cleanse my mind

1.7K 162 145
                                    


Lorelai uśmiechnęła się pod nosem, zerkając przez ramię Cassie na zdjęcie wyświetlone na ekranie jej telefonu. Blondynka była zachwycona nowo narodzonym członkiem ich gangu, poniekąd trochę zazdroszcząc Sarze i Danielowi. Spór jej i Monicy wciąż trwał i nie zanosiło się na to, by zakończył się w najbliższej przyszłości, jako że Cassie coraz więcej nocy spędzała poza domem.

Brunetka, mimo że była przy narodzinach chłopca, nie mogła zrozumieć ogłupiającego nastroju, który udzielił się wszystkim jej znajomym. Nagle popularne stało się mówienie podniesionym głosem i zmiękczanie końcówek. Najgorsze z tego wszystkiego były przyprawiające o mdłości zdrobnienia.

- Zobacz tylko na tego bobaska, jego maluteńkie stópki i paluszki. - pisnęła Cassie, przybliżając fragment zdjęcia. Lorelai wywróciła oczami i dopiła końcówkę kawy. Czy tylko ona nie posiadała instynktu macierzystego? - Widziałaś kiedyś coś bardziej uroczego?

- Pewnie. Jego pieluchy. - mruknęła Lore, przeglądając rachunki.

- Życie jest zadziwiające! Z jednej tyciej komóreczki może powstać taki bobo. Dasz wiarę? - dociekała Cassie, podpierając policzek dłonią, jakby nie słyszała poprzedniej uwagi Szkotki.

Brunetkę dziwił jedynie fakt, ile dziecko może urosnąć w ciągu dwóch tygodni.

Kiedy ostatni raz widziała Arthura był drobny jak porcelanowa, delikatna laleczka. Z przymkniętymi oczkami, zaróżowionymi policzkami i rączką zaciśniętą na koszulce mamy. Dosłownie przylepiony do Sary niczym przedłużenie jej ręki. Spał jak kamień, nie budząc się nawet w momencie, kiedy Lorelai pokuszona przez Toma, zaczęła z uczuciem deklamować przemówienie regeneracyjne jedenastego Doktora. Wszyscy byli wtedy zmęczeni i udzielił im się głupkowaty nastrój.

Zdjęcie, które przesłała Cassie Sarah było niezbitym dowodem na to, że stawał się coraz pokaźniejszy i ciekawszy świata. Otwartymi szeroko, niebieskimi oczkami, zdziwiony badał obiektyw aparatu. Dostrzegając wyraźnie widoczne na fotografii fałdki dziecięcego tłuszczu Lorelai zastanawiała się, czy hodują go na sterydach. Kto wie, czym żywią niemowlaki matki, takie jak Sarah, które wraz z macierzyństwem odkryły w sobie obsesję zdrowego żywienia, hummusu i ciasteczek pozbawionych miłości. Może przestawiają potomstwo na fotosyntezę?

- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że Sarah nie pisnęła ani słówka o tym, że jej brat to Tom. - burknęła lekko zła Cassie. Wygasiła jednym kliknięciem ekran telefonu i wsunęła go z powrotem do kieszeni luźnych, materiałowych spodni.

- Dziwisz się jej? Też bym ci nie powiedziała. Masz na twarzy wypisane "psychofanka". A według niego jesteśmy małżeństwem. - dogryzła jej pieszczotliwie Lorelai, odrywając się od papierkowej roboty. Uszczypnęła pulchny policzek Cassie, która założyła ręce na piersi. - Uważaj, nie umyłam rąk, kto wie, czy nie zaraziłam cię grzybem.

- Nie cierpię cię. - wydusiła z siebie po kilku sekundach próby utrzymania kamiennej twarzy i rzuciła się do zlewu, gdzie wylała sobie na dłonie ogromne ilości mydła różanego.

Lorelai zaśmiała się perliście, odrzucając głowę do tyłu. Cassie była być może osobą, której dokuczała najbardziej, ale robiła to tylko i wyłącznie z czystej sympatii, którą ją darzyła. Kochała tę drobną dziewczynę, jak własną siostrę, o którą wyklęci z jej jednoosobowej rodziny rodzice nigdy się nie postarali.

- Idę na przerwę! - oznajmiła głośno Lore, wkładając między wargi mentolowego papierosa.

- Widzę, że spieszysz się do grobu? - wyrzuciła jej Cassie, szorując energicznie przedramiona i trąc policzek do czerwoności. Jej fartuszek zwilgotniał od rozpryskiwanej naokoło wody.

bittersweet symphony - tom hiddlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz