Rozdział IX. Słoneczne spojrzenia

138 23 18
                                    


~ Kamil ~

        Siedzimy razem. Tylko we dwoje. Ona kładzie głowę na moim ramieniu. Zaciska, długie białe palce, na mojej kraciastej koszuli. Obydwoje patrzymy w dal. Od czasu, do czasu któreś zerka na drugie, zupełnie jak para nastolatków, a nie jak małżeństwo z kilkuletnim starzem.
     Dopiero, kiedy widzę ją, czuję jej obecność, a jej blond włosy, łaskoczą mnie po odsłoniętej szyi, zdaję sobie sprawę, jak bardzo za nią tęskniłem, że brakowało mi jej tysiąc razy bardziej niż zwykle. Bez niej czuję się jak dziecko błądzące we mgle, a ona wreszcie przyjechała i wyciąga dłoń, aby pociągnąć mnie za sobą.

     Opowiedziałem jej wszystko. Ona, jak nie przerywała. Patrzyła w przestrzeń, jak teraz i słuchała. Obiecała, że pomoże, ale potem... Teraz ten kawałek lasu obok skoczni jest nasz. Jesteśmy tylko we dwójkę. Rozkoszujemy się swoją obecnością.

- Niewiele już nam czasu zostało - Ewa zaczyna wodzić kciukiem po mojej ręce.

- Ale zostało i skupmy się na tym - odpowiadam i z uśmiechem ją całuję, patrząc w jej oczy, widzę mój azyl, dom, moją przystań.

    Ona odwzajemnia mój pocałunek. Sama odpina pierwszy guzik mojej koszul, potem kolejny. Zatrzymuje się i wsuwa dłoń pod cienki materiał.

- Serce mam po drugiej stronie - uśmiecham się i delikatnie zaciskam palce na jej nadgarstku.

- Nie o to chodzi - ręci głową i śmieje się.

    Następnie jej usta lądują trochę powyżej mojego obojczyka. Przygryzaj ten fragment skóry, a ja wydaję głuchy jęk rozkoszy.

- Wampirzyca - unoszę brwi, kiedy kobieta trochę się ode mnie odsuwa i patrzy na mnie oczami pełnymi małych iskierek.

- Sama mówiłaś, że mamy mało czasu - mówię z żalem i zapina guziki koszuli.

- No tak, ale pomarzyć zawsze mogę - wzrusza ramionami, wyglądając przy tym jak mała dziewczynka.

- Miło że czasami o mnie myślisz - uśmiecham się.

- I tak ci widać - kobieta nagle zmienia temat i palcem masuje miejsce, gdzie wcześniej zrobiła mi malinkę.

- No trudno - mówię i łapię ją w talii, kładę ją na trawę. Błon kosmyki mieszają się z zielonymi źdźbłami trawy - muszę ci w takim razie, zrobić taką samą.

- Ja za półtorej godziny będę na wizji - prostuje ręce w łokciach, aby mnie od siebie odsunąć.

- I tak wszyscy wiedzą, że jesteś moja i że cię kocham, i...

- Ale nie wszyscy muszą widzieć tego dowód - mruczy i odwraca się na bok.

     Nieśmiało odsłaniam jej ramię, zsuwając rękaw bluzki.

- Nawet o tym nie myśl - mówi, ale nawet na mnie nie patrzy.

- Dlaczego? - przekomarzam się z nią.

- Mówiłam ci.

- Ale to niesprawiedliwe. Ty mogłaś, a ja...

- Proszę cię nie bądź jak dziecko - wzdycha i na oślep wyciąga rękę, aby mnie odepchnąć.

- Twoje przyjaciółki twierdzą, że mężczyzna to taki wyrośnięty dzieciak, więc nie wymagaj ode mnie za wiele - szepczę.

- Nie zwalaj całej winy na nich. Wybrałam cię właśnie dlatego, że różniłeś się od reszty facetów - w końcu odwraca się i pokazuje mi język, jakby to co najmniej była moja wina, że ona zaczęła.

Motyl na skoczni || Sven Hannawald [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz