Rozdział V Część II

40 11 2
                                    

      Garnek z rosołem szybko został opróżniony przez dwójkę głodnych stworzeń.

      Kiedy Loki wylizał miskę do dna, sprzątnął pozostałe po jedzeniu naczynia i rzucił Ant parę perłowych sztyletów.

            – Za mną – zakomenderował.

      Nastolatka narzuciła na plecy kurtkę, zapięła się pod szyję i ruszyła śladem boga kłamstw.

      Przed chatą panowała pustka, a zaspy śniegu znacznie pogarszały widoczność. Wszystko było białe. Dosłownie; rzadko rosnące drzewa, chata, którą zamieszkiwali, ziemia i zachmurzone niebo.

            – Czuję się jak w pustce... – stwierdziła Ant.

            – A ty nie czujesz się tak cały czas? Myślałem, że skoro jesteś pusta, cały czas czujesz się jak w pustce.

      Antoinette spojrzała na niego z politowaniem.

            – Ciebie to powinni raczej nazwać bogiem sucharów  – prychnęła. – Poza tym, jeśli któreś z nas miałoby być puste, to raczej ty.

            – Zamiast pieprzyć lepiej weź się do roboty. – Loki rozłożył ręce na boki i w jego dłoniach pojawiły się sztylety. – Przyłóż mi porządnie. Nie patrz się tak, wiem, że masz ochotę mnie sprać.

      Ant uśmiechnęła się podstępnie.

            – Nie będziesz musiał prosić dwa razy – odrzekła słodko i odsunęła lewą nogę za siebie, przygotowując się do ataku.

      Antoinette w gruncie rzeczy nigdy nie miała do czynienia ze sztyletami i prawdziwą walką, chociaż kiedy była młodsza uczęszczała przez kilka lat uczęszczała na lekcje szermierki.

      Jednakże giętka szabla z gumowym czubkiem w niczym nie przypominała zdradzieckiego, krótkiego i zabójczo ostrego sztyletu. Jeden niewłaściwy ruch mógł doprowadzić do śmierci lub poważnego zranienia.

      Ant przełknęła ślinę i spięła wszystkie mięśnie.

            – Co się ociągasz? – wołał Loki, szczerząc zęby wyzywająco. – Dawaj, młoda!

      Ant wzięła głęboki wdech i rozpoczęła szaleńczą szarżę w kierunku boga kłamstw.

      Loki zaś zręcznie odsunął się w ostatniej chwili z trajektorii biegu dziewczyny i zręcznie podstawił jej nogę, w wyniku czego nastolatka zaryła twarzą w zaspę śniegu.

      Po kilku sekundach dziewczyna uniosła głowę i podczas gdy Loki pokładał się ze śmiechu, ona strzepnęła kryształki śniegu z piegowatego noska i wydęła usta zażenowana.

            – To było konieczne? – syknęła. – Chcesz mnie uczyć, czy robić sobie ze mnie jaja?

      Loki opanował w końcu śmiech i wciąż jeszcze chichocząc poprawił kilka kosmyków kruczoczarnych włosów, które opadły mu na czoło.

            – Jedno nie wyklucza drugiego. – Wzruszył ramionami. – Teraz pora na wykład. Otóż, jeśli będziesz na oślep wbiegać w przeciwnika, to jest większa szansa, że to on zrobi z ciebie szaszłyka, niż ty z niego.

            – Dziękuję za radę – prychnęła Antoinette, wstając i otrzepując ubranie z białego puchu. – Będę pamiętać; nie pozwól zrobić z siebie obiadu.

            – Wbrew pozorom to bardzo ważne – odparł Loki tonem eksperta.

            – Stul dziób – warknęła nastolatka. – Zaczynasz mnie nieźle wkurzać.

      Bóg uśmiechnął się szeroko.

            – O to właśnie chodzi.

      Ant wsparła ręce na biodrach i prychnęła pogardliwie.

            – Jeśli tak, to może naucz mnie czegoś wartościowego.

      Z twarzy boga kłamstw nie schodził uśmiech.

            – To brzmi jak plan – odparł. – Podejdź do mnie.

      Ant wykonała kilka niepewnych kroków w stronę Lokiego i zatrzymała się może półtora metra od niego.

      Loki pokręcił głową z zażenowaniem.

            – Bliżej.

            – I co? – Dziewczyna stanęła naprzeciw boga i zadarła nieco głowę, żeby na niego spojrzeć.

            – Wyciągnij rękę przed siebie – poinstruował mężczyzna. – Tylko tą z bronią.

      Antoinette z niepokojem wykonała polecenie, a Loki znienacka uderzył ją rękojeścią swojego sztyletu w nadgarstek.

      Dziewczyna upuściła broń, złapała się za bolące miejsce i syknęła przeciągle, zaciskając zęby.

            – Teraz już nie mam żadnych wątpliwości – wycedziła – że coś jest z tobą nie tak...

      Loki znów wyszczerzył zęby w uśmiechu i pochylił się, aby podnieść perłowobiałe ostrze Antoinette.

            – Trzymaj. – Podał jej nóż i odsunął kilka kroków w tył. – To nic trudnego.

      Dziewczyna prychnęła i skrzyżowała ostrza z bogiem psot. Przez chwilę siłowali się, po czym Loki szybko odparował jej cios i wykonał szybkie pchnięcie do przodu.
Ant wykonała instynktowny unik, ale bardziej wprawion w walce mężczyzna kopnął ją w kostkę.

            – Auuuu! – zawyła i przyłożyła Lokiemu w twarz.

      Bóg syknął przeciągle i rozmasował obolały policzek. Ant tymczasem otrzepała ubranie ze śniegu i rzuciła mężczyźnie wyzywające spojrzenie.

            – Co jak co, ale masz niezły lewy sierpowy – zaśmiał się Loki. – Jeszcze trochę i zrobię z ciebie wojownika.

      Ant uśmiechnęła się z satysfakcją. Jeśli miała być wojownikiem, to przebije na głowę wszystkich Jötunów.

            – No to lecimy z tym koksem – nastolatka po przyjacielsku uderzyła przeciwnika pięścią w bark i znów stanęła naprzeciw niego, wyciągając jeden ze sztyletów ku niemu.

      Loki uniósł brew w konsternacji. Czasem dobór słownictwa Ant bardzo go dziwił i w tej sytuacji tak właśnie było.

            – Koksem...?

      Antoinette zachichotała. Niewiedza Lokiego w pewnych aspektach wprawiała ją w rozbawienie. Wiedza boga o Midgardzie była wręcz znikoma, więc Ant już któryś raz tłumaczyła mu znaczenie fraz, którymi płynnie posługiwał się każdy z jej znajomych.

      Szczerze mówiąc, po bogu spodziewała się czegoś, co wprawiłoby ją w osłupienie, a w przypadku Lokiego nie było nic takiego. No, może prócz kiepskiego poczucia humoru.

            – Jechać z tym koksem znaczy mniej więcej tyle, co możemy zaczynać – wytłumaczyła bogu szesnastolatka.

      Loki skinął głową w zamyśleniu.

            – Zaczynajmy więc.

The Ice in His Bones *ZAWIESZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz