Harry westchnął i przekręcił oczami, kiedy szatyn pokazał mu kolejne kolorowe ubrania. Zauważył jak uśmiech Lousia opadł, ale nie miał zamiaru się nad tym rozwodzić, tak samo jak nie było mowy, żeby założył na siebie czerwoną koszulę.
- Przecież to kolor dla bab - wytłumaczył zirytowany, wpychając dłonie głęboko do kieszeni. Kopnął kamyka, który uderzył w buta starszej kobiety. Spojrzała na niego z uniesioną brwią, mierząc go nieprzychylnym wzrokiem od stóp do głów. Harry patrzył na nią twardo, nie mrugał, nie uśmiechał się - po prostu patrzył jej prosto w oczy. Po kilku sekundach kobieta odwróciła się wyraźnie zakłopotana i zaczesała siwe włosy za ucho, a Styles przekręcił oczyma. Wszyscy tak reagowali.
- Słyszałeś co mówię? - Louis szturchnął go zirytowany łokciem i kiwnął głową w stronę stanowiska, przy którym wisiało mnóstwo czarnych ubrań. - Takie ci odpowiadają? - zapytał z przekąsem i nie dał Harry'emu czasu na jakąkolwiek reakcję - pociągnął go stanowczo w tamtą stronę.
Brunet wyrwał się z nie tak silnego uścisku i zmierzył Louisa z uniesioną brwią, odsuwając się na centymetr czy dwa.
- Nie dotykaj mnie, jeśli ci na to nie pozwalam.
- Aleś ty delikatniutki. - Louis mruknął pod nosem i przekręcił oczyma. A Harry go usłyszał, pomimo krzyku ludzi, stukotu kopyt i rżenia wielu koni. Zacisnął jednak zęby, nie w humorze, aby rozprawiać się z młodszym.
Louis stanął przy stoisku i w ciszy przyglądał się porcelanowej twarzy Stylesa, który przesuwał uważne spojrzenie po czarnych ubraniach. Szatyn pomyślał, że ten kolor mu pasował. Był tak samo mroczny jak on, tak samo zagadkowy i niebezpieczny. Oparł się ramieniem o ścianę, skrzyżował nogi i z pewnego rodzaju dystansem obserwował, jak Harry wybiera poszczególne ubrania. Nie zwrócił nawet uwagi na to, ile będą go one kosztować.
Jego wzrok przyciągnęli strażnicy, którzy pospiesznie przeszukiwali stragan, bezdusznie przewracając ludzi, ich stanowiska i wszystko, co tylko mieli na swojej drodze. Louis poczuł, że jego serce niebezpiecznie przyspiesza. Wiedział, czego szukali. Wciąż patrząc na zbliżających się mężczyzn, wyciągnął na oślep rękę i chwycił Harry'ego za koszulę. Jego druga ręka natychmiast wylądowała w jego kieszeni i niemalże zapłakał z ulgi, kiedy wyczuł twardy materiał maski, którą nasunął na twarz. Dopiero wtedy spojrzał na Harry'ego.
Harry'ego, który był niesamowicie blady i sięgał za pas, aby wyjąć pistolet. Louis zauważył pot nad jego górną wargą, zmarszczone brwi i zdeterminowane spojrzenie. Ciarki przebiegły po jego ciele. To nie był Harry, którego zdążył poznać w ciągu ostatnich czterech dni. Ten Harry był przerażający, stał prosto, jego ręką byłą wyprostowana, a bezdenna lufa wycelowana w grupę strażników.
- Harry - szepnął zdesperowany i pociągnął go mocno za rękaw. Pożałował tego niemal natychmiast, kiedy został brutalnie pchnięty i uderzył plecami o ziemię.
- Odejdź, Louis, albo nie zawaham się pociągnąć za spust - warknął nisko, nie zaszczycając młodszego spojrzeniem. - Nie wchodź mi w drogę, bo gorzko tego pożałujesz.
Dziewiętnastolatek zacisnął powieki, słysząc pierwszy oddany strzał. Nie wiedział do kogo należał. Wziął drżący wdech i przycisnął maskę do twarzy. Wstał, mimo że jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Wyprostował się obok Harry'ego, starając się wyglądać pewnie.
- Dość. - Uniósł dłoń okrytą skórzaną rękawiczką i kiedy tylko kilku zwróciło na niego uwagę, ryknął: Powiedziałem dość!
Tym razem wszyscy się zatrzymali, nawet Styles, który spoglądał na niego z uniesioną brwią.
- Kto wam nakazał szukać mężczyzny, który stoi przy moim boku? - spytał twardo i rozejrzał się po strażnikach. Ścisnął ramię bruneta i podszedł do grupy mężczyzn. - Dowódca Horan? - Stanął prosto przed jednym ze strażników i spojrzał mu w oczy. Głowa blondyna natychmiast spadła na jego klatkę piersiową. - Zadałem ci pytanie.
Zawahał się i Louis to dostrzegł, jego oczy przeskoczyły po twarzach innych mężczyzn.
- Wiecie przed kim stoicie? - zapytał retorycznie i przechylił głowę w bok, kątem oka zauważając, że Styles stara się wycofać. Przełknął ślinę. Musiał działać szybko. - Jeśli nie chcecie zostać ścięci nim ten dzień dobiegnie końca, lepiej się pospieszcie.
- Tak, sir - odezwał się spokojnie jeden z nich, który stał z tyłu. Jego ręce były splątane za plecami i nie wyglądał, jakby się bał.
- W takim razie przekażcie mu ode mnie wiadomość, że Harry Styles jest w moich rękach i z tego co pamiętam sam mi go zaoferował. Nie życzę sobie, aby był poszukiwany przez kogokolwiek. - Uniósł wysoko głowę, a jego nos zmarszczył się w zniesmaczeniu. To on miał władzę nad Harrym (przynajmniej w teorii, bo w praktyce różnie to wyglądało). - I, na miłość boską, schowajcie te pistolety. Nawet one wam nie pomogą - parsknął i odwrócił się na pięcie, uważając ten temat za skończony. Jego oczy natychmiast przesunęły się po straganie, ale nie był w stanie dojrzeć Stylesa. Przeklął pod nosem, a całe powietrze uleciało z jego płuc. Nie mógł uciec. Nie teraz.
Jego kroki były szybkie i zdecydowane, w przeciwieństwie do niego samego. Miał wrażenie, że świat spowolnił, a on osuwał się na ziemię. Wóz stał niedaleko i drżącą ręką sięgnął do klamki. Napięcie opuściło jego ciało, kiedy w środku ujrzał bruneta.
- Myślałem, że uciekłeś.
- Tak mało wiary we mnie, Tomlinson? - spytał z przekąsem Harry, jego lewa brew uniosła się wysoko. - Czy powinienem powiedzieć: Hrabio Stylinson? - parsknął rozbawiony, a Louis zmarszczył brwi. Jeszcze nikt nie robił sobie z niego żartów.
Westchnął, ale nie powiedział ani słowa. Zamiast tego zdjął maskę, włożył ją z powrotem do kieszeni długiego płaszcza i przekroczył leżącą na podłodze sarnę, rzucając się na czerwone siedzenie. Przetarł dłońmi twarz, którą po chwili ukrył w rękach. Łokcie oparł na kolanach i wziął głęboki wdech.
- Co do twojej wcześniejszej postawy - zaczął rozbawiony Harry - od kiedy jesteś tak odważny? - Zaśmiał się i szturchnął zdenerwowanego szatyna w ramię.
- Od zawsze, po prostu nie przy tobie - odburknął i odwrócił się w stronę okna. Przesunął zasłonę i poczuł, że coś kładzie się na jego udzie. Przewrócił zirytowany oczyma, naprawdę nie miał ochoty użerać się z tym mężczyzną. Nie po tym, co właśnie przeszedł. - Zostaw mnie, Styles.
- Nic nie zrobiłem.
Głos Harry'ego był stanowczy i chłodny, jakby żałował, że pozwolił sobie śmiać się przy Louisie.
Szatyn spojrzał w dół i mimowolnie uśmiechnął się, kiedy zobaczył łeb sarenki, którą wcześniej uratowali. Powoli sięgnął w dół, aby ją pogłaskać, ale ona w przerażeniu rzuciła się w przeciwnym kierunku - prosto na Harry'ego. Powoli podniósł wzrok. Świat zatrzymał się, tak samo jak serce Louisa.
Błysk w oku Harry'ego był ostatnią rzeczą, którą ujrzał, zanim mężczyzna podskoczył ze swojego miejsca i złapał zwierzę za szyję, ciągnąc ją na zewnątrz. Louis poczuł jak serce podchodzi mu do gardła.
- Harry, poczekaj! - rzucił się prosto za nim, prawie łamiąc sobie przy tym kark. Ale było za późno. Ten należący do sarny już dawno był złamany.
Tomlinson wciągnął gwałtownie powietrze, czując, że brakuje mu tlenu. Harry stał w rozkroku nad zwierzęciem, a jego klatka piersiowa unosiła się agresywnie. Gęste loki przyklejone były do jego czoła.
Powoli uniósł spojrzenie znad martwego ciała, ale nie było w nim żalu czy współczucia. Był całkowicie pusty.
- Nie... - Louis szepnął, kręcąc z niedowierzaniem głową i powoli cofnął się wgłąb powozu. - Nie.
Zaufanie, które zdążyli zbudować, bezpowrotnie legło w gruzach.
CZYTASZ
Rzeka Tajemnic / L.S
FanfictionHarry Styles wiedział, że nie wydostanie się z więzienia żywy. Przez jedno potknięcie zostały mu bezpowrotnie odebrane cztery lata życia. Był wychowywany tak, jak kreuje się żołnierzy, więc nadzieja na wydostanie się z Piekła napędzała jego duszę w...