a/n Patrzcie, ja jeszcze żyję...
Wszystko zmieniło się zdecydowanie zbyt szybko. Jackson uparcie twierdził, że nie ma na punkcie Marka żadnej obsesji, ich relacja jest wręcz wzorcowo przejrzysta i oczywista, a jego samego wcale nie boli fakt, że oto właśnie mijały kolejne 24 godziny, a on nie zamienił z blondynem pojedynczego słowa. Tuan nagle stał się jakby obcy, odległy, na posiłkach wybierał inny stolik, a na zajęciach wydawał się ignorować wszystko i wszystkich (włączając w to Wanga, który nie potrafił pogodzić się z tym faktem). Winą za ten stan rzeczy można by obarczyć deszcz, który w połączeniu z wysokimi wojskowymi budynkami tworzył ponurą, niemal więzienną aurę. Padało niestrudzenie od kilkudziesięciu godzin z małymi przerwami, podczas których nigdy nie wychodziło słońce. Zapewne dlatego kolejne zajęcia teoretyczne wydawały się jeszcze bardziej nudne niż zazwyczaj, jednak Jackson doskonale zapamiętał sytuację, która miała miejsce wcześniej i mając to na uwadze, starał się wysilić swój mózg, jak tylko mógł. Nie było to łatwe, krople wody bębniły o szybę, a aura melancholii, jaka rozlała się w jego ciele, zachęcała do długiej, spokojnej drzemki. Nie wiedział, jakim cudem jego oczy wciąż pozostały otwarte, jednak gdy zawiesił na moment wzrok na znajomej sylwetce, prawie zazgrzytał zębami z bezsilności. Mark siedział w tym samym miejscu, jak zwykle skupiony, milczący i zaabsorbowany notowaniem czegoś na kartkach. Wyglądało to tak, jakby był w swoim świecie, gdzie nikt oraz nic nie mogło do niego dotrzeć.
- Dobrze, na dzisiaj to tyle. Widzimy się jutro o tej samej porze, bądźcie punktualnie. Możecie się rozejść.
Jackson zamrugał zdezorientowany, gdy zewsząd otoczyło go szuranie, tupanie i cała gama innych dźwięków, sygnalizujących wychodzenie ludzi z sali. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów prowadzącego i zrozumiawszy, że oto dzisiejszy wykład ma już za sobą, niechętnie zwlókł się ze swojego miejsca, zdeterminowany, by odnaleźć Marka i z nim porozmawiać. Niestety przeliczył się, ponieważ poszukiwania chłopaka okazały się bezowocne, a gdy trzydzieści minut później zrezygnowany przekroczył próg własnego pokoju, chcąc odświeżyć się przed obiadem, po którym czekało ich jak zwykle dużo pracy, zdziwił się ilością osób obecnych w pomieszczeniu. JB siedział na łóżku, wyglądając na zaniepokojonego, podczas gdy trzech postawnie wyglądających mężczyzn w służbowych mundurach zaglądało w niemal każdy kąt pokoju.
- Co tu się dzieje? – wybełkotał Wang, zupełnie wytrącony z rytmu. – Co wy robicie?
- Rutynowa kontrola. – dobiegł go groźny pomruk i chłopak automatycznie cofnął się o krok. – Jeden z was był na tyle głupi, by próbować przemycić zakazane przedmioty. Zgodnie z regulaminem, musimy sprawdzić wszystkich. Być może miał wspólników i jest was więcej.
Jackson przełknął ciężko ślinę, powoli podchodząc do kolegi z zespołu i siadając koło niego na posłaniu. Odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć, jak ich ubrania walają się po podłodze, a rzeczy wyrzucane są z szafek, jedna po drugiej. To wszystko zaczynało go przerastać. Codziennie odkrywał nowe niepokojące zależności, ta cała wojskowa musztra zupełnie mu nie podpasowała, co więcej, miał dziwne wrażenie, że w tym jest coś głębszego, niczym potwór, czający się w kącie i gotowy w każdej chwili wyskoczyć i rzucić się na niczego nieświadomych ludzi. Nie chciał przyznać przed sobą, że niepokój osiadł na dnie jego serca, utrudniając normalne funkcjonowanie. Odchrząknął, gdy mundurowi skończyli ,,zabawę" z ich rzeczami. Najwyraźniej stwierdzili, że ta dwójka nie przechowuje nic nielegalnego, ponieważ ich rysy odrobinę złagodniały.
- Macie czas do obiadu by tu posprzątać. – odparł jeden z nich, a następnie cała trójka opuściła pokój, zatrzaskując drzwi za sobą. Dźwięk ten zabrzmiał dziwnie groźnie w cichym nagle pomieszczeniu.
CZYTASZ
Reunite~ // Markson
FanfictionTrochę AU, a trochę nie AU (Wszystko wyjaśnione w środku). W końcu przyszedł czas, by członkowie znanego i kochanego zespołu Got7 odrobili swoją pańszczyznę, tudzież poszli na dwa lata do wojska. Jackson dosyć szybko przekonuje się, co naprawdę kryj...