Capitulum vicesimus primus

1.6K 158 159
                                    

Louis stał obok ojca przy bramach zamku. Przed nim stał Puszek, a na nim siedział Zawisza Czarny w pełnej zbroi i z pięknym mieczem przy boku. Za dowódcą stał niewielki, ale prężny oddział wojsk Zjednoczonego Królestwa. Książę skupiał się jedynie na tym, aby jak najlepiej zapamiętać Harry'ego oraz, żeby się nie rozpłakać.

Brunet wyglądał oszałamiająco na karym koniu w lśniącej zbroi i czarnej pelerynie. Zapierał dech w piersiach (młodego Tomlinsona szczególnie). W prawej ręce trzymał wodze, a pod lewą pachą miał hełm, którego nie założył ze względu na szacunek okazywany rodzinie królewskiej.

Król kończył swoją mowę motywacyjną skierowaną nie tylko ku Harry'emu, ale także całemu oddziałowi. Kiedy słowa głowy państwa umilkły, szatyn otrząsnął się z letargu, orientując się, że teraz jego kolei. Najlepszy będzie moment jak się rozbeczę w środku przemówienia.

- Zawiszo i cały oddziale. Jestem przekonany o waszym zwycięstwie na północy jak i najlepszym stopniu przygotowania. Wiedzcie, że zawsze chociaż nie fizycznie to duchowo będę z wami. Jestem niezmiernie rad, iż dysponujemy na tę chwilę tak wybitnym dowódcą jak Zawisza Czarny. - zrobił pauzę zaraz po tym, jak niemal powiedział do ukochanego po imieniu. - Walczcie o honor i idźcie po glorię na chwałę Boga w Trójcy Świętej Jedynego. - zakończył jak na księcia przystało. Nie była to długa mowa, jednak wiedział, że gdyby mówił dłużej to rozkleiłby się. Dziwne by było, gdyby podczas zwykłego wyjazdu na bitwę nagle Wielki Książę Walijski zacząłby ronić łzy niczym księżniczka za swym ukochanym, co było w sumie w jakimś stopniu prawdą.

Harry naprawdę starał się nie patrzeć na na Louisa z czułością, ale po prostu się nie dało. Po przemowie księcia, król skinął do Zawiszy głową, a ten nałożył swój hełm. Styles podniósł prawą ręką, tym samym dając oddziałowi nakaz zwrotu.

- Wracamy jedynie po pokonaniu wroga co do ostatniej kropli krwi. - powiedział dobitnie Harry, a jego głos był minimalnie zniekształcony przez nałożony hełm. Następnie sam zawrócił konia, uprzednio popatrzywszy na ukochanego, który miał tylko lekko przeszklone oczy. Popędził dzikim galopem na przód oddziału, aby ich poprowadzić.

Louis wpatrywał się w znikającą sylwetkę, zanim ta całkowicie nie ukryła się za horyzontem. Myślał o tych wszystkich chwilach, które przeżyli, ale także o tych, których nie dane im było. W jego głowie pojawiła się chęć obudzenia przy Harrym, nazywać go swoim „kochaniem" oraz zapewniać o swojej miłości, nie tylko w ten słowny sposób.

- Zżyliście się, prawda? - zapytał znienacka król. Zaraz, to on tu jeszcze jest? Louis popatrzył na niego niezrozumiale. - Z Harrym. Widać, że jesteście blisko. - powiedział jego ojciec, nie zdając sobie sprawy z tego, jak blisko są. Louis przełknął niezauważalnie ślinę.

- Tak, to dobry człowiek. - odpowiedział po chwili, starając się zachowywać, jakby mówił o pogodzie. - Mamy podobne zainteresowania, a do tego mogę o nim porozmawiać jak z bratem, którego nigdy nie miałem. - dopowiedział szatyn, w gruncie rzeczy nie kłamiąc, jedynie zatajając część prawdy. Mark pokiwał w zrozumieniu głową.

- Cieszę się, synu. Sprowadzenie go tutaj było dobrym wyborem. Wiem, że tą bitwę mamy wygraną. - powiedział pewnie król. Och, nawet nie wiesz jak dobrym. - A może to on ci pomoże w wyborze żony? Hm? Chyba służy dobrą radą. - W niebieskookim wszystkie wnętrzności się poprzewracały na słowa ojca. Król nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo absurdalne jest to, co powiedział i to najbardziej przerażało szatyna.

- Może służy dobrą radą, ale nie w tej kwestii. - zaczął zdawkowo Louis. - Sam nie ma partnerki, więc nie czuje się kompetentny, aby mi w tym doradzać. Doceniam jego szlachetność. - rzekł gładko, nadal nie kłamiąc. Przecież Harry nie ma partnerki tylko partnera. Proste? Proste.

- W sumie, nic dziwnego. Jeździ na bitwy i jego życie nieustannie wisi na włosku. - tego było za wiele. Niebieskooki przydeptał emocje w sobie, żeby nie wybuchnąć. Wszystko się w nim kotłowało i chciało wyjść na powierzchnię, ale wiedział, że to niemożliwe. Przełknął ślinę, a wraz z nią wszystkie przekleństwa. - Co nie zmienia faktu, że to dobra partia. - kontynuował król, a Louis zaśmiał się w duchu. Nawet nie wiesz, jak dobra. - Może dla Charlotte? - zastanawiał się głośno Mark, a szatyn zacisnął zęby.

- Pozwólmy Charlotte samej wybrać męża, wiem, co to znaczy mieć narzucaną partnerkę i nie chcę, aby moja kochana siostra tego samego doświadczyła. - powiedział z resztkami samokontroli. Mierzyli się na chwilę spojrzeniami, po czym niebieskooki odszedł z wysoko uniesioną głową.

[][][]

Louis miał dość. Chciał być przy Harrym, tęsknił za nim. Ledwo wytrzymał jeden dzień bez choćby widoku ukochanego, a czuł, jakby te kilka godzin trwały wieczność.

Użalał się nad sobą i jednocześnie rozbierał się do spania. Kiedy ściągał spodnie, zauważył wylatującą karteczkę z kieszeni. Zmarszczył brwi na kawałek papirusu. Schylił się i odwinął ją tak, aby mógł przeczytać.

„Nigdy nie obawiałem się bitwy, bo nie miałem do kogo wracać. Teraz się boję.
Kocham, H. xx"

Louis czytał te kilka słów chyba tysiąc razy i ocierając znowu mokre policzki. Nie wiedział, w którym momencie brunet włożył mu tę karteczkę do kieszeni spodni. Mocno ścisnął zwitek papirusu tak, jakby właśnie trzymał część Harry'ego przy sobie.

Po chwili schował wiadomość do szuflady przy łożu, aby nigdzie się nie zgubiła.

[][][]

Bitwy nigdy nie trwały długo. Oddział powinien wrócić za około tydzień.

Louis jednak wolałby kolejne dwa tygodnie milczenia z Harrym, niż tydzień panicznego strachu o życie ukochanego.

696969
Hejka!

Jak myślicie, H przeżyje czy nie?

Uprzedzam, że książka jest napisana cała i nie zmienię epilogu 😏

Your sincerely,
LARloveRY

Black knight || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz