Rozdział 4

148 31 19
                                    


Newburry (Anglia)

Posiadłość Hrabiego Stylinsona

29 04 1967

21:37

Mężczyzna sapnął zdenerwowany. 

- To właśnie usiłowałem ci przez cały czas powiedzieć, nieudaczniku! - Wstał gwałtownie, jednak przez chwilowy brak tlenu zatoczył się, zmuszony, aby podeprzeć się dłońmi o klatkę piersiową Harry'ego.  

I kiedy błękit szafiru spotkał zieleń szmaragdu, świat zatrzymał się na kilka sekund. 

Hrabia Stylinson, o ile można było go tak nazywać, odepchnął się po chwili i stanął o własnych siłach. Gdyby wzrok mógł zabijać, Styles na pewno leżałby już martwy. Niczym nie przypominał tego mężczyzny z powozu, który stronił od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. 

- Niewdzięczny karakanie! Gdybyś tylko dał mi chwilę, o którą przecież niemalże błagałem! Zrozumiałbyś wszystko! - wykrzyczał niski chłopak, celując palcem w pierś Harry'ego i dźgnął go w nią. Harry uniósł na to brwi i odepchnął go od siebie, w dłoni wciąż dzierżąc pistolet. Skierował jego lufę na hrabiego. Ten nagle zastygł, a z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory, kiedy patrzył w jej otwór, powoli przenosząc wzrok na zielone oczy. Przełknął ślinę. - Masz zamiar mnie zabić? 

Harry zawahał się chwilę, niepewnie opuszczając rękę. 

- Nie, raczej nie. 

Chwilowa cisza została przerwana szybkimi krokami z zewnątrz i w jednej sekundzie Styles przyciągnął do siebie chłopaka, wykręcił jego ręce za plecami i przyłożył pistolet do skroni. Obaj zastygli; jeden w przerażeniu, drugi w oczekiwaniu. 

Drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wszedł jakiś mężczyzna, który od razu zatrzymał się, widząc co dzieje się przed nim. Kiedy zobaczył brak maski na twarzy swojego przyjaciela, nie wiedział czy odetchnąć z ulgą, czy obawiać jeszcze bardziej. 

- Kim jesteś? - zapytał szorstko Harry, poprawiając uścisk na ramieniu szatyna i dociskając mocniej lufę do jego skroni. 

Mężczyzna od razu podniósł ręce do góry i ostrożnie wszedł głębiej, ale stanął, widząc obłęd w oczach bruneta. 

- Jestem przyjacielem pana Tomlinsona, sir - powiedział cicho i zerknął na Louisa, upewniając się, że chłopak ma się dobrze. 

Styles nie wiedział, co teraz zrobić. Mógłby nacisnąć spust dwa razy i byłby wolny na zawsze. Wystarczyło delikatnie nacisnąć palcami...

- Możemy go wymienić, Nick? 

Cisza osiadła na wszystkich w pomieszczeniu, kiedy Harry zmarszczył brwi. 

- Próbujesz być teraz zabawny? - warknął mężczyzna, zacieśniając uścisk na drobnym ramieniu. Usłyszał, jak Tomlinson syczy i stara się jakkolwiek zmniejszyć ból. - Zrozum, że jestem gotów upaść naprawdę nisko, żeby odzyskać coś, co straciłem dawno temu; za cenę wolności posunę się do najgorszych czynów, a wątpię, byś chciał się o nich przekonać na własnej skórze. 

- Opuść broń, sir - odezwał się Nick, robiąc uspokajający gest ręką, jednak jego prośba nawet w najmniejszym stopniu nie odbiła się w jego oczach. - Zamknę drzwi. Ty opuścisz pistolet, a my ci wszystko wytłumaczymy. 

Brunet przeczyścił gardło. 

- Co jeśli odmówię? - spytał wyzywająco Harry i przełknął ślinę. Wiedział, że był na przegranej pozycji, naprawdę to wiedział, ale nie chciał poddać się bez walki. 

- Zawołam straże. 

- Zastrzelę was, zanim zdążysz to zrobić. 

Nick pokręcił głową z delikatnym uśmiechem i wzruszył ramionami. 

- Wtedy tak czy inaczej ich zaalarmujesz - stwierdził z nieukrywaną satysfakcją. - Posłuchaj, mamy dla ciebie naprawdę dobrą ofertę. Wykonasz zadanie i jesteś wolny, Harry. Po prostu opuść pistolet. 

Powiedzieć, że Harry nie był ani trochę zaciekawiony byłoby ogromnym kłamstwem. Przez chwilę milczał, rozważając propozycję. 

- Zrobimy tak - w końcu przemówił - ja trzymam broń tak, jak jest, a wy mi wszystko grzecznie tłumaczycie. 

- Jak śmiesz! 

- Nick! - Tomlinson sapnął. - Uspokój się i pozwól mi mówić, takie zachowanie doprowadzi nas donikąd. 

- Mów, a ty - wskazał głową na mężczyznę stojącego przy drzwiach - będziesz stał grzecznie i nawet nie drgniesz, bo wtedy nie zawaham się strzelić, a później - uśmiechnął się znacząco do Louisa - cóż, tego chyba już się nie dowiesz, prawda, Nick?

Mężczyźni przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, spokojnie i opanowanie, mimo że we wnętrzu Harry'ego szalała istna burza. Po chwili starszy kiwnął głową. 

- Mój brat zmarł miesiąc temu. - Drobne ciało w jego dłoniach zatrzęsło się, gdy Louis wziął głęboki wdech. - Potrzebuję kogoś zamiast niego. 

- Chyba nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną? - Między brwiami bruneta pojawiła się mała zmarszczka, jakby chciał wymyślić, o co chodzi, ale nie mógł wszystkiego połączyć. - Mów dalej.

- Był górnikiem. 

- Cóż, chyba nie najlepszym - wymamrotał pod nosem Harry. 

W oczach Louisa coś błysnęło. Gniew, smutek, żal? Nawet Nick poruszył się niespokojnie, ściągając na siebie uwagę bruneta. 

- Możliwe, ale wolałbym, żebyś nie wyrażał się o nim w ten sposób. - Głos Tomlinsona drżał, a jednocześnie był tak pewny i silny, że Harry przez chwilę poczuł się zaskoczony. 

- Mów dalej - nakazał. 

Louis poczuł jak ogarnia go złość. Poczerwieniał od stóp to czubka głowy, ledwo hamując się od rzucenia komentarzem. 

Za to Harry miał niezły ubaw z patrzenia na zirytowanego chłopaka, którego życie, jakby nie było, zależało jedynie od niego i z tego co pamiętał wisiało na włosku. O ile wzrok nie mylił Stylesa, Nick niemalże niepostrzeżenie podszedł bliżej, kiedy on był zajęty Louisem. 

- Ćwicz cierpliwość, kolego. Nie ruszaj się, Nick, bo zaraz możesz zatrzymać się na zawsze - powiedział Styles. Zaczynało mu się powoli nudzić. 

- Dostał w spadku po naszej cioctce wielką posiadłość. Za dwanaście dni musi podpisać papiery. 

- Braciszek nie żyje, posiadłość przepada - zadrwił Harry i podszedł do okna, ciągnąc za sobą niskiego młodzieńca. Odsunął ciężką, bordową kotarę i spojrzał w dół. Wóz był nadal gotowy do drogi, tak samo jak konie i woźnica. 

- Do tego jesteś nam potrzebny - wtrącił szybko Nick, a brunet zerknął na niego przez ramię. Kiwnął głową, pozwalając mu kontynuować, i zaczął obmyślać plan ucieczki, rozglądając się dokładnie po pokoju i podwórzu. - Będziesz udawać brata Louisa, złożysz kilka podpisów, a później zapomnimy, że w ogóle istniejemy. Więzienie nie będzie cię więcej zatrzymywało; na nowo zaznasz smaku wolności. 

- I ja mam wam uwierzyć? - Harry uniósł brwi i całą swoją uwagę skupił na milczącym chłopaku. 

- Nie masz innego wyjścia - powiedział cicho Louis, wpatrując się w zielone oczy jak zahipnotyzowany. - Poza tym, wyjdzie ci to jedynie na dobre. Przewóz do Szwajcarii jest już opłacony, a ja nie mogę jechać sam, nie rozumiesz? Proszę. 

Harry zatrzymał się. Nocami, kiedy jedynie gwiazdy znały jego pragnienia, leżąc na ciasnej i twardej pryczy, marzył, żeby wyrwać się z tego chorego kraju i uciec gdzieś daleko. Słyszał, że w Szwajcarii jest spokojnie, a malownicze górki widać z na każdym zakręcie. Teraz sny mogły się ziścić, a on nie wiedział, czy robi dobrze zgadzając się na tą całą maskaradę, jednak skinął głową. 

- Zacznijmy przedstawienie.

Rzeka Tajemnic / L.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz