Weronika

10K 391 41
                                    

Gdy tylko wychodzę z bloku od mamy, dzwonię do Weroniki. W przeciwieństwie do Klaudii, Weronika wie na czym polega nasza znajomość, i nie robi sobie złudnych nadziei. Po prostu, tak jak ja, lubi się bzykać i czerpać z tego przyjemność. Jest typem eksperymentatorki, chociaż mnie jej zabawy nie kręcą. Nie lubię gadżetów, uważam, że facet sam powinien się postarać i zadowolić kobietę jak należy, a nie wysługiwać się kulkami gejszy, wibratorami, czy innymi badziewiami.

Po drodze odtwarzam w pamięci obiad u mamy. Milczenie Kiry, moje milczenie. Kurwa, to była dopiero niezręczna sytuacja. Tam, na dachu, naprawdę miałem ochotę się z nią pieprzyć. Co więcej, fakt, że jest córką Serafina, moją siostrą (sic!), jakoś szczególnie mnie nie zniechęcił. Wręcz przeciwnie, to że nie mogę jej mieć, jeszcze mocniej mnie podnieca.

Nie mam żadnych zasad jeśli chodzi o zaliczanie. Nie ustalam sobie granic, norm, zasad... To ma być przyjemność. Mam ochotę na daną pannę, to ją biorę. Im bardziej jest oporna i trudna do zdobycia, tym bardziej mi staje.

Tym razem było podobnie.

Świadomość tego, że nie powinienem zaliczać Kiry, obudziła we mnie bunt, protest, wzmożoną chęć zdobycia tego, co nieosiągalne. Z tą różnicą, że tu wcale nie chodziło o moje zachcianki, ani o to, że Kira zgrywa niedostępną. W normalnych warunkach, prędzej czy później, dostałbym się jej do majtek. Na każdą dziewczynę znajdzie się sposób, nawet na zakonnicę. Tylko, że tym razem sytuacja była cholernie patowa. Nie mogłem mamie zrobić takiego świństwa. Przez całą kolację nawijała o tym, jak bardzo się cieszy, że wreszcie poznała córkę Serafina. Jakie ma względem nas wszystkich rodzinne plany. Że zawsze marzyła o tym, żeby mieć dwójkę dzieci, że syn opiekowałby się wówczas swoją młodszą siostrzyczką, bronił ją i jej pomagał...

Kurwa jego mać!

Musiałem się stamtąd zmyć jak najprędzej. I unikać Kiry jak ognia. No chyba, że jakiś geniusz wynalazł antyviagrę, dzięki której mógłbym w towarzystwie mojej przybranej siostry, utrzymać wacka w spodniach.

Pół godziny później jestem na osiedlu akademickim. Zostawiam motor na parkingu uczelnianym, bo pod akademikiem wszędzie są zakazy parkowania. Ruszam na skróty przez park. O tej porze, w piątek przewija się tędy sporo ludzi. Niektórzy siedzą na ławkach, inni leżą na trawie, jeszcze inni bzykają się w krzakach. Większość mocno już wstawiona – odreagowuje mijający tydzień.

Przyśpieszam kroku, bo odgłosy napalonej pary dodatkowo potęgują moje napięcie w lędźwiach. Przeskakuję przez żywopłot by skrócić sobie drogę i wchodzę pomiędzy strzeliste tuje, które przysłaniają blask księżyca. Idę sprężystym krokiem po wyściełanym korą podłożu. Nie ma tu żywej duszy, co jakiś czas słychać śmiechy w oddali, któremu wtóruje głos puchacza. Zbliżam się do kolejnego żywopłotu, który oddziela mnie od parkowej alejki. Już mam przeskoczyć, gdy za placami słyszę chrapliwy oddech, ktoś łapie mnie za ramię. Obracam się, gotowy do walki. Ale nikogo nie ma. Mrużę oczy w ciemnościach żeby wyłapać zarys oddalającej się sylwetki, lecz niczego nie dostrzegam. Żadnego cienia, żadnego ruchu.

Nagle słyszę ten sam oddech za plecami, czuję na ramieniu ten sam uchwyt.

– Gordian, ty gówniarzu... – chrapliwy głos wymawia moje imię.

Nie odwracam się, tylko od razu, łapię przeciwnika za rękę. Przez moment czuję ciężar jego lodowatego ramienia, po chwili jednak staje się ono lekkie, ciepłe, ulotne jak dym z paleniska, który przenika przez moje dłonie. Moje palce łapią próżnię.

Robię szybki obrót. Nikogo za mną nie ma.

Co do diabła!?

Rozglądam się wokoło. Serce uderza mi głucho, adrenalina podgrzewa krew w żyłach. W głowie słyszę wciąż echo wypowiedzianych słów. „Ty gówniarzu...". Przesuwam dłońmi po twarzy. To nie pierwszy raz, gdy dzieje się coś podobnego. Ten sam głos, ta sama obelga, ten sam lodowaty dotyk. Odkąd ojciec umarł, tego typu akcje zdarzają mi się co najmniej raz w tygodniu. Nawet jebane prochy nie działają. Tracę rozum.

Upewniam się ostatni raz, że to nie jakiś głupi żart, że jestem zupełnie sam, po czym przeskakuję żywopłot i idę w stronę akademika.

Muszę dzisiaj porządnie poruchać, bo zwariuję.

Wchodzę do pokoju Weroniki. Jej kumpela wydaje się niepocieszona, ale wychodzi grzecznie i zostawia nas samych.

– Widziałam cię na egzaminie – mówi Weronika i od razu przechodzi do rzeczy. Zdejmuje bluzkę, stanik, ukazując duże piersi. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie podniecają mnie już tak, jak kiedyś. Może dlatego, że Weronika zawsze jest taka chętna, i od razu wyskakuje z ciuchów. Tym razem jest podobnie. Nie mija minuta jak stoi przede mną naga. Szczuplutka, wąska w biodrach, z ciemną, krótko przystrzyżoną cipką. Wodzę wzrokiem po jej ciele, patrzę na twarz, ciemne, oczy, czarne włosy układające się ramionach. Stoi mi, ale bez szaleństw. Nie pojmuję dlaczego, przecież jeszcze godzinę temu, nie mogłem się powstrzymać, żeby sobie nie zwalić w kiblu w mieszkaniu mamy.

To pewnie zmęczenie, skutek nieprzespanej nocy, do tego poranny egzamin, później rodzinny obiadek, i ten omam w parku...

Co ja pierdolę? Przecież ja zawsze mogę!

Weronika chyba się domyśla, że coś jest nie halo. Podchodzi do mnie, rozpina mi spodnie, wyciąga mojego fiuta i zamyka go w dłoni. Pociera nim, góra dół, a ja czuję jak twardnieje.

– Chodź – pociąga mnie za rękę na łóżko.

Kładę się na wznak, a ona siada na mnie tyłem, okrakiem. Przesuwa się bliżej, tak, że jej cipka jest na wprost mojej twarzy, pochyla się i zaczyna robić mi loda.

– O tak. – Wzdycham, czując jak mój kutas wypełnia jej usta. Porusza się rytmicznie, wypinając dupę. Łapę ją za pośladki i zanurzam twarz w jej wilgotnej cipce. Pachnie przyjemnie, kwiatowo, musiała się czym smarować. Liżę ją i czuję truskawki. Nie no, kurwa, z tym to już przesadziła. Zdecydowanie wolę smak czystej cipki, bez żadnych udziwnień. Mimo to, nie mogę się powstrzymać by nie wypieprzyć jej językiem. Tak mi dobrze ciągnie, że nie wypada się nie odwdzięczyć. Zanurzam się w jej wnętrzu a ona jęczy i wkłada mojego fiuta głęboko, aż po same jaja.

O fuck! Jest bosko. Poruszam rytmicznie językiem i zaczynam masować palcem jej odbyt. Weronika jęczy, wije się i wypina coraz mocniej tyłek, napierając na moje usta.

Nie mam ochoty już dłużej czekać. Muszę ją porządnie wygrzmocić.

– Stań pod ścianą – mówię, a ona przygryza mojego kutasa, po czym wypuszcza go z ust.

Po chwili, stoi już w rozkroku, przodem do mnie, zwarta i gotowa. Zakładam gumkę, podchodzę do niej, łapę ją w pasie i unoszę.

– Ach, Gordian... – Oplata mnie nogami, a ja na ułamek sekundy powracam myślami na dach. Widzę kocie oczy, ponętne usta, czuję długie nogi, jak obejmują moje biodra. Czuję przypływ pożądania. Całuję ją w szyję i wchodzę w nią do końca. Zaczynam ją pieprzyć.

Weronika powtarza moje imię, lecz jej czysty, cienki głosik przechodzi w nieco niższy, z seksowną chrypką.

Co ja odpierdalam? – pytam samego siebie, lecz mój kutas i mózg, mają mnie w dupie. Ubzdurali sobie, że pieprzę swoją przybraną siostrę. Jest mi dobrze, kurewsko dobrze. Poruszam się szybko, przypierając ją do ściany, jestem na granicy. Zatapiam twarz w jej szyj, robię jeszcze kilka pchnięć... I dochodzę, wyobrażając sobie, że spuszczam się w cipce Kiry.                    

GORDIAN. GRZECH I KARA [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz