Capitulum primus

3.1K 174 51
                                    

- Ja, Louis William Tomlinson, z Bożej łaski nadany właśnie Wielki Książę Walijski, przyrzekam Bogu w Trójcy Świętej jedynemu godnie i sprawiedliwie dopomagać w sprawowaniu rządów nad Królestwem Walii, kierowany trzema przymiotami władzy, mając zawsze na uwadze dobro ogółu. Tak mi dopomóż Bóg. - ostatnie słowa odbiły się echem po murach wielkiej katedry, a następnie zapadła cisza.

Niebieskie tęczówki skanowały cały lud, który był wpatrzony w niego niczym w obrazek. Szatyn zwiesił wzdłuż prawego boku swoją rękę, którą przed chwilą trzymał na sercu w geście przysięgi. Sędziwy biskup podszedł do trzymanej przez wysoko postawionego rycerza poduszki, na której leżała korona, ale nie zdobiona rubinami, szafirami i jaspisami, taką jaką ma król, tylko wysadzana drobnymi diamentami, nieco mniejsza. Wziął ją oburącz, po czym podszedł z nią do młodego księcia. Ten schylił swoją głowę, a kapłan nałożył mu znak władzy, który idealnie wpasował się w wizerunek Louisa.

Potomek z dynastii Tomlinsonów uniósł swoją głowę, a tym samym wzrok, patrząc na lud. Ukazał im się jako książę, a zewsząd do jego uszu zaczęły dobiegać oklaski i owacje. Uśmiechnął się dumnie i profesjonalnie, omiatając wzrokiem zgromadzonych. Bo, cholera, on teraz jest prawdziwym księciem.

Chwilę później, przez środek katedry, po purpurowym dywanie zaczęli schodzić przedstawiciele rodów rycerskich w zwartej kolumnie. Louis miał wyjść jako przedostatni, tuż przed parą królewską, zgodnie z hierarchią. Kiedy nadeszła jego kolej, ruszył równym tempem za swoimi siostrami. Pewnie stawiał swoje kroki, dumnie unosząc głowę.

Ludzie wstrzymywali oddech na jego widok. Był niesamowicie przystojny; ostro zarysowana szczęka, niebieskie, przenikliwe wejrzenie, nieco umięśniona sylwetka, a do tego piękna koszula z męskim żabotem, czarne, dopasowane, eleganckie spodnie, wysokie, skórzane buty, purpurowa peleryna, która powiewała za nim z każdym jego krokiem i ta korona, która migotała delikatnie pomiędzy karmelowymi kosmykami.

Każdy z poddanych marzył, aby ten obdarzył ich choćby jednym spojrzeniem. Kobiety (nie ważne czy zajęte czy wolne) wzdychały do niego po kryjomu, w głowie wymyślając scenariusze niczym z fanfiction wyjęte. Mężczyźni za to, patrzyli na niego z podziwem i swojego rodzaju zazdrością.

Za Markiem III Mocnym i jego żoną szedł jeszcze sztab rycerzy, swojego rodzaju ochrony. Na samym końcu ze świątyni wyszli poddani, udając się do swoich domów lub (ci wyżej postawieni) do ogrodów królewskich, na przyjęcie z okazji (może nie do końca) koronacji.

Wielki Książę Walijski stał u góry schodów, które były wyjściem z pałacu na ogród, a za nim stali jego rodzice. Louis przyjmował gratulacje od chyba każdego gościa przybyłego na ucztę. Przymykał oko na to, iż większość z nich była fałszywymi i zazdrosnymi kanaliami. Mimo że cieszył się z nowego stanowiska, to miał ochotę już wrócić do swojej komnaty i położyć się w swoim wielkim łożu z baldachimem. Słońce doskwierało niemiłosiernie, a jego ubiór wcale nie ułatwiał tego. Dodatkowo stał naprzeciwko źródła światła i ciepła, więc jego oczy paliły niemal żywym ogniem, bowiem nie mógł odwrócić wzroku od jakiegoś przedstawiciela rodu rycerskiego, gdyż zostałoby to uznane za nietakt.

Kiedy owa ważna persona oddaliła się od księcia, ówcześnie dygając na pożegnanie, Louis westchnął męczeńsko, na chwilę spuszczając głowę, aby chociaż przez moment uwolnić się od parzącego słońca. Zaraz jednak, szturchnięty dyscyplinarnie berłem o długiej rękojeści swojego ojca w kostkę, wyprostował się, starając ignorować doskwierające promienie.

Kochał swojego ojca. Był sprawiedliwym i stabilnym władcą, ale również idealnym ojcem, jednak zawsze trzymał musztrę, tak jak teraz.

Po przywitaniu wszystkich gości, mógł zacząć przechadzać się po ogrodzie, dbając o komfort gości, bo mimo że był księciem, to w tym momencie i gospodarzem. Olśniewał wszystkich swoją osobowością, a jego uśmiech był jaśniejszy niż słońce. Zawsze był dla każdego dobry, nigdy nie oceniając po okładce. Honor i szacunek stały na piedestale jego życia, formując go na szlachetnego człowieka.

Tak, zdecydowanie był dobrym prawie-władcą.

696969
Hejka!

Nowe ff, nowe przygody!

Rozdziały myślę, że codziennie? Albo co drugi dzień? Zobaczymy!

Co myślicie?

Yours,
LARloveRY

Black knight || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz