Capitulum undecim

1.8K 174 51
                                    

!Sprawdź, czy przeczytałeś poprzedni rozdział, jako publikuję je po kolei!

Styles widząc przerażenie w oczach szatyna był teraz pewien, że ten kłamał w sprawie jego bandaży. Podszedł spokojnym krokiem do drobnej postaci siedzącej na wielkim łożu, siadając przy nim niebieskookim, który niemal trząsł się z... no właśnie, z czego?

Brunet poczuł ukłucie w sercu wiedząc, że to może być jego wina.

- Pokaż dłonie, Louis. - powiedział łagodnie, nie chcąc go jeszcze bardziej straszyć. Ten ani drgnął. - Proszę, Lou. - dopowiedział, a zdrobnienie samo wypłynęło z jego ust. Patrzył prosto w niebieskie oczy, widząc w nich mieszankę różnych emocji. Jednak nadal nie uzyskał żadnej reakcji.

- Nie chcesz tego. - wyszeptał cichutko szatyn, spuszczając głowę. Harry coraz bardziej się martwił. Styles przysunął się jeszcze bliżej księcia. Mógł teraz zobaczyć jak ten drży. Zielonooki uniósł dłoń, aby podnieść jego podbródek, żeby popatrzeć w jego oczy. Ten jednak odwrócił głowę, uciekając od jego dotyku. - Nie dotykaj mnie. - odezwał się słabo, nie patrząc mu w oczy. Ałć, to było niczym kopniak w brzuch. - Jestem obrzydliwy, nie dotykaj mnie. - dopowiedział jeszcze ciszej. Okej, to było jak podwójny kopniak w brzuch.

- Co ty wygadujesz? - zapytał brunet, marszcząc brwi. - Dlaczego sądzisz, że jesteś obrzydliwy? - rycerz czuł się bezradny.

- B-bo... - zamiast dokończyć zdanie, pokręcił tylko przecząco głową, nie udzielając tym samym odpowiedzi.

- Nie wiem, co spowodowało, że tak sądzisz, ale tak nie jest. - powiedział dobitnie zielonooki, próbując złapać z Tomlinsonem kontakt wzrokowy. Na próżno. Westchnął bezsilnie. - Pokaż dłonie, nic ci nie zrobię. - spróbował ponownie. Mimo, że to, co mówił było oczywiste, to miał wrażenie, że powinien to powiedzieć. - Chcę ci pomóc. Cokolwiek to jest. - powiedział pewnie, nadal nie mogąc spojrzeć w błękitne tęczówki.

I może coś było w tonie Harry'ego, coś tak przekonującego, rodzaj jakiejś obietnicy, że chwilę później Louis podniósł głowę, patrząc prosto w oczy Zawiszy. Wzrok miał zagubiony, nie potrafiący odnaleźć się w sytuacji. Patrzyli sobie chwilę w oczy. Brunet poszukiwał odpowiedzi w tych niebieskich, a książę w zielonych szukał potwierdzenia, że on naprawdę mu pomoże. Nie patrząc na to, że właściwie to od postaci Harry'ego się zaczęło.

Louis niepewnie wyciągnął jedną rękę zza pleców, a zaraz potem drugą, jednak wewnętrzną stroną do góry tak, że nie było widać ran. Styles widział jak bardzo się trzęsły. Utrzymywali kontakt wzrokowy cały czas. Harry sięgnął po jego dłonie, uważnie rejestrując moment, kiedy Tomlinson chciał je zabrać, ostatecznie jednak je zostawiając w rękach zielonookiego. Rycerz posłał mu uspokajający uśmiech i poniekąd wdzięczny, że postanowił mu zaufać.

Louis z całych sił próbował odgonić od siebie myśli, które mu mówiły jak bardzo Harry jest kochany, jak miękkie, ciepłe i duże są jego dłonie, jak... no właśnie. Tomlinson nienawidził tego z całego serca, że ciało i serce chciały jednego, ale umysł wychowany w pewnych ramach odrzucał to.

Tomlinsonowi spłynęła pojedyncza łza po policzku, który był zdecydowanie zbyt często mokry od tej słonej cieczy. Zielonooki miał ochotę ją zetrzeć, jednak pozwolił szatynowi na upust emocji.

Harry w końcu popatrzył w dół, na swoje dłonie, w których trzymał te należące do Louisa. Obrócił je bardzo powoli, w duchu bojąc się, co ujrzy. Na widok, który zastał, wciągnął głośno powietrze. Przejechał delikatnie, samym opuszkiem po ranach, nie czując żadnej odrazy.

- Dlaczego? - zadał pytanie, spoglądając na szatyna, który przyglądał się uważnie jego poczynaniom. - Dlaczego to sobie zrobiłeś? - rozwinął, patrząc z pewnego rodzaju cierpieniem na niebieskookiego. Zupełnie tak, jakby to on miał rozwalone kostki. - To było wczoraj w nocy, prawda? - zapytał Louisa, jednak znał odpowiedź. Spuścił znowu wzrok na zmasakrowane części ciała. Niemal wyczuł zdziwienie bijące od postawy szatyna. - Widziałem ciebie, jak wracałeś ze stajni. Ty jednak zbyt uporczywie przyglądałeś się żwirowi, żeby mnie zobaczyć. - wytłumaczył to, że wiedział, gdzie szatyn przebywał w nocy.

- J-ja nie potrafię mówić o tym. N-nie teraz przynajmniej. - odpowiedział cichutko Louis, nieco drżącym tonem.

- To nie mów. - powiedział prosto Styles. - Jednak mam nadzieję, że kiedyś na tyle mi zaufasz, że mi powiesz. - po tych słowach popatrzył ponownie w niebieskie oczy, szukając swojego rodzaju obietnicy. Znalazł ją.

Zapadła cisza. Przyjemna cisza. Każdy myślał nad wypowiedzianymi słowami, wykonanymi gestami. Wiedzieli, doskonale wiedzieli, że właśnie łamią lody między nimi, a tworzą jakąś osobliwą, intymną przestrzeń, może nawet relację.

Harry w pewnym momencie postawił na jedną kartę, unosząc jedną z dłoni Louisa na wysokość swojej brody. Popatrzył na twarz księcia, oczekując zgody. Bardzo, ale to bardzo delikatne skinięcie dało mu zielone światło. Styles, nie przerywając kontaktu wzrokowego, zaczął składać pojedyncze, delikatne pocałunki, nieco poniżej ran. Niebieskooki miał znowu rozterkę. Nie potrafił powstrzymać reakcji ciała na czyny bruneta, ani oszukać siebie, że tego nie chce. Jedyną przeszkodą był umysł, który mówił mu o tym, jakie to niemoralne, nienormalne, obrzydliwe i, że zaraz zostanie spalony na stosie.

Harry nie przerywając swojej czynności, patrzył na szatyna, któremu płynęły łzy po policzkach, ale nie wiedział, dlaczego.

Tomlinsonowi pomimo tego jadu, który podsuwał mu jego mózg, to rozlewało się po nim jakieś przyjemne ciepło.

Oczywiście, rycerz miał swoje podejrzenia w sprawie, która męczy Louisa, jednak nie dzielił się przypuszczeniami z księciem chcąc, aby ten sam mu powiedział. Nie teraz. Kiedyś.

696969
Hej!
Kolejny rozdział, lubię go ☺️
Yours,
LARloveRY

Black knight || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz