Rozdział 4.

8 2 0
                                    

Obudziwszy się rano, nigdzie nie widziałam Sam i Matayasa...Wiedziałam że nie można mu ufać;

                     - Sam...? - spytałam

No nic, wstałam i poszłam dalej udeptaną ścieżką wzdłuż lasu, niestety wpadłam w pułapke dla niedźwiedzia, otoczyły mnie wilki, strzelałam do nich z łuku, odziwo trafiałam. Gdy już je zabiłam to próbowałam wyciągnąć noge z tej pułapki...Nagle przyszli Reyes, Jonah, Alex i Withman...Jonah strzelił w tą pułapkę i wyciągnął z niej moją stope...;

                    - Nic Ci nie jest, mały ptaszku? - spytał Jonah,

                    - Nie nic mi nie jest, widzieliście Sam i Matayasa? - spytałam 

                   - Nie, nie widzieliśmy - odpowiedzieli,

                   - Idę ich szukać - powiedziałam z lekką arogancją,

                   - Pójdę z tobą...! - powiedział Alex

Ughhh, aż mnie ciarki przeszły, o myśli że mam z nim iść...

                  - N-nie j-j-ja z nią pójdę - powiedział Withman i się uśmiechnął do mnie,

 Reyes rzuciła mu broń;

                 - Umiesz tym się posługiwać? - spytała zirytowana dziewczyna,

                 - No...To znaczy, tak umiem - doktorek odwrócił się i już poszedł

Konwersacja się skończyła i poszłam z nim...Nagle on znów zaczął o czymś gadać, o tej kartce...;

                - Napewno Pani nie chce nam nic powiedzieć? - spytał pewny siebie 67latek

                - Napewno, jeżeli mam sekret to jest to moja sprawa, prawda? - spytałam zdenerwowana,

               - Spokojnie, spokojnie...Tylko spokój może panią uratować od powiedzienia pani Nishimurze...

              - Oj żebym ja Cię spokojnie nie zastrzeliła... - powiedziałam już wkurzona na niego

             - Jeżeli Pani będzie tak się do mnie odzywać, to dowie się szybciej niż myślisz...

            - Od kiedy przeszliśmy na ,,TY''? - spytałam arogancko

            - Niech da mi pani spokój, próbuje pracować - powiedział Withman i potknął się o kamień, oczywiście śmiałam się, kto by się nie śmiał...?

           - CO PANIĄ TAK ŚMIESZY...?! - spytał podniesionym głosem...

           - A nic, nic ważnego - odpowiedziałam uśmiechając się chamsko...

Skończyliśmy rozmawiać i szliśmy dalej, przed nami była ogromna brama, otworzyliśmy ją i poszliśmy, nagle ni stąd nizowąt wyszli bandyci;

         - Rzuć broń - powiedział jeden z nich

 Withman zrobił Co mu kazali...Ehhh...nigdy się niczego nie nauczy...

        - Co pan robi...?! - spytałam podniesionym głosem

Próbowałam strzelić z łuku w jednego, ale ich szef mnie złapał i związał, mówił wtedy coś po rosyjsku, nie bardzo wiedziałam co...

15 min później byliśmy w ich obozie, była tam załoga ze statku...

Usłyszeliśmy tylko strzały i uciekli, do mnie się podwalał ten ich szef...Ughhh, wtedy go kopłam i chciałam uciec, ale nie zdążyłam, on odpowiedział mi ciosem w twarz...Kazał mi się nie ruszać stamtąd, ale ja i słuchanie się kogoś...Pfff, tak z stamtąd poszłam, ukrywałam się za skalnymi murkami, czekałam aż pójdą wszyscy w jedno miejsce i szłam dalej, ale gdy doszłam do końca ukryłam się w takim drewnianym ,,domku''...Takiej skrytce, ale on mnie zobaczył, nadal się do mnie podwalał, to ugryzłam do w ucho, gdy upadł na ziemie rozcięłam ręce, które mi zawiązał sznurkiem, ostrym kamykiem i szybko wzięłam broń która mu wypadła, strzelałam do niego, nie trafiłam, siłowałam się z nim, ale po chwili strzeliłam...Kula przeleciała na wylot przez czaszke...

No nic, szłam dalej, aż doszłam do Rotha, widziałam jak walczył z wilkami, jednak nic mu się nie stało, miał tylko małe zadrapanie na nodze...Zrobiliśmy ognisko i poszliśmy spać...

>> Tylko Ja i Tylko Ty <<Where stories live. Discover now