Domenowi brakowało wielu; zdrowego rozsądku, samokontroli, wsparcia i respektu, którego oczekiwał od każdej napotkanej na swojej ścieżce osoby. Nie było nic złego w młodzieńczym zapale i chęci pochwycenia całego świata w blade dłonie.
Problemem było przekonanie Prevca, że znajduje się w samym środku wszechświata, a wszystko kręci się wokół niego, czekając na pstryknięcie, czy choćby skinienie jego palca. Domen pragnął mieć każdego na swoją wyłączność, z zapewnieniem choćby grama uwagi i poświęcenia niekoniecznie rozsądnego. Domen nie pragnął miłości błahej jak w tanich romansach, upchanych na szczycie sklepowych półek, Domen nie pragnął duszy i serca, Domen nie chciał przyszłości. Chciał świat, uczucie względnie poprawne, swobodę i kolejny wysoki szczyt zdobyty walką i determinacją.
Jestem tego pewien, gdy tej nocy spija wszelkie przysięgi z moich ust i zostawia purpurowo-liliowe sińce na wystającym obojczyku i kościstej klatce piersiowej, nawet na moment nie odrywając swojej zmarzniętej skóry od mojego rozgrzanego ciała.
Wątpliwości pojawiają się dopiero nad ranem, wraz ze wschodem słońca.
Wpierw wbija długie palce między moje żebra, powtarzając tę czynność kilkukrotnie, gdy staram zbyć się go zasypanym prychnięciem. Później ciągnie za pojedyncze kosmyki moich blond włosów, ostatecznie, bezczelnie gryząc mnie w ramię, co spotyka się z moją dezaprobatą, ukazaną poprzez gardłowe mruknięcie i wyjątkowo niechętne otworzenie ociężałych powiek.
— Nudzę się. — Nudzę się, powtarzam jego słowa w myślach, przeklinając dzień, w którym wpuściłem go do swojego życia i łóżka. — Opowiedz mi...
— Nie, Domen, idź spać — mamroczę, zagrzebując się w pościeli, nie zwracając uwagi na jego dłonie pragnące bliskości.
Przecież Domen nie pragnął bliskości. Pierwszy błąd.
— Ale...
— Prevc. Idź. Spać.
Przecież Domen nie potrzebował rozmów. Drugi błąd.
— Ale Daniel...
— Nie ma Daniela, Daniel śpi, koniec tematu.
Przecież Domen nie mógł mieć potrzeby przekroczenia bariery arogancji i wiecznego niezadowolenia. Trzeci błąd.
— Nienawidzę cię, Tande — warczy bez grama spokoju słyszalnego jeszcze kilka chwil wcześniej w rozbudzonym głosie. Unoszę głowę do góry, gdy on unosi swoje ciało, zrywając się z łóżka. Widzę jak zaciska zęby, mruży oczy i wyszarpuje z mojego umysłu resztki spostrzegania go jako kogoś wartego tego wszystkiego i dobrego. — Mógłbyś choć raz pokazać, że ci na mnie zależy, nawet jeśli to pieprzone kłamstwo! — Ciska we mnie poduszką, czerwienieje ze złości, a gdy dochodzi do niego, że ukazał emocje i człowieczeństwo, ucieka, niczym spłoszone dziecko, pozostawiając mnie w osłupieniu na długie godziny. Za jakie grzechy dobry Boże?
Trzy minuty po szóstej wypalam trzeciego z kolei papierosa, dopuszczając do siebie myśl, że Domen jest jednym wielkim bałaganem, a ja nigdy nie lubiłem porządku.
CZYTASZ
05:05 | D.prevc & D.tande ✔️
FanfictionNienawiść pachnie miętą, a miłość pojawia się tylko o piątej nad ranem ⏰