Rozdział VI - Piknik

4 0 1
                                    

Rano dostałem telefon od mojej terapeutki. Jakiś piknik, obecność obowiązkowa. Tyle wyrzeczeń w imię zmian. Ale pójdę. Nawet się zastanawiałem czy ubrać się jakoś jaśniej, ale stwierdziłem, że wolę to sobie chociaż zostawić. Najlepiej się czuję w czarnym, bo jestem nocnym stworzeniem (które musi harować w dzień, taki tam paradoks). Rano wyszedłem. Piknik miał się odbyć na terenie instytutu. Poszedłem spokojnym krokiem jeńca wojennego, który właśnie idzie na śmierć. Było ładnie, ale na tym kończyły się zalety. Chodziłem to w tą to we w tą. Przywitałem się z panią Martą. Zaraz potem chodziłem sobie i podziwiałem wdzięcznie liście oraz drzewa. Tak, zdecydowanie ładnie. Rozglądałem się i przeszła mnie ochota by zwiać. Poczułem jak wzmaga się wiatr, wtedy przypomniał się świat. Gdzie jest wyjście? Nie chcę tu zostać ani chwili dłużej. Dobra. Uspokój się! Którędy przyszedłeś? Tak! Tam musi być też wyjście. Ruszyłem bardzo szybkim krokiem i byłem speszony tym co mnie tutaj przygniatało. To nie moje miejsce. To nie tutaj powinienem być.
- Już zwiewasz? - Zwróciła się do mnie pewna dziewczyna. - Słabo.
Spojrzałem na nią. Boże! Ja ją skądś znam. Ona jest z mojej klasy. Uspokój się idioto! Raz, dwa, trzy... okej, jestem spokojny. Patrzę w przestrzeń. Zdobyłem się wreszcie na odwagę, żeby jej odpowiedzieć.
- Co tu robisz?
- Marnuję kilka godzin swojego życia- wzruszyła ramionami- chcesz coś zjeść?
Spojrzałem na nią i nie wiedziałem co odpowiedzieć. Jedyną osobą, która oferowała mi jakiś posiłek to moja matka. Nie widziałem jej od ponad roku. Ale to było dziwne. Ona wskazała głową na stoły. Fantastycznie. Ciekawe czy za darmo? Mój żołądek dawał mi znak, że najwyższa pora na jakieś śniadanie. Bo oczywiście w domu zapomniałem. O takich obojętnych porach jadałem, że to nigdy nie była jakaś stała.
- Na co masz ochotę?
- Żeby stąd zwiać- odrzekłem stojąc zgarbiony, z opuszczoną głową. Nie chciałem tam być. Za dużo ludzi. Za ładnie.
- No to chodź - I odeszła. Tak po prostu. To jest takie łatwe?
Poszedłem za nią. Czułem jak robię się nieco zaróżowiony na policzkach. Co się dzieje? Ale jak to? Szedłem za nią. Ręce miałem w kieszeniach. Co mogę zrobić? Nie wiem czy chcę od niej uciec. Mam dać szansę, sobie... jej? Dobra. Widzę jak ukazuje się mały park i ona usiadła na ławce. Nawet nie spojrzała na kartkę, która była na ławeczce. Co prawda karteczka była ładna i mała, ale ważna. Zastanawiałem się czy usiąść, ale i tak te ubrania miały iść do prania. Usiadłem.
- Skąd w ogóle jesteś?
- Ale...?
- No wiesz. Nie wyglądasz jakbyś był w tym mieście. Skąd się przeprowadziłeś?
- Ogólnie... wychowałem się na wsi. - Zrobiło mi się głupio. Jestem wsiunem.
- Trochę widać. - Odpowiedziała i zajrzała do swojej torby. Fantastycznie, to była obelga? - Od dawna tutaj mieszkasz?
- Dwa lata.
- Jesteś chyba trochę starszy niż reszta klasy....
- Normalnie byłbym w klasie maturalnej teraz.
- A czemu nie jesteś?
- Muszę mówić?
- Nie, nie musisz. - Po raz pierwszy w jej oczach zobaczyłem zrozumienie. To było... coś ciekawego. Jeszcze u nikogo z moich rówieśników nie widziałem tego. Zawsze patrzyli na mnie jakbym był jakiś wyobcowany. Taki też się stałem.
- Nie pasowałem tam - wypaliłem.
- Rozumiem, sama chyba też tu nie pasuję... - zaczęła. Zdziwiła mnie, przecież ma chłopaka, znaczy chyba ma. Jest ładna i w ogóle.
- Jak to? Przecież masz chłopaka, dobrze się dogadujesz. Znacznie lepiej niż ja. - Wtedy widziałem w jej oczach szczere zdziwienie. Nie? Pudło? Jestem kretynem?
- Naprawdę mnie taką widzisz?
- Eee... tak. - Wypaliłem i poczułem, że zaraz mi eksploduje głowa ze wstydu. Chcę załagodzić temperaturę. Co robić? Co robić? Co robić? Wiem! - Nie wiem czy wiesz...
- Hm?
- ... na tej ławce była karteczka.
- No i co w związku z tym?
- No... Na niej był napis... "świeżo malowane". - Zaraz mi się dostanie w mordę. Jak Boga kocham!


Wracałem do domu. Ciekawa rozmowa. Nie sądziłem, że otworzę się przed jakąś dziewczyną. Oraz nie sądziłem, że ona wybuchnie śmiechem. Myślałem, że wybuchnie gniewem. Ale... w stosunkach międzyludzkich to jestem jednak na poziomie embrionu. Chociaż i nawet nie, bo nie jestem w nikim. Ech, jakie to dołujące. Szedłem wolnym krokiem. Czułem się trochę jakbym był we śnie. Czyli wszystko mnie mija, a ja jakbym stał w miejscu. Po prostu obraz się przesuwał. Nie było to złe uczucie. Moje myśli mi uciekały. Wracały do wydarzeń sprzed paru chwil. Nie sądziłem, że ona się nie przejmie. Ale siedzieliśmy tam razem, a moje czarne ciuchy teraz są do wyrzucenia. Właściwie od dawna ich nie prałem, więc nie jest aż taki żal.

Gdy wróciłem do domu to wrzuciłem moje ubrania do pustego kosza. Zjadłem coś i spojrzałem na monitor. Wczoraj nic jej nie odpowiedziałem, ale dzisiaj już coś wypadało. Usiadłem na chwilę, znowu pustka. Ale na te słowa:
"Może to i lepiej. Nie potrzebni mi znajomi. Właściwie po co mamy się spotykać?"
...Chyba wypada coś odpisać. Nie wiem, czuję jak coś mnie w środku gniecie. Zacząłem, a po chwili skończyłem. Przeczytałem parę razy i nie wiedziałem jaki skutek to przyniesie.
"Myślałem, że zależy Ci na znajomości. Po prostu mam pewien problem i... nie umiem wychodzić z domu. Nie tak, że nie mam klamek, czy coś, ale blokada. Ostatnio z nią walczę, ale wielkich skutków to nie przynosi."
Zastanowiłem się ile jest w tym prawdy. Już chciałem usunąć ale ręka mi się omsknęła i kliknąłem "wyślij". Już nie wiem czy to jest dobre, czy nie. Tyle niewiadomych. Idę spać. Może jutro będzie prościej.


Niedziela. Kiedyś dzień jak co dzień, ale teraz czuję inaczej. Dziwne podniecenie, że jutro znowu trzeba będzie iść i bezwzględnie walczyć z wszechświatem. Nie czułem się źle, w każdym razie nie do końca. Jestem ciekaw czy będzie ten element sztuczności, jak ją spotkam to czy ona będzie udawać, że nigdy nie była na tym pikniku. Spojrzałem do lodówki i jedyne co mogłem zrobić to jajecznicę po studencku, czyli podrapać się po jajkach. Kiedy ja to wszystko zeżarłem? Spojrzałem do portfela i zobaczyłem, że nie brak mi gotówki. Przynajmniej w tym nie ma większego problemu. Problemem jestem ja! Och! Z tym pozytywnym akcentem poszedłem do sklepu. W uszach leciało Alice in Chains. Uwielbiam ich słuchać, chociaż zazwyczaj doprowadzało mnie to do długiego leżenia i rozmyślania, ale ja to lubię. Bez namysłu chodzę sobie po sklepie i czuję się trochę jak widmo. Kupuję sobie kolację i... Co ona tu robi? Odruchowo ściszyłem muzykę, chociaż leciał bardzo dobry utwór "Would?".
- Czołem Kostuszku- wyrzekła kładąc karton na taśmę. Kostuszku? Super.
- Cześć - powiedziałem pod nosem, ale dość głośno, żeby ona mnie usłyszała.
Kasjerka powiedziała do Alicji kwotę do zapłacenia. Widziałem jej zmieszanie na twarzy.
- Proszę policzyć razem - powiedziałem, gdy wyłożyłem towar. Bardziej to powiedziałem do bułek, niż do kogokolwiek.
- Dzięki... oddam ci jutro.
- Nie ma sprawy - dla mnie pieniądze nie są ważne. Wsadziłem zakupy do siatki. Mleko do jednej, swoje bułki i serek wiejski, którego nie lubię, do drugiej. Podałem siatkę z mlekiem Alce. Spojrzałem jej głęboko w oczy. Chociaż nie skupiałem się na niczym to widziałem każdy ruch jej źrenicy. Miała piękne, niebieskie oczy z, o dziwo, nutą strachu.
- Ja .. wtedy..- zaczęła niepewnie.
- Wiem - odpowiedziałem szybko.
Wzięła ode mnie siatkę i ruszyła.
- Intruz nie jest moim chłopakiem - wyrzuciła nagle. Mnie nieco to info zdziwiło. Domyśliłem się, że chodzi o Mari...Floriana.
- Intruz... - Powiedziałem niepewnie, nie czekając na odpowiedź.
Ona poszła w swoją stronę. Ja ruszyłem w swoją.

  ***

Znowu siedzę na tym cholernym parapecie. To już jest uzależnienie? Kolejny dzień, a psy nie wyją. Czy one wyły w mojej głowie? Już nie wiem. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że mi teraz brakowało. Chociaż czasami miałem wrażenie, że to nie były psy tylko wilki. Bardzo bliskie mi wilki. Kolejny kubek kawy. Nie wiem czy to dobry krok. Wypić kawę i iść spać. No ale, raz się żyje. *PIK* Wiadomość? Wskoczyłem do mieszkania i zobaczyłem. To od niej, od Alice Pleasance Liddell. No cóż. Bywa.
"Na razie nie mam zaufania do ludzi. Nie chcę się spotykać... na razie. Każdy ma jakiś problem. Wiedz, że wtedy byłam gotowa się spotkać, teraz poczekaj na swój czas."
I co ja mam o tym myśleć? Dopiłem szybko kawę i położyłem się.


Rano wstałem. Ubrałem się i poszedłem do szkoły. Spotkałem tam Alicję. Siedziała przy wejściu, jakby czekała.
- Hej, późno przyszedłeś.
- Cześć.
- Chodź, bo się spóźnimy.
Lekcja się zaczęła. Nie było Floriana. Dlaczego go nie ma?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 03, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Labirynt Rzeczywistości - PrzemekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz