Rozdział III - Spotkanie

5 0 0
                                    



    Kolejny dzień zaczyna się bez większej zmiany. Siedzę na tym cholernym parapecie i spoglądam na ludzi idących załatwiać swoje sprawy. Widzę jak młodzi idą w stronę pobliskiego liceum. Wszyscy ubrani, jak na pogrzeb. Nikt nie mówił, że rozpoczęcie roku szkolnego jest wesołym świętem.
Mam nadzieję, że ona nie będzie zła, że się nie zjawię w tej kawiarni. Zabrakło mi odwagi. Jestem tchórzem. Może ona się na mnie obraziła? Nie odezwała się od wczoraj ani słowem. Ani literką na monitorze. Nawet emotikonką...
Spojrzałem w dół. Osiem pięter mnie dzieliło od szarego chodnika, który był jeszcze mokry od deszczu. A gdyby się tak rzucić? Poczuć wiatr we włosach. Wykrzyczeć na całe gardło, że wreszcie jestem wolny? Zdążyłbym z tej wysokości to wykrzyczeć? Chyba nie. I tak bym tego nie zrobił. Ani nie wykrzyczał, ani nie rzucił się. Jestem w końcu tchórzem.
Spojrzałem na zegarek. Na trzynastą trzydzieści mam być u pani psycholog, która obiecała przez telefon, że mi pomoże. Co mnie podkusiło, żeby tam zadzwonić? Czemu to zrobiłem? A może nie przyjść?
Nie. Nie mogę nie przyjść. Wystarczy, że wystawiłem tą biedną dziewczynę. Muszę chociaż coś zrobić ze swoim życiem, do cholery! Jak nie teraz to... może jutro?
Chciałbym kiedyś pojechać do rodziny.
Pogadać jak ojciec z synem, może coś by to dało. Nie, wątpię. Tam nigdy nie było atmosfery do rozmów. Mieszkali na wsi i zawsze byli zajęci swoimi sprawami. Chcieli, żebym się uczył w mieście. To pojechałem do miasta, ale... ono mnie przytłoczyło.
Pierwszą klasę liceum zawaliłem. Teraz byłbym w trzeciej. Maturalna. Ale nie. Ciekawe czy oni wierzą w to, że chodzę nadal do szkoły? Ciekawe czy mają mi za złe, że nie przyjeżdżam. Mógłbym właściwie zacząć od nowa pierwszą klasę. Nie wiem. Zobaczymy co terapeutka mi powie. Już dziesiąta. Jeszcze trochę czasu. Chyba za godzinę wyjdę, bo w tych czterech ścianach nie wytrzymam.

Wyszedłem o dużo za wcześnie. Postanowiłem pójść ścieżką w lesie. Nie wiem gdzie iść, więc poszedłem gdziekolwiek. Zbliżyłem się do sporej polanki. Ale trochę za późno zauważyłem ludzi siedzących na zwalonym konarze. Co prawda to była tylko para, ale zawsze coś. Chyba młodsi ode mnie. Spojrzałem na nich.
- A co to za Kostuch? - zapytał chłopak.
Dziewczyna całkowicie ignorowała otoczenie, nie była niczym innym zainteresowana tylko i wyłącznie swoją torbą, na której miała skomplikowaną kanapkę. Minąłem ich i poszedłem swoją drogą.
Ciekawe. Nikt na mnie nie mówił Kostuch. To pewnie przez tę arafatkę, może dlatego, że mam szarą czapkę z daszkiem? Może przez zupełnie bladą cerę? Dłuższe włosy... Dopiero teraz sobie przypomniałem, że dawno ich nie myłem. Chyba wypada zdjąć tam czapkę... Mam nadzieję, że mimo to będzie mi chciała pomóc.
Spojrzałem na zegarek, już trzynasta dwadzieścia. Dobra. Czas się ewakuować z lasu. Zbliżam się do ulicy i idę wzdłuż niej. Większy dom. Szyld z napisem "Psychoterapia" z numerem telefonu, na który wczoraj zadzwoniłem. Znów patrzę na zegarek, godzina trzynasta trzydzieści. Wejdę.
W środku była poczekalnia. Żółto-niebieskie ściany i kilka krzeseł. Ładny zegar, taki jak na dworcach są, tylko stosunkowo mniejszy. Akurat tutaj pasował. Czułem się tutaj jak na dworcu. Czekam właśnie na mój pociąg do szczęścia. Idę teraz po bilet. Teraz mam negocjować o jego cenę. Czy to uczucie ekscytacji? Ciekawe. Może to coś da. Nikogo nie było. Chwilę później wyszła z gabinetu pewna kobieta, a zaraz za nią druga, o bardzo przyjaznym wyrazie twarzy.
- Pan Przemysław Król?
Kiwnąłem głową i poszedłem z nią do sporego gabinetu.

Labirynt Rzeczywistości - PrzemekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz