summer bet •markson•

432 43 22
                                    

Kolejny fik z serii pisałam-jak-powinnam-uczyć-się-do-matury.
A propos matur, to już wszystkie skończyłam i będę się brała za ogarnianie dłuższych serii, które mam w planach, więc pewnie do was przyjdę z pytaniem, co chcecie jako pierwsze, stay tuned.
Ps. 24h jest pierwsze do ogarnięcia, jakby ktoś się martwił, spokojnie, po prostu zawsze muszę mieć kilka rzeczy do roboty, żeby się nie zanudzić.
~

Słońce niemiłosiernie paliło, nie pozwalając nawet odetchnąć grupie nastolatków siedzących w cieniu na tarasie. Żar wręcz osadzał się na ich skórze, stwarzając nieprzyjemne uczucie lepkości i jedynie okazjonalne powiewy wiatru przynosiły chwilową ulgę. Próbowali wcześniej siedzieć w domu, ale duchota, która wtedy zapadała była nawet gorsza od aktualnej sytuacji. Dlatego wybrali „mniejsze zło", zasiadając w kółku, bardziej przypominającym owal, wachlując się wszystkim, co wpadło im w ręce i popijając schłodzone piwo (albo w przypadku niektórych — smakowe wino). Na środku leżała jedna z pustych już butelek po tym, jak Youngjae uparł się, żeby zagrali w stare dobre „prawda czy wyzwanie". Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że drugim dnem tej propozycji była jego nadzieja na skradnięcie pocałunku swej odwiecznej miłości, która siedziała obok niego i zdawała się bardziej zainteresowana swoim napojem niż grą. Mark przewrócił oczami na ich dziecinną zabawę, ale i tak siedział w kółku, popijając sprzed chwili zabranej Bambamowi butelki wina. Co jakiś czas sięgał też do ustawionego obok pudełka z czerwonymi, kwaśnymi żelkami.

Nie podchodził do pomysłu z entuzjazmem, ale był pewien, że i tak nie zostanie wylosowany, bo podłoga tarasu nie była równa i akurat w miejscu, w którym butelka musiałaby się ułożyć, żeby na niego wskazać, znajdowała się wypukłość. Lisa właśnie siadała z powrotem po wychyleniu się, żeby wprawić w ruch szyjkę butelki, która decydowała, kto będzie jej ofiarą. Idealnie padło na Jacksona, który tylko się uśmiechnął, nikt nawet nie musiał pytać, bo chłopak zawsze wybierał wyzwania. Mark wciąż uważał żelki za bardziej interesujące niż przebieg gry, więc po prostu sięgnął po kolejnego.

Lisa uśmiechnęła się i szybko zerknęła na Bambama, zanim otworzyła usta i powiedziała:
— Jackson, pocałuj Yugyeoma.

Bambam podskoczył, jakby ktoś go poraził prądem i posłał w stronę dziewczyny zabójcze spojrzenie.

— Chyba twoją starą. — Szybko zerknął na Yugyeoma i widząc jego uroczo rozrzucone włosy oraz lekkie rumieńce, które miał przez ciepło i wypity alkohol, upewnił się, że po prostu nie może do tego dopuścić.

Na szczęście siedzieli obok siebie, więc objął chłopaka w pasie i przyciągnął bliżej do siebie.

— Do tych ust nie ma prawa nikt oprócz mnie — powiedział zaborczo Bambam, jakby na potwierdzenie lekko całując Yugyeoma, który teraz już był prawie cały czerwony, ale z przyjemnością poddał się woli swojego chłopaka.

Lisa parsknęła, ale pokiwała głową z uśmiechem, dokładnie tego się spodziewała.

— W takim razie, wybierając z singli, o których nikt nie będzie warczał, pocałuj Marka — padło z jej ust. Mark, słysząc swoje imię, podniósł głowę z końcówką żelka wciąż zwisającą mu z ust.

— Hm? Co, jeśli ja się nie zgadzam? — próbował protestować Mark, ale Jackson już był praktycznie przy nim. Usiadł naprzeciwko niego i patrzył z oczekiwaniem na chłopaka, bo jednak nie chciał robić nic wbrew jego woli.

Starszy westchnął ciężko i spojrzał na Lisę ze zrezygnowaniem.

— Nie moja wina, że tak siedzisz, że ani razu na ciebie nie padło. Coś musisz zrobić. — Dziewczyna wyszczerzyła się do niego, a przez głowę Marka przemknęła myśl, czy wszystkie dzieciaki w Tajlandii są takimi żmijami.

Ostatecznie pogryzł do końca żelka i spojrzał z powrotem na Jacksona, kiwając głową i dając mu nieme pozwolenie na wykonanie zadania. Młodszy przysunął się i lekko dotknął jego ust swoimi. Trochę niezręczne ruchy warg szybko stały się bardziej pewne, a gdy ręka Jacksona wylądowała na karku Marka, to wypity alkohol i prażące słońce, jakby uderzyło im do głów i pocałunek zupełnie stracił początkową niewinność. Dopiero rozbawione wołanie ich przyjaciół przywróciło ich do porządku i odsunęli się od siebie z mlaśnięciem. Jinyoung parsknął, patrząc, jak oboje z zaczerwienionymi polikami unikają spojrzeń kogokolwiek, a zwłaszcza siebie nawzajem.

— Jackson, teraz ty! — Lisa, ewidentnie z siebie zadowolona, przypomniała chłopakowi o jego obowiązku wylosowania kolejnej ofiary. Mark nie był w stanie nawet podnieść wzroku na tyle, żeby skupić go na kręcącej się już butelce.

— Idę zapalić — powiedział nagle i szybko przeszedł przez środek, idąc do domu. Co prawda papierosy miał przy sobie, ale ustalili, że palić będą przy drzwiach wejściowych, aby nie przeszkadzać siedzącym na tarasie. Jackson śledził go wzrokiem, aż ten zniknął mu z pola widzenia i uśmiechnął się wtedy przepraszająco do reszty.

— Pas, zadajcie coś Jaebumowi za mnie, a ja skoczę siku — powiedział i nie czekając nawet na odpowiedź, wstał i szybko wszedł do mieszkania.
Mark w tym czasie zdążył już wyjść i stał oparty ramieniem o ścianę domu, spokojnie wydmuchując dym oraz próbując uspokoić swoje walące serce. Nic nie mógł poradzić na to, ile uczuć do młodszego chłopaka w sobie nosił. Gdy tylko widział jego uśmiech, miał wrażenie, że jego serce zaraz pęknie z miłości, a co dopiero po pocałunku. Wziął głębszy oddech i znowu zaciągnął się papierosem.

Wtedy poczuł parę rąk oplatającą go w pasie i nawet niekomfortowe ciepło bijące od drugiego ciała, aż tak mu nie przeszkadzało.

— Mhh... Myślałem, że grasz, przecież to lubisz — mruknął Mark, wolną rękę opierając na dłoni chłopaka i lekko ją głaszcząc.

— Poradzą sobie przez chwilę. No i ciebie lubię bardziej — powiedział Jackson, lekko całując jego kark.
Mark prawie zamruczał z przyjemności i poczuł przechodzący go dreszcz. Wyrzucił nie do końca dopalonego jeszcze papierosa i odwrócił się, zarzucając ręce na kark chłopaka. Ich usta od razu znalazły drogę z powrotem do siebie. Słodko-kwaśny smak żelków i wina, który wcześniej Jackson czuł od Marka, teraz został zastąpiony gorzkim posmakiem papierosów, ale młodszemu to nie przeszkadzało. Jego ręce wręcz automatycznie powędrowały do tylnych kieszeni chłopaka, przyciągając go jeszcze bliżej. Pocałunek trwałby nawet dłużej, gdyby nie panująca temperatura, która w końcu zmusiła ich do odsunięcia się od siebie. Mark wziął głębszy oddech i zaczął się wachlować dłonią, żeby chociaż jakoś się ochłodzić. Jackson chciał się z powrotem przysunąć, ale powstrzymała go dłoń Marka.

— Jeśli nie chcesz, żebym dostał udaru z gorąca, to nawet nie próbuj — powiedział starszy, na co Jackson wydął wargę niezadowolony.

— Byłoby dużo łatwiej, jakbym mógł takie rzeczy robić, kiedy chcę bez ukrywania się przed wszystkimi — mruknął, krzyżując ręce na piersi. Mark lekko się uśmiechnął i wbrew swoim słowom znowu się przysunął, składając na jego policzku lekkiego całusa, zupełnie różnego od tego, co działo się przed chwilą.

— Do końca wakacji. Nie dam Bamowi wygrać tego zakładu — powiedział, lekko przesuwając nosem po jego poliku i zostawiając drugiego całusa.

— Czemu w ogóle się o to zakładałeś. Pff, to było oczywiste, że ulegniesz mojemu urokowi do końca wakacji. — Jackson szeroko się uśmiechnął, na co Mark pstryknął go w nos i odwrócił się w stronę drzwi, już naciskając na klamkę.

— Och, zamknij się — mruknął, kręcąc głową, ale nie mógł ukryć też lekkiego uśmiechu, co, oczywiście, nie umknęło uwadze Jacksona.

one shots [GOT7, BAP, Day6 & more]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz