Rozdział XVII. Rozmowa

109 12 11
                                    

~ Kamil  ~

- Pamiętam, jak po raz pierwszy tutaj przyjechałem. Byłem chłopcem, dzieckiem, pewnie w twoich oczach nadal nim jestem - jego słowa przerywają panującą od początku podróży ciszę. Palcem wskazuje ładny, duży dom - ale wtedy... Czułem się zaszczycony, szczęśliwy i trochę wystraszony, nie wiedziałem co mnie może tam czekać. Przecież on był ode mnie starszy, był moim pierwszym poważnym partnerem. Bałem się, że tym pierwszym weekendem wszystko zepsuję.

     Nie przerywam mu. Słucham. Patrzę jak na małego chłopca, który nie chce iść do szkoły, bo ktoś go tam skrzywdził, ale przecież ma stamtąd również dobre wspomnienia.  Jest rozdarty, bo chcę pamiętać tylko to co dobre, ale tego co złe nie potrafi wymazać.

    Czuję się jak jego ojciec, który odwozi go, aby spełnił smutny obowiązek. Pocałowałbym go w czoło, rozczochrał włosy lub wsunął banknot do kieszeni bluzy, aby miał na dobre przyjemności. Ale jestem tylko przyjacielem, który wsparcie musi okazać w inny sposób. A przy okazji pamiętać, że musi uważać na każdy ruch i słowo.

- Było nadspodziewanie dobrze. Inaczej, to był jeden z najlepszych weekendów w moim życiu. Działy się tam rzeczy, o których nawet nie marzyłem, ba nie myślałem - widzę, że chłopak jest ze mną tylko fizycznie, umysłem wraca do tamtych dni - ale teraz jest inaczej. Wiem, że nie będzie dobrze. To już nie są tylko wątpliwości nastolatka.

    Patrzy na mnie swoimi jasnymi, naiwnymi oczami, tak boleśnie smutnymi, że muszę odwrócić wzrok. Przypomina mi się nasza rozmowa, wtedy w lesie, kiedy wyznał mi miłość. Zarzucił mi, że jak wszyscy nie traktuję go poważnie, że przecież też jest człowiekiem, ma swoje problemy. Teraz w jego oczach widzę to w całej okazałości i zastanawiam się, jakim cudem tego wszystkiego nie dostrzegłem. A może po prostu nie chciałem, zajęty własnymi problemami.

- Boję się - mówi i łapie mnie za rękaw bluzy - nie chcę tam iść. Nie chcę tych rzeczy. Odjedźmy stąd.

- Andi - wzdycham cicho i staram się, aby mój ton był jak najspokojniejszy i delikatny - nie możesz tego odwlekać, bo...

- Bo co? - przewraca oczami - Kamil, ja chcę o nim po prostu zapomnieć.

- Ale nie możesz, skaczecie w jednej drużynie - przypominam mu, skręcając na podjazd. Brama czeka otwarta.

- Może powinienem - zaczyna, ale pozwalam mu skończyć.

- Nie pozwól odebrać sobie tego co kochasz - mówię.

- W twoich ustach - sam kończy, macha ręką i odwraca się do okna.

    Nie wiem gdzie patrzy. Czy na ogród, czy na jedno z okien z tej strony dużego domu. Ja koncentruję się drzwiach frontowych. Uchylają się i po chwili wychodzi z nich Severin ubrany w luźny szary, reprezentacyjny dres z rozczochranymi włosami.

     Andi zaciska wargi i pięści. Zobaczył go, a ja żałuję, że nie mogę zobaczyć w tym momencie oczu Andreasa.

- Chodź ze mną - prosi cicho.

- Myślę, że... - zaczynam, chcąc przekonać chłopaka, że powinien załatwić to sam.

- Jeżeli już mnie tu przywiozłeś, to proszę załatwmy to tak jak chcę - mówi i spogląda znowu na Severina.

- Dobrze - zgadzam się i wychodzę pierwszy, nie patrząc, na obserwującego nas gospodarza otwieram drzwi od strony Andiego.

***

     Dom Severina jest jasny i przestronny. Wszystko jest uporządkowane i proste. W holu znajduje się kilka drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń.

Motyl na skoczni || Sven Hannawald [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz