Rozdział 8

1.7K 143 38
                                    

- Co się stało? - zwrócił się do mnie mężczyzna, odpowiedzialny za koordynację grupy ratunkowej.

- J-j-ja nie wiem - wyjąkałam i sztucznie pociągnęłam nosem. Kiedy wiedziałam, że Clarke już nic nie grozi, wolałam jak najlepiej odegrać swoją rolę. - Odwróciłam się, żeby wejść na swoje łóżko, ale wtedy usłyszałam jej syk, więc się obróciłam. A wtedy-wtedy ona- - urwałam i ponownie schowałam twarz w dłoniach. Poczułam jak ktoś mnie ostrożnie obejmuje i delikatnie gładzi po plecach w geście uspokojenia. Jednak nie był to niestety Bellamy czy Miller, jak w pozostałych przypadkach.

- Spokojnie. Już wszytko w porządku - zapewnił mnie. - Twojej koleżance nic więcej nie grozi. - Odsunął mnie na długość ramion i uśmiechnął się pocieszająco. Pokiwałam twierdząco głową i starłam łzy z policzków. - Zabierzemy ją na oddział. Później będziesz mogła ją odwiedzić. - Poklepał mnie po plecach i razem z osobami, które niosły noszę z Clarke, wyszedł z pomieszczenia.

Od razu się wyprostowałam i mlasnęłam, chcąc pozbyć się słonego smaku łez. Zdecydowanie zbyt dużo tutaj płaczę. Podeszłam do lustra wiszącego w rogu pokoju i szybko poprawiłam delikatny makijaż, żebym broń Boże nie wyglądała jak panda.

Na Arce nie mieliśmy dostępu do tego typu rzeczy. Pamiętam tylko jak raz wdrapałam się na półkę w łazience i dostałam się do szminki mamy. Tata nie był zachwycony, ale mama chętnie zrobiła mi później pełny makijaż. Nie wiem skąd miała takie rzeczy, skoto nawet bez ich pomocy była śliczna.

Wracając do mojej obecnej sytuacji. Po ogarnięciu twarzy, położyłam ręce na biodrach i odwróciłam się w stronę łóżek. Przeleciałam wzrokiem po pomieszczeniu i westchnęłam głośno.

Chyba już nadeszło to później.

Ostatni raz rozejrzałam się po dormitorium, żeby upewnić się, że niczego nie potrzebuję, po czym wyszłam z pokoju kierując się w stronę windy. Stając przed drzwiami, zorientowałam się, że nie mam jak zawołać windy. Nie miałam karty. Zrezygnowana opuściłam rękę, a drugą przeczesałam pasemka, które wypadły z mojego koka.

- Może jakoś pomogę? - odezwał się męski głos za mną. Gwałtownie obróciłam się w stronę jego właściciela, a moim oczom ukazał się młody strażnik, ubrany w białą bluzkę, czapkę, spodnie i kamizelk,ę do złudzenia przypominającą tą kuloodporna w kolorze zielono-żółtym.

- Jakby był pan tak miły.  - Uśmiechnęłam się i zrobiłam mu miejsce. Odwzajemnił uśmiech i od razu przesunął kartą po czytniku, a winda się otworzyła. Klasnęłam zadowolona w ręce i ochoczo weszłam do pomieszczenia. Chłopak zaśmiał się i wszedł za mną.

- Który poziom? - Spojrzał na mnie pytająco.

- Trzeci - odpowiedziałam, a strażnik oprócz tego numeru wpisał jeszcze numer dwa.

- Szpital? - wskazał na rozpiskę pięter - Coś ci się stało? Jesteś ranna? - zapytał z przejęciem i dokładnie mi się przyjrzał.

- Nie nie - uspokoiłam go i zaśmiałam się niezręcznie. - Moja koleżanka tam trafiła. Idę ją odwiedzić.

- Nie kojarzę cię. A znam prawie wszystkich w Górze - zaśmiał się. - Sierżant Brian Locke. - Skłonił się przede mną, a ja się usmiechnelam.

- Terra. Ja jestem z osób z zewnątrz. - Wskazałam na sufit, mając nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi.

- No jasne! - krzyknął z zachwytem. - Ja tam jest?

- Zielono - odpowiedziałam bez wahania. - Duuużo drzew, śpiewające ptaki i cudowne słońce - westchnęłam z zachwytem. - Niestety Ziemianie nie byli zbyt zadowoleni. - Skrzywiłam się.

- A tak. Nie należą do najmilszych, ale są nam potrzebni do przeżycia, więc nie narzekam. - Wzruszył ramionami, a ja zmarszczyłam brwi.

- Jak to potrzebni do przeżycia? - Spojrzałam na niego podejrzliwie. Chłopak zrobił wielkie oczy i przełknął ślinę. Chyba nie powiniem mi tego mówić.

- J-ja... - zaciągnął się i przestąpił z nogi na nogę. - Nie popieram tego pomysłu. To chore i niehumanitarne, więc jeśli to nie jest konieczne to z tego nie korzystam, ale... - zaczął wymachiwać rękami, a ja coraz bardziej zaczęłam bać się tego miejsca. Nagle winda stanęła na moim pietrze. Rzuciłam Brianowi ostatnie spojrzenie i czym prędzej wyszłam z windy, słysząc za sobą tylko głośne przekleństwo wychodzące z ust chłopaka.

Szybko znalazłam się przed drzwiami do sali szpitalnej, jednak drzwi znowu były na kartę. Nagle rozległo się kliknięcie, a drzwi się otworzyły. Szybko wskoczyłam za róg, dzięki czemu pozostałam niezauważona, kiedy mijała mnie doktor Tsing. Załapałam drzwi w ostatnim momencie i ześlizgnęłam się do srodka.

Przywitał mnie znajomy widok wielu łóżek położonych pod ścianą. Na jednym z nich siedziała już znajoma blondynka, więc podeszłam do jej łóżka.

- Żyjesz? - szepnęłam, a dziewczyna pokiwała twierdząco głową. Miała na sobie żółtą sukienkę i duży opatrunek. - To dobrze - powiedziałam, a następnie palnęłam ją w tył głowy.

- Ała! - syknęła cicho i zaczęła rozmasowywać bolące miejsce.

- To za twoja głupotę - skarciłam ją i odwróciłam się, aby zlustrować pomieszczenie.

Na łóżku obok leżał strażnik, który był powodem dla którego się tu znalazłyśmy. Clarke stanęła obok mnie i przyjrzała się trochę jego bliznom. Pochyliła się i zaczęła szturchać go w ramię.

- Langston. Langston! - Potrząsnęła nim jednak on nawet nic nie mruknął. Blondynka zaprzestała swoich działań i ostrożnie odchyliła mu kołnież, ukazując metalowe coś na jego piersi, podłączone do tego rurki z czerwoną substancją. - Co oni ci robią? - zapytała szeptem.

Prześledziłam wzrokiem trasę rurek, które były podłączone najpierw do poszczególnych osób leżących na łóżkach, potem do urządzenia kontrolującego stan badanego, a potem do głównej rury, która znikała w bocznej ścianie.

- Tam coś musi być. - Wskazałam na drzwi, zapewne prowadzące do jakiegoś pomieszczenia. Podeszłam do nich i zaczęłam je pchać i ciągnąć, jednak nic to nie dało. Westchnęł i rozejrzałam się dookoła.

Mój wzrok przykuła blondynka, przyglądająca się wejściu do kanału wentylacyjnego. Uśmiechnęłam się i razem spróbowałyśmy usunąć kratę. Kiedy nam się to wreszcie udało, weszłam jako pierwsza, mając w tym już trochę doświadczenia, a zaraz za mną wdrapała się Clarke. Dochodząc do końca, nasilał się dźwięk pracujących wiatraków, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że tama znajdował a się na innym poziomie. Z niemałym trudem udało mi się otworzyć kartę końcową, która opadła z hukiem na podłogę. Wyczołgałam się, chcąc zorientować się w sytuacji.

To co zobaczyłam, sprawiło, że stanęłam jak wryta z przerażeniem wypisanym na twarzy. Na wejściu przywitały nas dwa ciała, ubrane jedynie w jakąś cienką siatkę, które były przywieszone do góry nogami i podłączone do pikającego urządzenia.

- Terra, czemu ty... - Clarke przerwała, widząc to samo co ja.

Ludzie mieli tatuaże, których na pewno nie posiadał żaden mieszkaniec Góry, a ich krew była pompowana do rur, które nas tu przyprowadziły. Czy to w ten właśnie sposób Ziemianie są potrzebni Góralom? Nagle za nami rozległy się jęki. Powoli odwróciłam się, a moje ciało napełnił jeszcze większy strach. Przede mną rozciągała się gigantyczna sala, wypełniona klatkami, w których znajdowali się Ziemianie.

1054 słowa + notka. Kochani, z okazji świąt, chciałam wam złożyć najserdeczniejsze życzenia. Żebyście byli zdrowi i uśmiechnięci, żeby bujna wyobraźnia i wena nigdy was nie opuszczały i żebyście święta spędzili w rodzinnej atmosferze. Oczywiście liczę, że każdy z was dostanie mnóstwo prezentów, z których będzie zadowolony, a huczny sylwester będzie zapowiedzią jeszcze lepszego, 2019 roku. Wesołych Świąt kochani!
~fanka13

Troubles Up Your Sleeve | Bellamy Blake [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz