Rozdział X

55 2 2
                                        

Na początku podziękowanie dla  @Marmeladelover (pewnie znowu nie oznaczy, ale i tak to przeczytasz xD) Dziekuję, że udało Ci się mnie jednak zmotywować, trochę bolało, ale warto było <3  niech Cię prowadzi moc pizzy pepperoni xd

Blanca

Powoli uchyliłam powieki otrząsając się z resztek przyjemnego snu – Jasper całujący mnie namiętnie, przytulający do twardego torsu i jego ciepłe ręce na moich plecach. Uśmiechnęłam się sennie, gdy nagle poczułam nieprzyjemny zapach. Nieprzyjemny – mało powiedziane. Oprzytomniałam od razu dostrzegając z przerażeniem, że wcale nie znajduję się w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu. Siedziałam teraz w jakimś ciemnym magazynie, spojrzałam w dół – byłam przywiązana do krzesła grubą liną, która boleśnie wbijała mi się w ramiona.

– Co do licha?! – panika uderzyła we mnie wielką falą, gdy przypomniałam sobie co tak naprawdę się stało. Jasper, pocałunek, ucieczka z baru, ławka w parku, a później już tylko ciemność. Nie miałam pojęcia co to za miejsce, ani kto mógł mi to zrobić, za to byłam pewna, że ma to coś wspólnego z Vivian. Przecież nikt nie znał mojej tajemnicy, więc ten kto mnie porwał musiał myśleć, że to ona. Smród wokół był nie do wytrzymania, dosłownie jakby coś zdechło i miałam nadzieję, że nie były to szczury. Nagle usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi. Do środka wpadło na tyle światła, prawdopodobnie z ulicznej latarni, że byłam w stanie dostrzec gdzie jestem. Pomieszczenie wyglądało na hangar. Prawdopodobnie opuszczony od dawna. Nie zdążyłam się dokładnie rozejrzeć, ponieważ mój porywacz właśnie zamknął drzwi i znowu zapanowała ciemność, ale po chwili usłyszałam charakterystyczny pstryk i hangar oświetliły małe żarówki umieszczone na suficie w równych odstępach. Dawały na tyle światła, że mogłam dokładnie przyjrzeć się porywaczowi, czego od razu pożałowałam. Z głośnym świstem wciągnęłam powietrze jednocześnie modląc się o to by nie zwymiotować sobie na kolana w czym odrażający zapach wcale nie pomagał. Mężczyzna – sądząc z postury – zbliżał się do mnie powoli. Jego twarz wyglądała tak samo jak mojej starej lalki Barbie, którą kiedyś na przyjęciu rodzinnym włożyłam do grilla, żeby się trochę opaliła. Skóra dosłownie spływała mu z twarzy. Powieki i usta nienaturalnie zwisały, całe ciało miało obrzydliwy czerwony kolor. Jego ręce i nogi nie były w aż tak złym stanie jak głowa na której nie ostał się nawet jeden włosek. Mężczyzna groźnie łypał na mnie spod opadających powiek, posapując przy tym okropnie. Z każdym jego krokiem moje serce nabierało prędkości. W końcu stanął naprzeciwko mnie, poczułam swąd spalonej skóry. Odwróciłam głowę i wstrzymałam oddech bo miałam wrażenie, że zaraz wyrzygam sobie wnętrzności, gdy mężczyzna uderzył mnie w twarz z głośnym plaskiem. Złapał mnie mocno za policzki i skierował moją twarz na niego.

– Co jest Vivian? Nie chcesz patrzeć na własne dzieło? – spytał zachrypłym głosem. Z przerażenia zaczęłam płakać.

– Nie wiem o co panu ch..chodzi. Nie znam pana, proszę mnie wypuścić.. – zaszlochałam, trzęsąc się jak osika. Słysząc imię Vivian wiedziałam już, że nie czeka mnie nic dobrego, zamknęłam oczy czekając na śmierć gdy nagle mężczyzna puścił moją twarz i zaniósł się głośnym śmiechem. Z szoku i strachu zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Gdy porywacz przestał się śmiać, ocierając przysłowiową łezkę z oka, pochylił się nade mną tak niespodziewanie, że gdyby nie przytrzymał krzesła upadłabym do tyłu.

– No, no nie sądziłem, że tak szybko się spotkamy Blanco Hughes – wyszeptał.

– Prze..przepraszam ja nie n..nie wiem, skąd? Co tu się dz..dzieje? – nie miałam pojęcia skąd ten mężczyzna zna moje imię, jestem pewna że Vivian nigdy by tego nie zdradziła.

– Oj nie płacz mała zabójczyni. Masz prawo nic nie wiedzieć. Niestety dzisiaj, muszę uciąć sobie pogawędkę z „tą drugą". Może zaboleć – i z sadystycznym uśmiechem kopnął mnie prosto w twarz.

Kill me if you canWhere stories live. Discover now