V.

243 2 0
                                    

Poranki na bieżni stały się moją nową prywatną tradycją, którą traktowałam z ogromnym namaszczeniem - jak gdybym odnalazła swoje sacrum. Ojciec ze zdziwieniem przyjął fakt, że przeniosłam zakurzoną maszynę z zagraconego pokoju gościnnego do swojej sypialni, ale nie skomentował tego ani słowem. Może uznał, że dobrze zrobiłam? Nie chciałam tego wiedzieć.

Codziennie rano wstawałam godzinę wcześniej, związywałam włosy w kucyk i ustawiałam bieżnię na najwyższe obroty, by wypocić z siebie jak najwięcej. Kiedy mijało moje czterdzieści pięć minut biegu, czułam się jak gdybym traciła władzę w nogach, ale  z szerokim uśmiechem wchodziłam pod prysznic, coraz bardziej z siebie dumna. Musiałam przyznać - trochę mnie to męczyło, ale wreszcie czułam tę cholerną satysfakcję, że robiłam coś ze swoim życiem. Udowadniałam samej sobie, że potrafię i pomagało mi to przeżyć nigdzie się dotąd niewybierającą żałobę.

Tego dnia droga do szkoły wydała mi się nieco trudniejsza niż zwykle - zakwasy utrudniały mi każdy kolejny krok, ale do szkoły weszłam z szerokim uśmiechem na ustach. Może nieco udawanym, ale liczyła się próba. Dopiero widok Tristana nieco poprawił mi humor.

- Gorzej dyszysz niż moje auto - stwierdził, pakując książki z plecaka do szafki. - A wiesz, jak ten staroć potrafi być głośny! Maraton biegłaś, czy co?

- Za późno wyszłam z domu, no bo wiesz, z takim majestatycznym wyglądem się nie budzi, no nie? - zironizowałam, wskazując na swoje dresy i kompletny brak makijażu.

- Racja, ale mogłaś się chociaż uczesać - odparł ze śmiechem. Miał rację. Mogłam.

Nieobecność nauczyciela od chemii sprawiła, że i ja, i mój przyjaciel kończyliśmy szkolny dzień tuż po obiedzie, na który wybraliśmy się do pobliskiej knajpki z kanapkami, którą co każdą przerwę na lunch okupowali uczniowie naszego liceum. Było to dość tanie miejsce, ale miało swój niepowtarzalny klimat, który urzekł nawet mnie. A w ostatnim czasie dość ciężko było mi zaimponować. 

Usiedliśmy przy małym stoliku na samym końcu sali, pragnąc odizolować się nieco od śmiejących się jak na nasz gust zbyt głośno czirliderek i ich chłopaków-futbolistów. Wypatrzyłam wśród tej sporej główki miedzianą czuprynę Davida, co wywołało u mnie jeszcze większą chęć stania się niewidzialnym choć na te głupie pół godziny. Usiadłam tak, by ludzie z drugiego końca sali mogli dostrzec jedynie tył mojej głowy.

Tristan oczywiście nie miał nic przeciwko byciu na widoku i zajął miejsce naprzeciw mnie i wyciągnął z torby swoje okulary w czerwonych oprawkach. Musiałam przyznać, że dodawały mu uroku, szczególnie, kiedy nosił swoje ulubione koszule w egzotyczne wzory. Chłopak podciągnął nogi wysoko i rozłożył je na skórzanej kanapie, zakładając ręce za głowę. Spłoszył się dopiero wtedy, kiedy skąpo odziana kelnerka podała nam nasze zamówienie.

- Rudzielec się tu gapi - mruknął mój brązowowłosy przyjaciel po chwili, wgryzając się w swoją kanapkę. - Pewnie się zastanawia, czy jesteśmy na randce.

- Wolne żarty - prychnęłam. - Ja i randka, wyobrażasz to sobie? Zwłaszcza w ubrudzonym farbą do ścian dresie i w dodatku, jak zdążyłeś mi już wypomnieć, nie dogaduję się nawet ze swoją szczotką do włosów...

- Może gdybyście zaczęły się chociaż widywać, to byłoby lepiej - Tristan roześmiał się głośno a ja poszłam w jego ślady i zabrałam się za swój obiad. Rozmawialiśmy tak jeszcze przez jakiś czas na przeróżne tematy, poznając się lepiej niż zdążyliśmy to zrobić dotychczas. No, jeśli w ogóle zdążyliśmy się jakkolwiek poznać przez te trzy tygodnie i nie było to tylko moją płonną nadzieją...

Każdy kęs mojej kanapki ciążył mi jednak coraz bardziej. Starałam się skupić tylko i wyłącznie na moim przyjacielu, ale mój żołądek chyba nie był w najlepszym stanie. Może się czymś zatrułam, a może po prostu było coś nie tak z moją porcją. Nie wiedziałam, ale już w połowie straciłam apetyt. Tristan opowiadał mi historię o swojej pierwszej dziewczynie i naprawdę chciałam go słuchać, ale podświadomie skupiałam się jedynie na swoim złym samopoczuciu. Wzięłam do ust kolejny kęs kanapki, przeżuwając go powoli i w skupieniu. Stwierdziłam jednak, że zaspokoiłam już głód na tyle wystarczająco, by zostawić resztę na talerzu.

- Słuchasz mnie? - przerwał w końcu swoją opowieść, podsuwając sobie okulary na czubek nosa. 

- Oczywiście - pokiwałam gorliwie głową, nie chcąc sprawiać mu przykrości, ale doskonale wiedział, że kłamałam.

- Coś nie tak? 

- Właściwie to nie wiem - odrzekłam szczerze, wzdychając. - Coś niedobrego dzieje się z moim żołądkiem, chyba się czymś zatrułam. Zostawię to, jeśli chcesz to skończ, a ja chyba skoczę do domu i się położę...

Sięgnęłam do kieszeni, by wydobyć z niej drobniaki, ale Tristan nachylił się nad stołem i złapał w swoje dłonie moją rękę.

- No, ja stawiam - powiedział. - A ty idź ostrożnie i napisz, jak będziesz na miejscu. Mam nadzieję, że to nic poważnego!

Ja też miałam taką nadzieję. Nie wiedziałam dlaczego, ale było mi zwyczajnie wstyd w tej całej sytuacji. Przez cały nasz posiłek doskwierało mi przedziwne uczucie wstydu, przebijające się gdzieś tam w tle przez wszystkie pozwijane kłębki myśli. 

Czym prędzej wstałam od stołu, i wrzuciłam pospiesznie do plecaka telefon i koszulę, które trzymałam na kolanach. Nie kłopocząc się nawet z pożegnaniem wypadłam z restauracji prawie biegiem, nie zdając sobie nawet sprawy przed czym uciekam. Czułam się po prostu... dziwnie. Jakby wydarzyło się coś złego i nie potrafiłam rozszyfrować, co mogę zrobić, żeby to naprawić.

Resztę dnia spędziłam w łóżku, wpatrując się uparcie w biały sufit swojego pokoju. Coraz częściej tym właśnie zajmowałam się całymi popołudniami, nie mając do końca siły na studiowanie coraz to nowszych książek do biologii, jak zwykłam to robić jeszcze całkiem niedawno. Zachodziły we mnie pewne zmiany, ale nie wiedziałam jeszcze jakie.

Unikałam kontaktu z ludźmi, jedynie tata przyszedł sprawdzić, co ze mną, kiedy nie pojawiłam się na wspólnej kolacji. 

- Chyba się czymś zatrułam. Nie mogłam przełknąć nawet kanapki - jęknęłam, wciskając głowę głębiej w poduszkę, a on pokiwał głową ze współczuciem. Dał mi jeszcze kilka rad i zostawił wodę przy moim łóżku, żebym się nie odwodniła.

- Zatrucie to poważna sprawa, maluchu - powiedział. - Weź przed spaniem tabletkę i nie siedź długo. Pouczysz się jutro.

Odczekałam, aż zamknie za sobą drzwi i podniosłam się do pozycji siedzącej, żeby po kilkunastu sekundach z niej wstać. Musiałam przyznać, że i tak zakręciło mi się w głowie.

Podeszłam powoli do otoczonego rzędem lampek lustra i podciągnęłam koszulkę od piżamy do góry. Posłałam sobie samej nieodgadnione spojrzenie. 

- Nie miałaś czym się zatruć. 


don'tOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz