John POV.

7.7K 380 44
                                    

Bardzo długo zbierałem się, by odwiedzić starego przyjaciela. Szczerze? Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Ból oraz pustka, jakie czułem po rzekomej śmierci Sherlocka, były niewyobrażalne. W jednej chwili załamał się mój świat, a teraz on jakby nigdy nic przyszedł z wyrazem twarzy „Haha, John, nabrałeś się!”. Z drugiej strony, gdzieś w głębi czuję, że muszę to zrobić. Nie mogę zachować się jak on i nie odzywać się, mimo, że miałem do tego powód. W ciągu dwóch lat straciłem dwie bliskie mi osoby. Po zniknięciu Holmesa poznałem kobietę – Mary, z którą planowałem swoją przyszłość, lecz pewnego dnia zginęła w przypadkowej strzelaninie na ulicy. Bardzo to przeżyłem, załamałem się psychicznie. Na szczęście w tych chwilach byli przy mnie Mycroft i Lestrade. Nie mogę uwierzyć, że starszy Holmes wiedział o tym, jak bardzo przeżywam samobójstwo jego brata, a i tak nie pisnął ani słowa o tym, że Sherlock żyje.

Nadszedł dzień mojej wizyty na Baker Street. Strasznie się stresowałem. Zupełnie nie wiedziałem, jak to wszystko będzie przebiegać. Nawet nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Wysłałem smsa do Sherlocka, by go uprzedzić o moim przyjeździe.

Przyjdę o 13 na Baker Street, musimy porozmawiać. JW

Nie musiałem długo czekać na wiadomość zwrotną, detektyw w mgnieniu oka odpowiedział.

Nareszcie. SH

Była już dziesiąta, więc musiałem wstać z łóżka i powoli zacząć się szykować. Wszedłem do kuchni, wziąłem z lodówki resztki wczorajszej kolacji i usiadłem na krześle. Stresowałem się. Ewidentnie stresowałem się spotkaniem z młodszym Holmesem. „John ty idioto, przecież to twój przyjaciel” powiedziałem do siebie w myślach, lecz dopiero później zorientowałem się, że nadal nazywam go przyjacielem. I w tym leżał problem. Przecież przyjaciele się tak nie zachowują. Nie udają własnej śmierci, o której, swoją drogą, mówią wszystkim z wyjątkiem właśnie swojego najlepszego przyjaciela. Nie urywają kontaktu na dwa lata, po czym nie przychodzą jak gdyby nigdy nic, oznajmiając, że już przestają być martwymi. Mimo wszystko coś było w tym egoiście takiego, że nie mogłem o nim zapomnieć przez te wszystkie lata. Ciekawe, czy on pamiętał o mnie. Chociaż, skoro nie dostałem od niego ani jednej wiadomości przez dwa lata, mogę wnioskować, że nie.

Wybiła godzina 13, a ja stałem przed drzwiami 221b i nie potrafiłem tam wejść. Wszystkie wspomnienia z dawnych czasów wróciły, przypomniałem sobie jak bardzo byłem kiedyś szczęśliwy. Moje życie było wtedy pełne akcji, ciągle coś się działo. Większość mojego wolnego czasu spędzałem z Sherlockiem, uwielbiałem to. Od czasu do czasu były między nami jakieś sprzeczki, ale nawet tego brakowało mi po „śmierci” detektywa. Tak się do siebie zbliżyliśmy... Nadal nie wierzę, że mógł to od tak przekreślić. W końcu odważyłem się i otworzyłem powoli drzwi. Pani Hudson na szczęście gdzieś wyszła, dzięki czemu mogliśmy swobodnie porozmawiać, w cztery oczy. Wchodząc po schodach, usłyszałem dźwięk skrzypiec. Melodia zdecydowanie nie należała do najweselszych. Już wtedy zrozumiałem, że coś dzieje się z Sherlockiem i nie mogło to być nic dobrego.

- Witaj, John – Sherlock stał skierowany w stronę okna, lecz po chwili odwrócił się w moją stronę i odłożył skrzypce.

- Witaj – przeczesałem ręką włosy.

- Siadaj – wskazał na fotel, w którym niegdyś przesiadywałem godzinami, po czym sam usiadł naprzeciwko. – Czuj się jak u siebie, w końcu w pewnym sensie jesteś u siebie.

- Nie wiem od czego zacząć, mam do ciebie tyle pytań... – spoglądałem raz na niego, raz na podłogę.

- Zacznijmy od tego, co najbardziej cię nurtuje. Po raz kolejny chcesz mnie spytać dlaczego zniknąłem.
No tak, cały Sherlock, jak zwykle czytał mi w myślach.
– Już tyle razy ci powtarzałem, że to wszystko dla twojego dobra. Nie chciałem cię w nic mieszać jedynie dla twojego bezpieczeństwa. Zapewne myślisz, że zapomniałem o tobie i zupełnie nie interesowało mnie twoje życie. Tu się zdziwisz, ale było zupełnie na odwrót. Codziennie myślałem o tym, co się z tobą dzieje, czy wszystko w porządku. Gdy przychodziłeś na grób też tam byłem. Tyle razy chciałem wyjść z ukrycia, przytulić cię i zapewnić, że już nie odejdę. Niestety, nie mogłem tego zrobić. Jedyne co mogę w tym momencie powiedzieć to przepraszam, ale wiem, że to i tak nic nie zmieni. Czuję się w pewnym stopniu odpowiedzialny za ciebie i nie wybaczyłbym gdyby coś ci się stało. Wybacz mi, John.

Nie miałem pojęcia co mu odpowiedzieć. Te wszystkie słowa, które wypłynęły z jego ust brzmiały bardzo szczerze. Byłem pewien, że przybrał jedną ze swoich „masek”, by nie okazać jakichkolwiek emocji.

- Naprawdę, nie wiem co mogę jeszcze ci powiedzieć. Nie żałuję mojej decyzji, ale naprawdę nie wiem, co mogę zrobić, żebyś nie był już na mnie zły. Minął ponad miesiąc od momentu, gdy wróciłem – kontynuował Sherlock po czym wstał i podszedł do okna. – Może i Mycroft ma rację nazywając mnie idiotą?

- Wreszcie zrozumiałeś, braciszku – spojrzałem w stronę drzwi, w których stał starszy Holmes wraz z Lestradem.

- Mycroft? Greg? Coś się stało? – spytałem lekko zaniepokojony.

- Przyszli zaprosić nas i panią Hudson na ślub – stwierdził Sherlock, nie odwracając się do nich. Usłyszałem jak Lestrade zaśmiał się cicho pod nosem za co został skarcony kopniakiem w łydkę od Mycrofta.

- Nareszcie – powiedziałem lekko podekscytowany. – Znaczy, gratulacje. Jestem z was naprawdę dumny.

- Proszę John – Greg z uśmiechem podał mi śliczną kopertkę.

- A więc, drogi braciszku – Mycroft uśmiechnął się ironicznie i wręczył mu ozdobną kopertę. – Oto jest twoje zaproszenie. Weź ze sobą jakąś osobę towarzyszącą, tylko błagam cię, kogoś z kim nie będzie wstyd się pokazać. Pamiętaj o mojej posadzie.

- O to już się nie martw. Moja osoba towarzysząca jest ci dobrze znana – odparł Sherlock wymachując zaproszeniem.

Podczas, gdy bracia Holmes prowadzili dyskusję, sięgnąłem do kieszeni, w której od dwóch lat nosiłem paczkę papierosów. Zabrałem ją niegdyś Sherlockowi i zatrzymałem sobie. W najgorszych momentach wypalałem po jednym, w pewnym stopniu przypominały mi one o młodszym Holmesie, gdy go przy mnie nie było. Byłem zaskoczony, ponieważ okazało się, że jest pusta. Nagle w tym samym momencie Sherlock jak i Mycroft podali mi po papierosie.

- Nie, dziękuję. Nie trzeba, ja nie palę... zwykle – wytłumaczyłem im.

- Poznaję je – uśmiechnął się lekko Sherlock.

- Uwielbiałeś je, paliłeś jednego za drugim. Musiałem w końcu ci je zabrać – utkwiłem wzrok w podłogę.

- Kochanie, dostałem smsa z pracy. Muszę tam natychmiast jechać. Mam nadzieję, że nie będziesz zły? – powiedział Lestrade do Mycrofta.

- Nic się nie stało, Gregory. Ja tu jeszcze zostanę, muszę pogadać z bratem. Zgarnę cię stamtąd, zadzwoń jak skończysz – starszy Holmes odwrócił się w stronę Grega i pocałował go w policzek.

- Na mnie chyba też czas – wstałem z fotela i ruszyłem w stronę drzwi. – Sherlock? Spotkajmy się jeszcze któregoś dnia.

Postanowiłem wrócić pieszo, musiałem to wszystko przemyśleć. Przychodząc na Baker Street, byłem sceptycznie nastawiony do odnawiania kontaktu z Sherlockiem, lecz po tej wizycie coś się we mnie zmieniło. Poczułem się jak kiedyś; tylko ja, Holmes i nasza praca. Gdyby nie sytuacja sprzed dwóch lat, pewnie nadal by tak było. Pogubiłem się do tego stopnia, że nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Chciałbym, żeby wszystko wróciło do normy. Pragnę znów rozwiązywać z nim zagadki, w wolnych chwilach siedzieć w moim fotelu, słuchać codziennie o trzeciej w nocy jak gra na skrzypcach. Jestem w stanie mu wybaczyć. Chyba już rozumiem co jest na rzeczy. Po prostu brakuje mi go, brakuje mi Sherlocka Holmesa.


Zakochany detektyw [JOHNLOCK + MYSTRADE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz