Capitulum tertius decimus

1.8K 172 36
                                    

Tomlinson wparował do swojej komnaty, usiadł na łożu i przetarł twarz dłońmi. Był ponownie rozdarty. Nie wiedział, co ma zrobić. Z jednej strony coś go ciągnęło do Harry'ego, a z drugiej coś mu mówiło, że to złe. Nienawidził tego, jak bardzo jest ze sobą w konflikcie.

Wplątał palce w swoje włosy, ciągnąc za nie z frustracji. Nie zamierzał tym razem jednak reagować tak impulsywnie, jak za pierwszym razem, bowiem jego dłonie nadal są pokryte strupami.

Powietrza. Po prostu powietrza.

To jest to, czego mu trzeba. Nie tylko mentalnie, gdzie w jego głowie jest duszno od kotłujących się natarczywych myśli, ale i fizycznie.

Wyszedł ze swojej sypialni, kierując się na parter zamku, a następnie wychodząc do ogrodów. Tym razem jednak nie zatrzymał się przy stajniach, ani nawet nie na polanie, na której ostatnio uczył dosiadu rycerza. Szedł dalej, w głąb lasu. Kiedy wychodził z zamku, czuł ucisk w klatce piersiowej niemal tak duży, że sprawiał trudności w oddychaniu. Prawie dusił się. Teraz jednak, zapominając o przemierzanych kilometrach, z każdym krokiem czuł coraz większy spokój. Na przekór temu, co czuje fizycznie (ból nóg, zmęczenie), wewnętrznie doświadczył spokoju.

Już zupełnie wolnym i wyluzowanym krokiem przecinał las, zachwycając się ciszą, która go otaczała. Przymknął oczy i napawał się pojedynczymi promieniami słońca, które przedzierały się przez korony drzew i smagały jego twarz.

Szedł tak, zatracając się w dystansie i upływającym czasie. Ocknął się dopiero wtedy, gdy nie czuł już ciepła słońca, a za to chłodny wiatr owiewał jego sylwetkę. Nie zauważył, kiedy niebo pokryło się odcieniami pomarańczowego i różowego, tym samym zwiastując nadejście nocy. Księżyc świecił mocno mniej więcej w trzy czwarte odległości do środka nieboskłonu.  Louis postanowił wrócić, nie chcąc siebie narazić na przeziębienie czy cokolwiek innego.

Nie spieszył się do zamku. Nie był ani trochę senny, jedynie odczuwał delikatny ból w nogach. Po dwóch godzinach mijał stajnie, skąd już widział ostatnie zapalone pochodnie w zamku. Niespiesznie podążał żwirową ścieżką, wsłuchując się w chrzęst pod jego stopami. Z gracją wszedł po schodach na ganku, przekraczając mury zamku. Straż nie pytała go, gdzie był. Nie mogli tego zrobić.

W drodze do komnaty towarzyszył mu jedynie stukot obcasów jego długich butów o posadzkę. Wszedł do swojej sypialni, od razu kierując się w stronę szafy. Otworzył jej jedno skrzydło tak, że stał przy lustrze. Miał lekkie deja vú z wieczoru po koronacji. Trafiło do niego, jak zmieniło się jego życie odkąd przyjechał Zawisza. Nic nie było już poukładane, tak jak kiedyś.

Zaczął beznamiętnie rozpinać koszulę, patrząc na siebie w lustrze. Kiedy materiał zwisał już luźno wzdłuż jego boków i chwycił go za kołnierz, aby go ściągnąć z ramion, niemal podskoczył z wrażenia, kiedy usłyszał niespodziewany głos z tyłu:

- Gdzie byłeś? - odezwał się Harry, stojąc we framudze z założonymi rękami. Louis nie musiał się obracać, aby go widzieć, bowiem złapał z nim kontakt wzrokowy w lustrze. Nic nie powiedział, nadal będąc w szoku za sprawą obecności zielonookiego. - Odpowiesz mi? - uniósł jedną brew, patrząc niejako karcąco na niższego.

- A czy to ma znaczenie? - odpowiedział ostrożnie szatyn doskonale wiedząc, że nie musi udzielać pełnej odpowiedzi rycerzowi. Zawisza odbił się ramieniem od framugi, nadal utrzymując w lustrze kontakt wzrokowy. Zamknął wolno za sobą drzwi do sypialni. Bardzo powolnym krokiem zbliżał się w stronę sylwetki księcia. Ten patrzył nań z dozą niepewności.

- Dla mnie ma. - powiedział w końcu brunet, będąc coraz to bliżej Louisa, który nieco spiął się. Kiedy Harry skończył swój spacer przez pół komnaty, stanął bezpośrednio za księciem, nadal patrząc w jego niebieskie oczy w lustrze. Pomiędzy nimi było jeszcze pół metra odległości. - Martwiłem się. - dopowiedział nieco łagodnie, jednak nadal zachowując swoją postawę karcącego rodzica. Szatyn przełknął ślinę.

- Niepotrzebnie. - odpowiedział wolno Tomlinson, z całych sił powstrzymując chęć odwrócenia wzroku. - Nic mi się nie stało. - dodał.

- Ale mogło. - powiedział niemal od razu Zawisza twardszym tonem, a echo jego słów odbiło się po kamiennych ścianach. - Rzezimieszki tylko czekają na Wielkiego Księcia Walii, który sam im wpadnie w sidła. - coś było w sposobie w jaki Harry powiedział jego tytuł, że Louis poczuł dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie. Wciągnął głośno powietrze.

- Ale nic mi się- — nie dokończył, bowiem przerwał mu ostry głos rycerza.

- Oh, skończ. Nie dość, że lekceważysz realne zagrożenie, to jeszcze nie potrafisz docenić czyjejś troski. - szatyn wzdrygnął się na ten ton. Nikt nigdy do niego tak nie mówił, przecież był księciem. Po analizie tych słów, spuścił wzrok, bowiem Harry miał rację.

- Przepraszam. - powiedział cicho po dłuższej chwili. Styles westchnął.

- Już dzisiaj słyszałem to słowo. - rzekł brunet powodując, że obydwóm przed oczami stanęła sytuacja z popołudnia.

- Byłem na spacerze w lesie. - dopowiedział po chwili milczenia niebieskooki, nadal nie patrząc na wyższego.

- Czyli oprócz rzezimieszków, mogły rozszarpać cię dziki albo wilki. - podsumował brunet, nie będąc ani trochę zadowolonym z miejsca pobytu księcia.

- Jeżeli przyszedłeś tu, żeby mnie szkalować, to możesz sobie pójść, bo i tak już mam wyrzuty sumienia. - powiedział cicho szatyn, patrząc przez ułamek sekundy w lustro na postać rycerza, potem jednak znów spuszczając głowę. Brunet westchnął.

- Przepraszam, po prostu się martwię. - powiedział spokojnie Zawisza, a w jego głosie rzeczywiście było słychać troskę.

Louis nic już nie powiedział. Zapadła między nimi cisza. Harry w tym czasie skanował wzrokiem sylwetkę księcia, przypatrując się kawałkowi odsłoniętego torsu niższego przez odpiętą koszulę. Tomlinson był świadomy tego intensywnego wzroku, przez który nieco skulił się w sobie. Harry popatrzył na twarz Louisa, zachwycając się nią oświetloną jedynie złotym światłem pochodni wiszącej na ścianie.

Zawisza uniósł powoli swoją jedną rękę i sięgnął dłonią do podbródka niższego, podnosząc go tak, aby ten patrzył prosto w lustro, a tym samym na ich razem. Szatyn przełknął ślinę, bo podobało mu się to, co widział. Następnie rycerz uniósł i drugą rękę, chwytając obiema za kołnierz koszuli. Niebieskooki wiedząc, co chce zrobić brunet, spanikował trochę. Harry widząc reakcję niższego, zaprzestał swoich ruchów. Popatrzył uważnie w niebieskie tęczówki, poszukując zgody albo zakazu. Louis miał przyspieszony oddech, a głos zabraniający mu tego, cały czas bębnił mu w uszach. Na przekór jednak temu, dał niemal niezauważalne skinienie głową Stylesowi.

Zielonooki posłał delikatny uśmiech w lustrze szatynowi, który nadal był spięty.

696969
Hejka!

Wybaczcie ten Polsat, ale cóż zrobić?

Yours,
LARloveRY

Black knight || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz