23:40

726 52 12
                                    

Naburmuszonych chłopców z oceniającymi i nieco zamglonym spojrzeniami, cienkie papierosy, łamiące się w kieszeniach zimowych kurtek i zapach mięty łączy jedno; moja nienawiść.

Nie wiem czy bóg zbyt czujnie ocenia moje wieczorne modlitwy, karząc mnie za niechlujny znak krzyża i pośpiesznie sapnięcie amen, przy krzywo przyłożonych do siebie dłoniach, bo postawienie na mojej drodze najbardziej rozpuszczonego i nadąsanego nastolatka musi być karą. A być może umarłem i Domen wiecznie obrażony Prevc jest moim osobistym piekłem pachnącym miętą, z mentolowych papierosem, trzymanym między smukłym palcami? Pachnie też ironią i kpiną, a zapach ten jest gorzki i nieco szczypiący w oczy.

Wszystko co tworzy Domena jest stertą brudnych wad, jak gdyby jakiś wielki stworzyciel upchał w nim najpaskudniejsze cechy charakteru, przez przypadek dorzucając całą garść niepohamowanej pewności siebie. A może głupoty? Jedno z drugim ciężko się odróżnia. I gdy widzę go skrytego w cieniu, w kącie małego balkonu, ze szlugiem, którego chowa za plecami, parskam prześmiewczo, nazywając go głupim dzieciakiem, gdy przypala sobie dłoń, sycząc bezgłośnie.

Nie wiem czy to jest nasz początek czy koniec. Nie wiem nawet czy to on ciągnie mnie za dłoń, czy to ja jego, wbijając palce w poparzone miejsce. Chryste, nie wiem też czemu nie odchodzę, gdy tak śmiało proponuje, że zamknie mi usta choć na krótki moment tej nocy, bo zbyt dużo mówię. A nie odzywam się prawie wcale.

Wiem jedynie, że jego pewność siebie jak za pstryknięciem palca znika wraz z dniem, a gdy nadchodzi noc, maski opadają.

Podobnie jak drogie krawaty.

A gdy moje dłonie wędrują pod jego koszulę, bezwstydnie badając strukturę jego mięśni, opuszkami palców wodząc po bladej skórze, drży. Trzęsie się cały, nawet na moment nie odrywając ode mnie mętnego wzroku, na powierzchni, którego tworzy się bezbarwna tafla. Nie zatrzymuje mnie, nie protestuje i gdy jedna z moim dłoni ląduje na jego ramieniu, a usta zjeżdżają po lini żuchwy, zostawiajac za sobą wilgotne ślady, wykonuje ten niepewny krok w tył. Zamieram w bezruchu.

Boże, dlaczego pokarałeś mnie człowieczeństwem i sumieniem?

— Jeśli chcesz, żebym przestał...

— Nie chcę — mówi zbyt szybko, zbyt nerwowo, bez typowej dla siebie uszczypliwości w głosie. Pieprzony, niezdecydowany dzieciak.

— Kłamiesz. — Dopiero wtedy odrywam od niego dłonie i usta, odchylając głowę a tył i wzdychając głośno. Gdzie podziała się ta twoja pewność siebie, Domen? — No już, zmywaj się. — Wskazuję głową na drzwi, poprawiając kołnierz koszuli, który jeszcze chwilę temu na korytarzu tak namiętnie miął w dłoniach.

Domem to zlepek wad, teraz jestem tego pewien; uparty, małomówny, zbytnio ceniący siebie, oschły. Nienawidzi kiedy choć na chwilę zbliżam własne usta do jego, nie lubi czułości, a szarpnięcia za włosy i przygryzanie ramienia. By później spłoszyć się niczym typowy nastolatek.

— Nie będziesz mi rozkazywał, chcę zostać to zostanę. — I znów wraca ten naburmuszony dzieciak, który wymija mnie, uderzając swoim ramieniem w moje, by wskoczyć na moje łóżko w butach. Nie wiem czemu mu na to pozwalam, podobnie jak na palenie cienkich papierosów w środku nocy i gryzienie mnie w dłoń, gdy zbytnio się zbliżam. Nie wiem dlaczego to wszystko się dzieje.

Wiem tylko, że o dwudziestej trzeciej czterdzieści Domen nadal pachnie miętą, a ja dalej staram się go za to nienawidzić.

***
Nie wiem czemu padło na nich, ale trzymajcie kciuki, żebym to dokończyła, bo jestem sceptycznie nastawiona, kc.

05:05 | D.prevc & D.tande ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz