Wstałem przed chłopakiem. Ubrałem się i trochę ogarnąłem. Poszedłem umyć zęby. W między czasie napisałem do Matheo, żeby podrzucił mi mój motor. Mimo wypadku nie umiałem go wyrzucić. Za dobra maszyna. Spojrzałem w lustro. Podniosłem grzywkę. Eh... wyglądałem, jaby mi ktoś oczy podbił. Wory na zwłoki. Po chwili mój brzuch głośno oznajmił, że domaga się jedzenia. Zszedłem na dół, do kuchni. O dziwo było pusto. Szósta...ta. I wszystko jasne. Zrobiłem sobie płatki i siadłem przy stole, w celu zjedzenia ich. Były nawet dobre. Po skończeniu umyłem miskę i łyżkę. Swoją drogą, dzisiaj jest w kij ciepło. A dopiero szósta. Co to w południe będzie ... Boszz. Już sobie wyobrażam, jak ja wytrzymuje w tym upale w bluzie... No, ale. Raz na wozie, raz pod wozem, jak to mówią. Najwyżej zbunkruję się w pokoju.
- Bezimienny!
Odwróciłem się i ujrzałem Jane.
- Cześć królewno. Co tak wcześnie?
Roześmiała się i wskazała na broń trzymaną w ręku.
- Czaje. To powodzenia.
- Dzięki.
I...wyszła. Hm. W sumie to całkiem ładna z niej dziewczyna. Muszę się ogarnąć zamin wszystkich zacznę prześladować... Eh. Ale nie, tak serio to nie obczajam. Mniejsza. Ze schodów zszedł Puppet i zmierzył mnie wzrokiem. O dziwo, nie było w jego spojrzeniu zwykle towarzyszącemu jego wzrokowi chłodu.
- Cześć bezimienny.
Hm. Jego głos brzmi całkiem...fajnie. W sensie bez tej wrogiej nuty. Siadł naprzeciwko mnie i zaczął mi się przyglądać. Uniosłem na niego wzrok.
- No hej.
Przyglądał mi się zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że również na niego patrzę. Po chwili podniósł dłoń z blatu i pogłaskał mnie po policzku. Zmarszczyłem brwi. Okej...robi się dziwnie...
- Pulpet?
Położył dłoń z powrotem na blat i cicho się zaśmiał. Ale to nie był wesoły śmiech.
- Wiesz... intrygująca z Ciebie osoba.
- I vice versa kotlecie. Nie jarzę Cię.
Wykonał gest ręką, każąc mi kontynuować.
- Najpierw próbujesz mnie zabić spojrzeniem. Potem udajesz, że mnie nie ma. A teraz przykleiłeś się do mojego ryja.
Wzruszył ramionami i dalej mi się przyglądał.
- Siemandero!
Toby...jak miło...
- Cześć.
Wstałem z miejsca, chcąc uniknąć tej dziwnej ciszy i podałem chłopakowi rękę.
- Nie za ciepło Ci?
W sumie...trochę. Nie. Bardzo. Jest w chuj gorąco.
- Nie. Jest oke.
Ze schodów znów ktoś zszedł. Tym razem byli to przepychający się Jeffi i Karzełek. Darli się w niebogłosy. Od razu przyssali się do konsoli, kłócąc się o postać. Ja- mając już serdecznie dość panującej tu temperatury - udałem się do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko. Zdjąłem bluzę, a moją klatkę piersiową owiało chłodne powietrze z otwartego okna. Wziąłem nożyczki z półki. Chwilę patrzyłem w metal, zastanawiając się nad tym, co zamierzałem zrobić. A kij tam. Raz się żyje. Wziąłem grzywkę między dwa palce i zacząłem odcinać kępki włosów. Wstałem i spojrzałem w lustro. Moje kolorowe oczka spoglądały na młodą twarz, okoloną ciemnymi, czarnymi włosami z granatowym refleksem. Bez grzywki wyglądałem o wiele lepiej, no i trochę młodziej. Moje spojrzenie zjechało w dół, wzdłuż tafli lustra. Umięśniona klatka piersiowa, gdzieniegdzie przepasana cienkimi bliznami, kilka głębszych, też na plecach. Jedna, mocna i głęboka, wyjątkowo rzucająca się w oczy pod lewym rzebrem. Paskudna pamiątka. Tatuaż rozchodzący się od barku, przez ramię, część pleców i część klatki piersiowej. Wróciłem na łóżko. Po chwili byłem już gdzie indziej.
*
Martwiłem się o Nata. Chłopaki musieli się porozjeżdżać, w końcu każdy mieszka gdzieś indziej. Został tylko Matheo. Uspokaja mnie. Jest naprawdę cierpliwy. Cieszę się, że mam obok siebie kogoś takiego. Aktualnie oglądam zdjęcia Nathaniela. Te z zawodów. I te robione zaraz po. Imprezy z alko, mimo młodego wieku. Jedno zdjęcie jest dla mnie szczególne. Nat nawalił się na tyle, że dał mi się pocałować. To był mój pierwszy pocałunek. Na zdjęciu jest przedstawiona właśnie ta scena. Kris je zrobił. Nat tego nie pamięta, ale to wtedy powiedziałem mu co czuję. A on powiedział, co miał do powiedzenia. Wiem, że nie chciał mnie zranić. Stwierdził tylko fakt. Dlatego też wiem, że nie mogę liczyć na nic więcej. Ale mi to nie przeszkadza. Ja się na to piszę. Chociaż w ten sposób mogę być blisko niego.
*
Otworzyłem oczy. Wstałem z łóżka i się przeciągnąłem. Było jeszcze cieplej niż rano. Pokręciłem się trochę po pokoju. Przypomniałem sobie o motorze. Wyjrzałem przez okno. Stał na skraju lasu, zbunkrowany między drzewami. Otworzyłem okno i- z szczerą nadzieją, że się nie połamię -wyskoczyłem. Heh. Lata praktyki. Po upadku trochę bolało mnie kolano, na szczęście szybko przeszło. Podszedłem do czarnego ścigacza. W stacyjce były kluczyki, na siedzeniu okulary przeciwsłoneczne i mała karteczka z napisem "wiedziałem". Zaśmiałem się cicho pod nosem. Wyprowadziłem maszynę z krzaków i siadłem na czarnym siedzeniu. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i usłyszałem już prawie zapomniany, cichy pomruk silnika. Ścigacz był przezemnie wielokrotnie przerabiany, wymieniałem i przerabiałem części. Dzięki temu tyle razy wygrałem. Rzecz jasna moje umiejętności też miały znaczenie. Jeżdżę już naprawdę długo. Odpaliłem i ruszyłem przed siebie, zakładając na oczy ciemne okulary. Okrążyłem rezydencję -na pewno obudziłem parę osób- i wjechałem w las z dziką, dziecięcą wręcz radością. Przyśpieszyłem, mijając z zawrotną prędkością drzewa i ścierając koła na leśnej nawierzchni. Wjechałem na jakąś polanę i zacząłem robić kółka. Podniosłem przednie kolo i stanąłem na maszynie praktycznie w pionie. Skręciłem i uniosłem się na rękach, dłonie wciąż trzymając na gazie. Brakowało mi tego. Wiatr we włosach. Adrenalina. Przyśpieszone tętno. Krew uderzająca do głowy. Siadłem z powrotem na siedzenie i wjechałem w ścianę lasu. Po kilku minutach byłem z powrotem pod rezydencją. I....suuuper...cała świta...eh...Zszedłem z motoru, idąc w kierunku rozdziawionych jap moich znajomych. Wszedłem do środka rezydencji. W salonie było parę osób.
- Cześć bezimienny!
Jeff odwrócił się do mnie i wybauszył oczy. No tak...nie mam koszulki. Upsik. Siadłem obok niego na kanapie i zdjąłem okulary, żucając je na stolik.
- Cześć Jeffi. Zatkaj jamopaszczę bo Ci much naleci.
Pokręcił głową i zamknął buzię. W salonie była jeszcze Nina, Jason, Puppet, Candy, Karzełek, Brain, LJ i Sally. Ta ostatnia podbiegła do mnie , siadła mi na kolanach i zaczęła jeździć palcem po tatuażu.
- Nie wiedziałam , że masz tatuaż... Ja też mogę?
Wlepiła we mnie swoje duże oczy.
- A nie wiem...musisz pytać Operatora. Jak się zgodzi to Ci zrobię.
Uśmiechnęła się i pobiegła do Slendera. Zaśmiałem się pod nosem. Urocza dziecina.
- Wow...no, teraz jeszcze bardziej nie czaje, czemu się wiecznie tak zasłaniasz.
Spojrzałem na niebieskowłosego. Candy Pop patrzył na mnie z miną typu tam jest łóżko. No cóż... zdarza się.
- Skąd masz tyle blizn?
Wzruszyłem ramionami. W sumie to większość była od ucieczek czy naparzanek. Tylko ta pod rzebrem była spowodowana konkretną sytuacją. Ale oni nie muszą tego wiedzieć. Spojrzałem w oczy czerwonowłosego, który pożerał mnie wzrokiem. Tsa...raczej niewiele z wczoraj pamięta. Wstałem i bez zbędnych ceregieli poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę i płatki. Po chwili poczułem ręce na swojej talii . Obróciłem głowę w stronę osoby za mną. Pulpet.
- No hej...
Zdziwiła mnie jego postawa.
- Cześć panie bezimienny.
Odwróciłem się w stronę chłopaka. Dość dziwne uczucie...pierwszy raz to nie ja gwałcę kogoś wzrokiem. To ktoś mnie gwałci. Oparty o kuchenny blat, pierwszy raz znalazłem się w sytuacji, w której to ja nie wiem, co powinienem zrobić. Przybierając typowy, pewny siebie wyraz twarzy zlustrowałem go wzrokiem.
- Marnujesz się przy nich, wiesz?
Uniosłem brew, chcąc, aby kontynuował, ten jednak tylko znów się smutno zaśmiał i odszedł. Sięgnąłem po kawę i płatki. Wziąłem kubek z miską i usiadłem przy stole. Niezbyt się tym najadłem, ale cóż. Wypiłem powoli kawę. Umyłem po sobie naczynia i wszedłem z powrotem do kuchni. Niestety...Ben ma za szybki jak dla mnie zapłon. Na ekranie telewizora było wyświetlone nagranie z jednej z tras wyścigu, w którym brałem udział. Między obecnymi trwała zażarta dyskusja. Pewnie już się kapnęli... jakby nie patrzył nie zmieniłem maszyny, a teraz doszedł do całości kolor oczu. Ups. Od momentu pojawienia się wśród dyskutujących do wieczora nie miałem spokoju. Musiałem odpowiedzieć na serię pytań do. Także tych z serii czemu trawa jest zielona i kto zbudował Marsa. Po całym dniu odpowiadania w kółko na te same pytania padłem na łóżko jak trup.
CZYTASZ
Chorzy Psychicznie
FanfictionNathaniel to dość nietypowy nastolatek o bujnej wyobraźni. Wierzy w wiele rzeczy. Wiele z tego, co nierealne, ma silny związek z nim samym. Mimo swojego stylu bycia, chce znać odpowiedź na wszystko.On nie umie żyć bez odpowiedzi...