Rozdział 14

2K 153 27
                                    

Powoli otworzyłam oczy, jednak szybko je zamknęłam, ponieważ było za jasno. Gwałtownie usiadłam na posłaniu, jednak było to niefortunne posunięcie, ponieważ spadłam z leżanki, robiąc dużo hałasu. Przez przypadek zrzuciłam ze stoliczka obok jakąś miskę ze skalpelem , który dla pewności chwyciłam. Z przerażeniem zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, jednak w żadnym stopniu nie przypominało to sali szpitalnej Mount Weather. Zaalarmowany łoskotem wbiegł do środka chłopak, kilka lat starszy ode mnie. Widząc mnie na podłodze i rozgladającś się z szeroko otwartymi oczami zrobił zdziwioną minę, a po chwili uśmiechnął się radośnie.

- Spokojnie Terra, tutaj nic ci nie grozi. - Zapewnił mnie, unosząc ręce do góry na znak, że nie zrobi mi krzywdy.

Uważnie zmierzyłam go wzrokiem, próbując przypomnieć sobie, skąd znałam ten głos. Dopiero po chwili dałam sobie sprawę, że to ta sama osoba, która pomagała Abby i Clarke składać Finna do kupy. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, a oczy napełniły się łzami szczęścia, kiedy dotarło do mnie, że znajduję się w domu.

- Czołem doktorku! - krzyknęłam ochrypłym głosem, po czym zmarszczyłam brwi i odchrząknęłam, czując suchość w gardle. Chłopak zaśmiał się i chwycił kubek stojący niedaleko niego po czym podszedł do mnie i mi go wręczył.

- Napij się, powinno ci to pomóc. - Uśmiechnął się i pomógł mi wstać, abym mogła z powrotem znaleźć się na leżance. Westchnęłam z ulgą, kiedy mogłam się wreszcie odprężyć, jednak od razu napłynęły do mnie wspomnienia z minionego dnia, a co dobry humor prysł jak bańka mydlana. Spojrzałam na chłopaka, który poprawił mi kroplowke.

- Co z Clarke? - zapytałam, tym samym zwracając na siebie jego uwagę. W odpowiedzi wskazał mi osobę, leżąca kilka posłań dalej. Aż dziwne, że się nie obudziła kiedy spadłam z łóżka. Mimo wszytko uśmiechnęłam się z ulgą i spojrzałam w stronę osoby, która właśnie weszła do pomieszczenia, a widząc że się obudziłam, uśmiechnęła się serdecznie.

- Witaj Terro, miło Cię znów zobaczyć. - Kobieta podeszła do mnie i troskliwie pogłaskała mnie po włosach.

- Ciebie też Abby - odpowiedziałam i powoli usiadłam na łóżku.

- Mamo? - odezwał się głos kawałek od nas. Clarke ostrożnie usiadła i rozejrzała się dookoła.

- Witaj wśród żywych, blondi - powiedziałam, zwracając na siebie jej uwagę.

- Ciebie też, Terra. - Posłała mi delikatny uśmiech. Abby wstała, żeby podejść do swojej córki, ale mój wzrok przykuła złota przypinka na jej kurtce.

- Czy Ciebie przypadkiem nie wyrzucili z rady? - Zmarszczyłam brwi. Kobieta zdziwiona spojrzała na ozdobę i zaśmiała się cicho.

- Odznaka kanclerza.

- I ty nim jesteś? - zapytała Clarke z niedowierzaniem.

- Tak - przytaknęła krótko.

- Ludzie mamy dzisiaj Dzień Cudów, bo właśnie mam przed oczami najlepszego kanclerza w dziejach Arki! - Wyrzuciłam ręce w powietrze, jednak momentalnie się skrzywiłam z powodu bólu w ramieniu.

- Niestety... Thelonious nie żyje, a Marcus dwa dni temu poszedł negocjować z Ziemianami, by odzyskać was i innych. - Mina jej zrzedła, kiedy o tym mówiła.

- Osła nigdy nie lubiłam, ale Kane'a to mi trochę szkoda - przyznałam szczerze.

- Nie oni nas porwali - zauważyła Clarke. Po chwili zrobiła wielkie oczy i spojrzała za okno. - Ile spałam?

- Dziesięć godzin - odpowiedziała spokojnie.

- O ty w mordę - mruknęłam i załapałam kontakt wzrokowy z Clarke, która poderwała się z posłania. Chciałam zrobić to samo, ale ten chłopak skutecznie mnie powstrzymał.

- Nie tak szybko! Za wcześnie na to! - upomniała ją matka, kiedy blondynka podnosiła się na równe nogi.

- Musimy zaatakować Mount Weather. Ilu masz strażników? Gdzie Finn i Bellamy? - Spojrzała z wyczekiwaniem na swoją mamę, a ja gwałtownie odwróciłam się w ich stronę.

- Finn i Bellamy? - zapytałam z niedowierzaniem, a obie Griffin spojrzał w moim kierunku. - Oni żyją? Nic im nie jest? Gdzie oni są? Czemu ich tu nie ma? - zasypałam ich lawiną pytań.

- Oni żyją - odpowiedziała mi Clarke i ruszyła w stronę wyjścia.

- Musicie odpocząć - próbowała ją powstrzymać Abby.

- Nie potrzebuje odpoczynku - odparła jej córka.

- Ja też się wyspałam. - Tym razem bez przeszkód usiadłam na brzegu posłania, jednak skrzywiłam się, czując jak boli mnie każdy najmniejszy skrawek ciala.

- Zanim sie gdziekolwiek wybierzesz, muszę zrobię Ci zastrzyk przeciwko zakażeniu rany postrzałowej na twoim ramieniu. Była już co prawda oczyszczona, ale to powinno usunąć wszelkie wątpliwości.

- No chyba nie. - Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami i ostrożnie zsunęłam się z posłania i zaczęłam kierować w stronę wyjścia.

- Co? - Spojrzał na mnie zdziwiony i podszedł krok w moją stronę, więc odwróciłam się na pięcie. - Terra, czekaj! - krzyknął za mną, jednak ja już byłam poza jego zasięgiem. Wybiegłam na plac, na którym znajdowało się wielu ludzi, wykonujących swoje zadania. Zanim jednak zdążyłam zarejestrować jakieś szczegóły, wpadłam prosto na czyjeś szerokie plecy.

Gdyby nie super refleks tej osoby, na pewno ponownie znalazłabym się na ziemi. Wczepiłam się w ramiona tej osoby, a kiedy przekonałam się, że zachowałam pion, odetchnęłam z ulgą.

- Strasznie przepraszam, nie chciałam na pana wpaść, ale mimo wszystko dziękuję za ratunek. Nie uśmiecha mi się kolejne spotkanie z glebą - zaśmiałam się nerwowo i zaczęłam otrzepywać spodnie z kurzu, który uniósł się w wyniku mojego hamowania.

- ...Terra? - zapytał z niedowierzaniem bardzo znajomy głos. Zrobiłam wielkie oczy i momentalnie zaprzestałam swojej czynności. Powoli uniosłam wzrok na osobę przede mną i poczułam, jak łzy zbierają się w moich oczach.

- Tata?

832 słowa +notka. Długo mnie nie było, ale już jestem, chociaż znowu nie na długo. Umieram wewnętrznie i błagam, niech ktoś zda za mnie matematykę do następnej klasy. A co tam u was słychać kochani? Jeszcze o tym nie wiecie, ale już nie możecie się doczekać kolejnego rozdziału. Do następnego.
~fanka13

Troubles Up Your Sleeve | Bellamy Blake [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz