Rozdział 12

583 129 35
                                    


 Koloseum było ogromne, większe od boiska piłkarskiego w Mieście. Donghyuck wymienił spojrzenie z Markiem. Lucas wprowadził ich do pomieszczeni po lewej stronie od głównego wejścia. Był to pokój w którym wszystko było z kamienia i prócz ławek nie było tam nic więcej, zamiast drzwi stała tam metalowa krata. Dziecko Ognia podeszło do niej i wyjrzało na zewnątrz.

Wysoko na trybunach siedzieli ludzie, chociaż nie zajęli wszystkich miejsc było ich naprawdę dużo, siedzieli tam dorośli i dzieci, wszyscy rozmawiali ze sobą, niektórzy się śmiali, zupełnie jakby brali udział w jakimś wydarzeniu kulturowym, a nie mieli oglądać niebezpieczną walkę.

 Sama arena była duża, a dookoła niej na czarnych stojakach zapalone były małe ogniska, ziemia była piaszczysta jak w całej okolicy, ale bardziej ubita. Jednak nie był to całkiem otwarty teren, były tutaj duże marmurowe bloki, które przypominały kawałki muru, jakby kiedyś był tutaj labirynt, ale teraz zostało z niego tylko kilka kamieni, osmolonych przez ogień. W oddali po drugiej stronie przy takiej samej kracie jak on stała postać z długimi czerwonymi włosami.

- Musicie oddać mi wszystkie przedmioty i broń jaką macie. - Powiedział Lucas.

Donghyuck westchnął i wyciągnął swój telefon, który i tak od upadku nie działał i podał go mężczyźnie.

- Co to jest? - Zmarszczył czoło obracając w dłoniach komórkę.

- Telefon?

- A gdzie kabel? - Zapytał całkiem poważnie, a Donghyuck nie mógł się opanować i parsknął śmiechem. Sytuacja w pomieszczeniu trochę nie rozluźniła. Reszta również oddała mu to co miała w kieszeniach, bo tak naprawdę nie mieli przy sobie nic więcej, uciekając z Wioski Dzieci Nieba, nie mieli czasu, żeby pomyśleć o zabraniu czegokolwiek.

- Zaraz przyjdzie sędzia, żeby wyjaśnić wam zasady. - Powiedział siadając na jednej ławie i patrząc na nich po kolei. Zatrzymał swój wzrok na dłużej na nodze Chenle, ale nic nie powiedział.

- Z kim będziemy walczyć? - Zapytał Mark siadając po drugiej stronie.

- Z czempionami areny. - Odpowiedział i jego prawy kącik ust uniósł się w smutnym uśmiechu.

- Kto to jest czempion? - Zapytał Chenle stojącego obok niego Jaemina

- To najlepsi zawodnicy. - Odpowiedział mu obejmując go ramieniem i przytulając.

- Mamy walczyć z najlepszymi? Przecież my nigdy wcześniej nie walczyliśmy, za murem nie wolno nawet używać mocy. - Donghyuck czuł jak budzi się w nim złość. Lucas nie zdążył odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wszedł wielki jak niedźwiedź mężczyzna z płonącymi włosami i brodą, którego spotkał już wcześniej, a za nim równie wysoki, ale dużo szczuplejszy chłopak w krótkich spodenkach. Wszyscy zwrócili uwagę na jego nogi, z łydek wychodziły jakby rury wydechowe skierowane w tył.

- Witajcie wojownicy. - Uśmiechnął się Kurt rozkładając szeroko ramiona, a jego ognisty wąsik uniósł się z jednej strony. - Przedstawiam wam sędzie głównego Glidona.

Przyjaciele Donghyucka wyglądali na zaskoczonych, a mężczyzna napawała się wrażeniem którym na nich wywarł.

- Jest was pięciu, więc staniecie przeciwko pięciu z siedmiu czempionów. - Powiedział nosowym głosem szczupły mężczyzna. - Będzie to starcie drużynowe, w formie bitew jeden na jeden. Walczymy do poddania się, pierwszego poparzenia trzeciego stopnia, pierwszej krwi lub do niezdolności do dalszej walki. - Recytował z pamięci wcale na nich nie patrząc.

- Musimy wygrać? - Przerwał mu Donghyuck, a wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli na niego.

- Jeśli chcecie odzyskać wolność. - Uśmiechnął się.

Fire Kingdom (Markhyuck Nomin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz