając jedynie w sufit i zwalczając wzrastające z minuty na minutę mdłości. Sama myśl o szkole mnie o nie przyprawiała. Wstydziłam się tego, co zaszło wczoraj na stołówce. Chciałam zapomnieć o tym, że ktoś mnie widział, słyszał... Co musieli pomyśleć sobie o mnie ci wszyscy ludzie, którzy przyglądali się mojemu żałosnemu występowi? Wolałam nie wiedzieć. Wzdrygnęłam się na tę myśl i powróciłam do skupienia się na swoim oddechu. Jeden głęboki wdech nosem, dwa płytkie wydechy ustami. Jeden wdech, jeden wydech...
Zawsze kiedy się stresowałam, mama przysiadała na brzegu mojego łóżka bez słowa. Zwykła była obserwować mnie tak chwilę w milczeniu, po czym podkurczała nogi i przysuwała się jak najbliżej mnie, przyklękając w pościeli. Kładła swoją dłoń na moją, mniejszą, i po prostu zaczynała głośno oddychać. Niewiele myśląc, zawsze szłam w jej ślady i zanim mogłam spostrzec, cały stres uchodził ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tym razem jednak mamy nie było ze mną. Bez dotyku jej dłoni to nie było już realne - nie czułam bijącego od niej ciepła, nie słyszałam przy sobie jej oddechu, nie widziałam jej uśmiechu po ukradkowym otwarciu oczu, które kazała mi zamknąć. Nie wiedziałam, jak miałam poradzić sobie ze stresem, kiedy jej ze mną nie było.
Kiedy po dłuższym czasie usłyszałam na podjeździe samochód ojca wyjeżdżającego do pracy, zrzuciłam z siebie kołdrę i postawiłam stopy na ziemi. Wstałam z łóżka i ruszyłam w kierunku korytarza. Niewiele myśląc, skierowałam swoje kroki po schodach na górę, nie w dół, jak zwykłam robić to co rano, by zejść do salonu i do kuchni, ale w stronę strychu.
Pchnęłam drewniane drzwiczki i jak najszybciej zapaliłam światło, żeby nie musieć mierzyć się z dość przerażająca mnie ciemnością. Pomieszczenie nie przypominało tego z wielu obejrzanych przeze mnie w przeszłości horrorów - nie znalazłam tutaj śladów po czyjejś obecności, strasznych pająków mutantów ani zaszyfrowanej wiadomości od jakiegoś rodzaju nieproszonego gościa. Jedynym, co tu zastałam, były fiołkowe ściany i kilkanaście kartonowych pudeł, wszystkie oznaczone niegdyś przez moją mamę jej tęczowymi pisakami. Roześmiałam się na ten widok, przypominając sobie, jak radosną duszą była.
Wszystko, czego dotykała, nagle stawało się kolorowe. Od przywieszanych na lodówce przez ojca wiadomości typu "kup mleko", przez moje zeszyty, aż wreszcie po nudne rodzinne zdjęcia, na których uwielbiała dorysowywać wszystko, co uważała za stosowne. Była takim właśnie kolorowym ptakiem - zawsze w centrum uwagi, wyjątkowa, pełna swoistego artyzmu, który tak mi w niej imponował. Cholernie żałowałam, że nie umiałam go po niej zdobyć. Jedyną rzeczą, w której byłam dobra, było chowanie się po kątach by uniknąć nieszczęsnego spotkania z ludźmi. Zawsze bałam się, że moja mama znienawidzi mnie za mój nieodłączny introwertyzm, ale ona była w całej tej swojej ekstrawertycznej postaci tak wspaniała, że obejmowała mnie swoją radością i empatią tak, by starczało jej na nas obydwie.
Rozejrzałam się jeszcze raz wokół, szukając jednego konkretnego pudła.
"Amy".
Imię mojej mamy stworzone ze wszystkich odcieni tęczy przykuło mój wzrok, więc uklękłam obok oznaczonego nim kartonu. Wieczko sklejone było taśmą, bardzo porządnie zresztą - widać było, że to robota ojca. Chyba nie chciał, żebym tu zaglądała i nie potrafiłam mu się dziwić. Już tyle razy musiał odciągać mnie od jej rzeczy zapłakaną, by potem sam wpadać w trwającą kilka długich dni depresję przez moją głupotę.
Ale nie tym razem. Tym razem nie szukałam żalu i rozpaczy, tym razem chciałam usilnie znaleźć coś, co doda mi siły. Coś, co mogę po niej zabrać. Coś, co mogłabym nauczyć być moim. Wreszcie moim i jej. Odnaleźć wśród tych wszystkich wspomnień rzecz, która pozwoli nam się do siebie w jakikolwiek sposób zbliżyć.
Rozpoczęłam przeszukiwanie pudła, po kolei natrafiając na przedmioty, które już tak dobrze znałam - wszystkie wyniki jej badań, którymi nie chciałam się teraz zadręczać, ramki ze zdjęciami, jakieś najbardziej znoszone ubrania, jej licealny rocznik, szkatułkę z biżuterią...
Moją uwagę przykuło jednak coś, co znalazłam na samym dnie - mały, czarny notesik przewiązany sznurkiem, którego nigdy wcześniej tu nie widziałam. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. Poczułam, jak mój żołądek ściska się jeszcze bardziej, kiedy drżącymi dłońmi rozwiązałam supeł zrobiony z boku okładki.
Już od pierwszej strony poczułam ciarki przechodzące przez moje ciało. Znowu zobaczyłam jej pismo, które z kartki na kartkę układało coraz więcej jeszcze nigdy przeze mnie niewidzianych słów. Niewiele rozumiałam z tych zapisek, ale napawały mnie dziwnego rodzaju strachem.
Po widniejących na każdej kolejnej stronie datach zorientowałam się, że był to zeszyt jeszcze z czasów, kiedy mama kończyła szkołę. Codziennie zapisywała obok siebie dwie cyfry, które tworzyły razem jakąś liczbę. Na początku przez kilka, kilkanaście stron liczba pozostawała niezmieniona, ale po tygodniu, dwóch, po miesiącu liczba ciągle malała.
Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, co tak ważnego mogła zapisywać moja mama.
67... 67, 67, 67, 67, 67, 65,5, 64, 64, 65, 64, 64, 63, 62....
I wreszcie pojęłam, czym był ten zeszyt. Zamknęłam go pospiesznie, pakując rzeczy do pudła jak najszybciej. Nie chciałam, żeby ojciec wiedział, że tu byłam. Nie chciałam, żeby wiedział. Zapakowałam wszystko do środka. Wszystko oprócz małego, czarnego kajeciku, który z rosnącą w gardle gulą zabrałam ze sobą do pokoju, żeby spróbować odnaleźć w nim to, czego szukałam. Naszej wspólnej niewiadomej.
![](https://img.wattpad.com/cover/141960548-288-k127770.jpg)
CZYTASZ
don't
Teen FictionZ czasem najprostsze decyzje staną się dla ciebie milowym krokiem. Wszystko, co wpajano ci od zawsze przestanie mieć jakikolwiek sens. Wszystko, co miało ci pomóc stanie na twojej drodze do szczęścia. Nie rób tego - zacznie szeptać głos, z którym ni...