~ Martin ~
Po powrocie do domu panuje między mną a Svenem milczenie. Hanni zdaje się tego nie odczuwać. Złośliwy, arogancki uprzykrza życie nie tylko mi. Ale muszę udawać, że jest tak jak zawsze. Andi chyba o niczym nie wie. Może jest trochę spokojniejszy i poważniejszy, ale tak to nadal opowiada z miłością, i nieukrytym podziwem o Severinie. W takich chwilach widzę, jak wzrok Kamila ucieka. Wiem, co on o tym wszystkim myśli, ale nie naciska...
- Możemy porozmawiać, jak ludzie, czy postanowiłeś zabić mnie milczeniem? - Sven łapie mnie za ramię, a ja się wzdrygam. Nie chcę, aby mnie dotykał, teraz, jutro, w przyszłości...
- Oczywiście - odsuwam się i opieram się o parapet plecami. Patrzę mu prosto w oczy, które mężczyzna spuszcza i wbija w podłogę. Wygląda teraz tak chłopięco i niewinnie, jak kiedyś, ale już po chwili widzę jego wystające kości i zwisającą, zbyt luźną koszulę. Już nie ma tamtego chłopczyka, nie ma wesołego, ambitnego blondynka, w którym się zakochałem.
- Chcę pojechać na najbliższe zgrupowanie naszej kadry, pojedziesz ze mną? - wypala.
- No proszę, zamierzasz zabrać mnie tam i pokazać, jak nie powinien wyglądać skoczek? A potem wskażesz na siebie jako wzór do naśladowania czy po prostu chcesz mnie jeszcze bardziej upokorzyć i spotkać się z Severinem. Zawsze możemy zabrać jeszcze Andreasa. Chyba powinien poznać prawdę.
- Chciałem po prostu spędzić z tobą czas. Naprawić coś, nie wymagam, abyś nadal mnie kochał, nie po tamtej nocy, ale... - urywa. Doskonale wiem, że nie powie, że mnie kocha, nie pocałuje, nie zrobi czegoś ludzkiego, normalnego. On jest ponad to.
- Tylko jest jeden mały problem, nie potrafię cię przestać kochać po jednej nocy. Brzydzę się tobą, nie pozwolę ci mnie dotknąć, ale pójdę za tobą wszędzie, chociaż ty nigdy tego nie docenisz, bo dla ciebie liczy się tylko twoje ego, a i jeszcze waga, wystające kości...
- Martin, ja... - podchodzi do mnie, ale urywa, jakby nie potrafił do końca się wypowiedzieć, jakby te słowa nie potrafiły przejść przez gardło, jak gdyby dusiły go.
- Tak? - unoszę brew, a kiedy on tylko stoi i patrzy w moje oczy, uśmiecham się złośliwie.
- Tak jak myślałem, nie jestem wart twojej uwagi - prycham, z satysfakcjonują obserwując zmieszanie na jego twarzy.
- Przestań, ja tylko...
- Tak pojadę tam z tobą, jeszcze dzisiaj nas umówię, jutro zacznę pakować. Przesuń się teraz, proszę...Udaję, że nie zauważam, kiedy mężczyzna ociera się o mój bok, chociaż łzy same napływają mi do oczu. Czemu, czemu, to musi być tak cholernie trudne...
W kuchni jest Kamil, siedzi na blacie i w powietrzu, bezwiednie macha nogami. Uśmiecha się do słuchawki, którą trzyma przy uchu, rozmawia po polsku, więc rozumiem tylko pojedyncze słowa, które lata temu nauczył mnie Adam. Z lekkim rozrzewnieniem i nostalgią, wracam myślami do tamtych, kiedy to nie ja miałem powody do zazdrości...
- Ewa? - pytam, gdy Polak kończy rozmowę i zadowolony odkłada telefon na szafkę.
- Tak, przyjeżdża do Niemiec, na najbliższe zgrupowanie waszych kadr, aby przeprowadzić jakiś tam wywiad dla Eurosportu i...
- Jedziemy tam - wstawiam wodę na herbatę i staram się nie okazywać zbędnych emocji - psycholog, sponsorzy, już dawno na to nalegali, ale jakoś nigdy nie było okazji, ale tym razem sam wyszedł z taką propozycją, więc zadzwoniłem i już wszystko ustaliłem. Mamy pokoje w hotelu zapewnione.
- To ekstra. Cieszę się... Kurde, a już myślałem, że będę się musiał w nocy wymykać - śmieje się i nabuzowany dobrą energią zaczyna chodzić po kuchni. Nagle staje, niepokoi mnie ta jego nagłą powaga. Analizuję szybko, co mogłem powiedzieć źle, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Severin tam będzie, prawda? - pyta, a ja nieudolnie staram uniknąć odpowiedzi - Martin, to jest...
- Przepraszam, ale nie twoja sprawa, do tego będzie tam Ewa, przyda ci się trochę odpoczynku... - mówię.
- Przyjechałem tu, aby...
- Pomóc Svenowi. To właśnie zrobisz, zostawiając nas w spokoju.
Nie odpowiada, unosi ręce do góry w obronnym geście i odchodzi.
- A co z Andreasem? - pyta nagle - jego też jesteś w stanie poświęcić, tylko po to, aby Sven...
- To jest miłość - urywam.
- Nie, Martin - szatyn kręci głową. Wiem, że ma rację, ale nie jestem w stanie tego przed nim przyznać.~ Sven ~
Patrzę głęboko w jego piękne błękitne oczy. Łapię jego prawą dłoń i przykładam do swoich ust. On rumieni się nieznacznie. A ja czuję po prostu szczęśliwy.
- Jesteś moim światem - szepcze cicho, uśmiecham się delikatnie. Powinienem odpowiedzieć mu tak samo, ale nie mogę. To, że teraz jesteśmy razem, tylko we dwoje, zmieni się już za parę tygodni, gdy powracamy do domów, gdzie czekają nasze dziewczyny, stęsknione rodziny.
Dlatego tylko przysuwam się bliżej niego i przytulam do chłopaka. Nie chcę tracić energii na słowa, skoro tylko jego dotyk jest mi potrzebny do szczęścia.
- Szkoda, że nie możemy się ujawnić - mówi dalej - Łatwiej by było, zamieszkali byśmy razem w jakimś małym przytulnym domku, zaadoptowali dzieci i...
Nie chcę przerywać mu tej chwili, nie mam serca sprowadzać bruneta na ziemię. Wkładam tylko dłoń pod jego sweter.
- A ty tylko o jednym - wzdycha - nie potrafisz być romantyczny.
- Staram się być realistą - kręcę tylko głową - obydwaj musimy uważać.
- I wcale nikt nie widzi, jak się na mnie patrzysz - poprawia włosy, jak dla mnie zupełnie bezsensowny ruch, bo i tak wygląda świetnie.
- Nie prawda - przygryzam wargę. Tak trudno jest mi się przyznać do uczuć, chociaż wiem, że chłopak i tak nie byłby w stanie mnie zranić.
- Nie kochasz mnie? - pyta, a ja tylko go całuję, inaczej nie jestem w stanie odpowiedzieć, ale wiem, że on nadal czeka na słowa, a nie czyny.***
Wejście na dach Martina jest zawalone gratami Andiego. Znając życie, młody nawet nie zauważył małej klapki przy suficie, więc na samej górze szafki upchnął masę książek, których i tak pewnie nie przeczyta. Delikatnie zdejmuje wszystko i rzucam na łóżko Kamila. To chyba właśnie dzięki Polakowi panuje tutaj przynajmniej prowizoryczny porządek, bo bez niego... Mogłoby być ciężko.
Chłodne powietrze od razu dostaje mi się do płuc, kiedy tylko otwieram klapkę i wciągam się do góry. Przez chwilę odpoczywam. W końcu wstaję i przechodzę parę kroków w bok, uważając, aby nie zsunąć się nawet paru matrów. Ten dach nie jest zaplanowany, aby po nim chodzić, ale mimo to udało się tutaj stworzyć mały ogród, do którego właśnie zmierzam.
Tak naprawdę rośnie tu tylko kilka krzewów różanych, których nie widać od strony ulicy, trzeba obejść dom, aby zobaczyć efekt pracy Martina. Tak jak wszystko w tym domu jest zrobione jego ręką. A ja tylko tu bytuje. Wysysam z organizmu gospodarza całe życie... Jak pasożyt.
Całe wieki mnie tutaj mnie było, dotąd nie miałem siły, ciągły głód, ssanie w żołądku... Zawsze najtrudniejsze są pierwsze tygodnie. Teraz już się przyzwyczaiłem. Stopniowo mogę zmniejszać liczbę kalorii, bez takich skoków, jak to miało miejsce w ciągu ostatnich paru tygodni.
Kładąc się na drewnianej desce, zamykam oczy. Nie jest mi zimno, bo krzewy zasłaniają mnie od wiatru, wdycham zapach kwitnących pąków, który niesie ze sobą wiele wspomnień.
Nagle przypominam sobie oczymś. Gwałtownie siadam i dłonią grzebie w doniczce obok mnie. Jest! Wyjmuję foliową koszulkę i ostrożnie wyjmuje z niej kawałek kartki papieru. Lubię to czytać. Mimo że ten list nie jest pisany do mnie. Czerpię ogromną satysfakcję, że nigdy nie pokazałem go Martinowi. Wtedy, nie zrobiłem tego, bo bałem się, że mnie zostawi. Teraz... I tak jest za późno, dlatego czytam to jeszcze raz. List zakochanej dziewczyny do Martina, dowód, że brunet zawsze jest i pozostanie mi wierny.
I teraz. Po tylu latach, jego wylanych łzach, zastanawiam się, czym sobie na to zasłużyłem. Jakim cudem, ciągle przy sobie go zatrzymuję...Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze pod tamtym rozdziałem i w ogóle pod całą pracą. Przyznam, że się tego nie spodziewałam. Mam nadzieję, że nadal czerpiecie przyjemność z czytania tego ff🤗 jeszcze raz dziękuję ❤️
CZYTASZ
Motyl na skoczni || Sven Hannawald [ZAKOŃCZONE]
FanfictionChciał latać. Chciał być na szczycie. Chciał stać się legendą. Chciał być idealny. By latać, stał się motylem. By być na szczycie, stał się skałą. By stać się legendą, wymazał z pamięci każdą porażkę. By być idealnym, prawie zginął. Sv...