1.

400 24 6
                                    

Nasza historia zaczyna się w Nowym Yorku, w  mieszkanku, niezwykle przypominającym wielkością schowek na szczotki, w samym centrum miasta, w którym zamieszkać postanowił niejaki John Laurens,  istota sympatyczna, miła, kochająca żółwie, szkicowanie i zwykle tryskająca wręcz radością życia.  Prócz tych wszystkich, wyżej wymienionych i niewątpliwie przydatnych cech, nasz bohater miał jeszcze jedną, mianowicie należał do tego wymierającego fragmentu ludzkości, który wstawał wcześnie( zawsze, nawet w wakacje), tylko po to, by ,,nie marnować dnia". Dzisiaj jednak było inaczej, dziś z powodów niewiadomych zaspał, i zamiast obudzić się o wspaniałej, i wczesnej godzinie piątej, popełnił zbrodnię nie do wybaczenia, i obudził się dopiero
o siódmej.Zaspany  i niezwykle wściekły na samego siebie, poszedł (lub też, poczłapał) w stronę kuchni , po drodze, potykając się o kapcie Herculesa Mulligana, jednego z jego współlokatorów. Właśnie, współlokatorzy. Wyglądało na to, że , z powodu obecnie owianego woalem tajemnicy , postanowili nie budzić go o porze normalnej, (nie, żeby zwykle budzili, ale skoro na ogół wstawał wcześnie, to chyba mogliby wyświadczyć mu małą przysługę, i obudzić, go gdyby zaspał). Cóż, najwyraźniej oni byli innego zdania, jednak, mimo wszystko bywali przydatni, na przykład jeden z nich świetnie gotował, o czym mówił wydobywający się z kuchni
kuszący zapach, świadczący o tym, że ktoś tworzy tam arcydzieło, powszechnie znane pod nazwą jajecznicy z boczkiem. W tą właśnie stronę, skierował swoje kroki młody Laurens.

- O, wstałeś , mon ami, a już myślałem, że mam jakieś szanse na wygraną zakładu z Hercem.- powiedział, z niezadowoleniem Laffayett.

Johnowi szkoda było siły, na komentowanie  tego rodzaju zakładów, poza tym, był ranek przed śniadaniem, a nasz wielbiciel żółwi, choć obecnie znajdujący się w stanie rozmemłanym, i niemal na wpół śpiący, nie uważał, że jakakolwiek rozmowa (nawet rozmowa, o przestawianiu jego budzika) jest na tyle ważna, by poświęcać się jej przed zjedzeniem porannego posiłku. Wpierw więc, nałożył sobie jajecznicy, i zaczął ją gorliwie pożerać, igonrując kompletnie wszystko inne, my natomiast, z braku lepszego zajęcia (główny bohater zajęty, jedzeniem) możemy zająć się przedstawieniem nieszczęsnej osoby która przegrała zakład.

Otóż, Laffayette (z uporem godnym lepszej sprawy, zwany przez Mulligana Maryśką) był rodowitym francuzem ; wszystko co robił, było jego pochodzeniem przesiąknięte, a do mowy potocznej miał zwyczaj wplatać francuskie zwroty. Prócz tego,  miał zamożną rodzinę lecz korzystać z tego nie zamierzał, nie, on wolał sam sobie radzić, sam się uczyć (wychodziło mu to nieźle), i sam na siebie zarabiać.  Przyjechał do USA studiować, a, przy okazji poznał grupkę ludzi, którzy zostali jego współlokatorami, i przyjaciółmi. Laff chodził zazwyczaj niezwykle elegancko ubrany (wyjątkiem były poranki, kiedy nosił puszysty, fioletowy szlafrok, choć nawet szlafrok w bagietki był na swój sposób elegancki) , a jak ktoś coś nabrudził to perfekcyjna pani domu była na miejscu, dzięki czemu mieszkanie, choć nieco klitkowate, było czyściusieńkie.  Francuz był wysoki i odznaczał się niezłą budową, sprawiając wrażenie, jakby ćwiczył (nie ćwiczył, uważał to za stratę czasu, i bezsensowny wysiłku, co innego bójki).

-Ha, wygrałem!-  wrzasnął Hercules, opluwając przy okazji najbliższe otocznie jajecznicą którą sam zrobił i przypiawiając swego francuskiego współlokatora, o łagodną odmianę zawału serca.- Tylko się,nie spóźnij na uczelnię, karzełku, byłoby nie fajnie gdyby, już teraz cię z niej wywalili -   dopowiedział  ze śmiechem Hercules.

-Jasne,  bo ja niby miałbym się spóźnić? To się nie zdarza, no, i przecież, nawet jeżeli się spóźnię, do czego nie dojdzie, to nie wywalą mnie za to z uczelni.- oświadczył między jednym, i drugim kęsem jajecznicy piegusek, lecz jednocześnie jakby pobladł, no bo co jeżeli jednak się spóźni? I co jeżeli go wywalą? Walić, że to się nie zdarza, w końcu jest ranek, a o poranku różne mają ludzie pomysły. Aby zapobiec, wywaleniu przyspieszył tempo jedzenia, a więc my zajmijmy się teraz małym przedstawieniem cudownej postaci Herculesa Mulligana ,który świetnie gotował.

Hercules był starszy od Johna o rok ,tak samo jak Bagietka ( Laffayett). Nie był on zbyt pilnym uczniem, choć odznaczał się niebywałą biegłością, w sporządzaniu ściągawek. Był wysoki, choć nieco niższy od Laffa ale za to lepiej zbudowany bo (czego Laffayett nigdy by nie zrobił, bo to poniżej jego godności) ćwiczył z ogromnym zaangażowaniem i zapałem, którego nie umiał wykrzesać z siebie przy nauce. Prócz tego z uporem wymyślał najróżniejsze przezwiska dla najbliższego otoczenia, nieustannie zadzwiając wszystkich (lecz nie pozytywnie) drzemiącą w nim kreatywnością.

Tymczasem, nasz ranny  ptaszek John skończył przygotowane przez Herculesa  śniadanie, i rozpoczął trudny i skomplikowany proces, jakim jest odziewanie się i reszta porannej toalety. W pośpiechu ubrał białą koszulkę tył na przód , i zmuszony był w lekkiej panice poprawić to niedopatrzenie, następnie uwięził swoje kręcone, i żyjące własnym życiem włosy w kucyk, przewrócił się o mop, powodując spory hałas, i niczym wzorowy fajtłapa, zderzył się z drzwiami, tworząc dalszą kakofonię dźwięków, wpadł do kuchni po jabłko, ostatecznie wyleciał z mieszkania niczym piegowaty huragan, gdyż było już dosyć późno.

- Powodzenia! - zawołał jeszcze Laff - nie wpadnij pod autobus, i kup mleko! - dodał, po krótkim namyśle.

John ledwo ułowił te słowa kątem ucha, bo już biegł na uczelnię. Nie ogarniał, czemu Laff życzył mu powodzenia, i kazał nie wpadać pod autobus, dobre to chociaż życzenie, o kupienie mleka było zrozumiałe, choć obecnie niemożliwe do spełnienia. Młody Laurens, był teraz bowiem zmuszony, do uczestniczenia w  pierwszym dniu roku szkolnego, w  (bogu dzięki) znanej już sobie szkole, ponieważ uczęszczał do niej już drugi rok.

Musiał się śpieszyć, ponieważ wykłady zaczynały się o 8:20 a była już 8:06, a on bardzo nie chciał się spóźnić. Na uczelnię doszedł, w 10 minut, nie miał do szkoły zbyt daleko. Zmęczony strachem, że zaraz ktoś mu wytknie spóźnienie, i wyrzuci,  wpadł na salę, nie pozostało tam zbyt wiele miejsc, choć wciąż miał problem decyzyjny ,które miejsce se wybrać. Na szczęście został rozwiązany dzięki, znanej mu już z  poprzedniego roku osobie,  machającej  z uśmiechem w jego stronę. Ruszył żwawo w jej stronę.

- Jak ja cię dawno nie widziałam, piegusku. - uśmiechnęła się dziewczyna, tuląc do siebie filigranową sykwetkę chłopaka.

- Też za Tobą tęskniłem, Angelico.

-Zajęłam nam miejsca, ponieważ ciebie nie było. Coś chyba zaspałeś i to w pierwszy dzień szkoły. Już się bałam, że nie przyjdziesz, ostatecznie, zwykle wstajesz okropnie wcześnie.- zaśmiała się.

- Tia...- odpowiedział John drapiąc się po karku, i wymyślając w głowie, swoim współlokatorom od najgorszych. - Czemu zajełeś nam miejsca na przodzie, nigdy nie lubiałaś siedzieć z przodu?

- Po pierwsze bo tak mi się spodobało, po drugie bo na końcu nie było miejsca, po trzecie nie usiadłam na samym przodzie tylko w drugim rzędzie, a po czwarte nikt nie lubi siadać z przodu a w tym roku ma przyjść nowy uczeń i podobno dobrze się uczy więc podejrzewam że usiądzie z przodu, a wówczas będzie można mu się bezkarnie, dobrze przypatrzeć... Zresztą, wiesz o czym teraz myślę - spytała się, z dziwnym wyrazem twarzy, lecz jej sąsiad już nie słuchał, zatopił się w swoich myślach.

John myślał właśnie o ,,tym nowym". Mógłby się z nim zaprzyjaźnić, a skoro tamten chłopak jest nowy, z pewnością nie słyszał o zeszłorocznej aferze, i nie będzie na niego dziwnie patrzył. Właśnie, afera, na samą myśl o niej, Laurens miał ochotę, jednocześnie zapaść się pod ziemię ze wstydu, i walnąć swojego jedynego wroga, Charles'a Lee. 

Po chwili, wyrywając piegusa z zamyślenia, na salę wszedł chłopak. W wydarzeniu tym, nie było nic niezwykłego, nie rozległy się chóry niebiańskie, chłopak, nie stepował, nie miał zielonych włosów, właściwie w ogóle się nie wyróżniał.
Chłopak (tak jak przewidziała Angelica) zajął miejsce z przodu, i znowu, poprostu usiadł, a jednak tą prostą czynność wykonał w taki sposób, że przyciągnął uwagę Laurensa, na reszte wykładu. John sam nie wiedział czemu, ale wydawało mu  się że, czegokolwiek by ten nowy nie zrobił będzie w tym coś specjalnego, coś każącego się zatrzymać i pomyśleć nad tą czynnością.
John tylko czekał aż skończy się wykład rysójąc w swoim notesie portret chłopaka i czekając aż wkońcu będzie mógł się przywitać z przystojnym brunetem.

skicowane uczucia(lams/jamilton)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz