VI.

14 2 0
                                    

Musiałam przyznać, że czytanie kolejnych stron przychodziło mi bardzo powoli, bo chciałam chłonąć każde słowo jak najbardziej potrafiłam. Analizowałam je wszystkie - jedno po drugim - przez całą wieczność, chcąc jak najbardziej odczuwać emocje, które towarzyszyły przy pisaniu ich mojej mamie.

Dziennik skrywał wiele tajemnic - liczby, zdania, wiersze i nabazgrane na pozaginanych marginesach obrazki. Nie były one jednak kolorowe, jak wszystko, co zostało po mamie, którą znałam. Wszystkiemu, co tu zapisała przygrywała czerń, która była u dorosłej wersji Amy tak bardzo niespotykana. Spędzałam wszystkie wolne chwile wertując strona po stronie, ucząc się wszystkich liczb na pamięć, zapamiętując wszystko, co mogło okazać się ważne. Czytywałam głównie w nocy, ponieważ wtedy zostawałam sama - bez zatroskanego wzroku ojca, bez domowych obowiązków i młodszego brata, który upodobał sobie ostatnimi czasy moje towarzystwo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Cieszyłam się, że mogę być dla niego w tak trudnych chwilach, ale jego obecność czyniła dla mnie to wszystko jeszcze trudniejszym. Zwyczajnie nie potrafiłam polubić tego, jak bardzo ją przypomina. Oczywiście - dręczyły mnie za to okrutne wyrzuty sumienia - ale byłam na niego cholernie zła za to, jak wyglądał.

- Czym on zasłużył sobie na jej włosy, na jej chude ramiona, na jej kości policzkowe? - szeptał jeden głos w mojej głowie.

- To nie jego wina, że je odziedziczył - odpowiadał mu drugi, trochę jednak cichszy.

Toczyły taka nieustanną walkę między sobą, a ja gubiłam się już w tym, którego powinnam słuchać. Dlatego właśnie noce stały się moimi najlepszymi (czy może powinnam powiedzieć jedynymi?) przyjaciółmi. Wtedy zamykałam drzwi swojej sypialni, kładłam się na łóżku i wczytywałam we wszystko, co zostawiła mi mama... Bo tak właśnie powiedział jeden z mieszkających w mojej głowie głosów - ona chciała, żebym znalazła ten dziennik. Chciała tego, inaczej wyrzuciłaby go dawno temu. Spaliłaby go, podarła na kawałki, wrzuciła do śmieci... Po prostu się go pozbyła. Ale nie zrobiła tego. Dlaczego? Najwyraźniej oczekiwała, że któregoś dnia pójdę w jej ślady i odnajdę w sobie tę wolę walki i wytrwałość, jaką odnalazła ona.

Czytając opisane przez nią historie - jak powoli zdobywała swoje nowe, wymarzone cele, czułam ogromną ekscytację. Jakbym robiła coś... niedozwolonego. Coś, o czym nikt inny nie mógł się nigdy dowiedzieć, co miało pozostać naszą tajemnicą. Chciałam wyznaczać sobie granice, by potem z determinacją mojej mamy je łamać i ustanawiać kolejne. Pierwszy raz od dawna czułam, że mam nad czymś stuprocentową kontrolę. Cholera, czy tak właśnie czuje się Bóg? 

Następne dni w szkole zyskały dla mnie nieco nowych odcieni - nie czułam się już taka załamana, nie byłam też przemęczona. Od kilku dni chodziłam nabuzowana i pełna energii, którą przepełniała mnie moja misja. Na lekcjach przechodziłam samą siebie - znałam odpowiedzi na wszystkie pytania, zgłaszałam się do tablicy jak szalona, a nauczyciele nie mogli wyjść z podziwu, jak wiele wiadomości jest w stanie pochłonąć mój umysł. Czułam się cholernie dumna z siebie, zauważając zmiany, które w przeciągu ostatnich trzech tygodni we mnie zaszły. Nie były może diametralne, ale czułam różnicę. Różnicę, której tak bardzo potrzebowałam.

Poszłam więc krok dalej i pchnięta do przodu przez swoją motywację zaczęłam biegać. Robiłam to codziennie po lekcjach na szkolnym stadionie, szczęśliwa, że wreszcie tak bardzo dbam o swoje zdrowie. Ciągle się ruszałam, nie przestawałam ćwiczyć i skazywać mojego organizmu na coraz to nowe próby.

W poniedziałek postanowiłam, że pokonam swój dotychczasowy rekord jedenastu okrążeń, czyli osiągnę pełne siedem kilometrów. Nie należałam do osób uznających swoje porażki, toteż przygotowałam się do tego zadania bardzo dobrze. Pomógł mi w tym dziennik mamy.

Choćby nie wiem jak źle było, nie poddawaj się, Amy. Rozumiesz? Nie możesz się poddać. Podziękujesz sobie za to kiedyś, podziękujesz sobie za to, jak o siebie zadbałaś. Robisz to dla siebie. Nie jesteś przegranym, więc nie pozwól sobie na słabość. 

Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej motywacji niż słowa osoby, za którą tęskniłam tak bardzo. Dlatego piętnaście minut po skończeniu lekcji stanęłam na stadionie przebrana w swój szary dres, z butelką wody w ręku i słuchawkami na uszach. Przygrywały mi skoczne melodie zgrane z płyt mojej mamy, do których uwielbiałam wracać.

Pierwsze cztery okrążenia były dla mnie czystą przyjemnością - biegło się łatwo, oddech nie zdążył jeszcze przyspieszyć na tyle mocno, by utrudniał ruch. Potem zaczynały się schody, ale powtarzałam sobie, że skoro boli, to znaczy, że faktycznie coś robię. Lepiej przecież odczuwać ból i satysfakcję, niż nie robić nic, prawda?

Później jednak poczułam, że mnie mdli, ale zrzuciłam winę na słońce. Pot spływał po moim czole, ale postanowiłam się nie poddawać. Starałam się wytrzymać jak najdłużej bez przystanku, jednak po kolejnych kilku minutach musiałam się zatrzymać. Wtedy właśnie spostrzegłam, że mam towarzystwo. Może zorientowałabym się wcześniej, gdyby nie dudniąca w moich uszach muzyka.

- Co ty tu robisz? - wydyszałam, nachylając się, by oprzeć dłonie na kolanach. 

Zatrzymał się koło mnie mój miedzianowłosy nieprzyjaciel. Miał na sobie sportowy strój i właśnie wyjmował z uszu słuchawki, jak zrobiłam to ja przed chwilą. Poczułam złość. Nie mógł wybrać sobie na bieganie innej pory? Musiał koniecznie dołączyć do mnie?

David poszedł w moje ślady i podparł się, by złapać oddech.

- Biegam - powiedział po prostu. Teraz to dopiero byłam wściekła - nie potrafiłam wydusić z siebie normalnego zdania, tak zdyszana byłam, natomiast on odpowiedział mi jak gdyby nigdy nic, a po chwili wyprostował się i uśmiechnął do mnie szeroko. - Całkiem nieźle ci to idzie, ale mizernie wyglądasz. Może już wystarczy?

- Nie - odwarknęłam, urażona. Sugerował, że nie dam sobie rady? Czy właśnie za kogoś takiego mnie miał? - Zajmij się swoimi sprawami, David. 

Na dźwięk swojego imienia uniósł lekko w uśmiechu kąciki ust.

- Jak sobie życzysz - odparł, a jego ręce poszybowały w górę w obronnym geście. - Po prostu biegasz tak bez końca, uważaj, żebyś nie wysiadła! 

- Uważaj, żebyś ty nie wysiadł.

Założyłam słuchawki, zupełnie nie zważając na to, że chłopak próbował coś jeszcze powiedzieć. Tym razem jednak zamiast biec w kierunku, w którym poruszałam się wcześniej, odwróciłam się. Nie chciałam czuć na sobie jego wzroku, wiedząc, że jest tuż za mną. 

 - No już, Kaya. Dasz sobie radę - szepnął głos w mojej głowie.

Zaczęłam ponownie swój bieg, gotowa, by wyprowadzić go z błędu.

- Udowodnij mu, że dasz...Może drugie tyle okrążeń? - szepnął znów, a ja mogłabym przysiąc, że zabrzmiał dokładnie jakby mówiła do mnie mama. 


don'tOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz