Rozdział IV

11 0 0
                                    


Ashera nie mogła uwierzyć w to, co działo się przed jej oczami. Chłopak przed nią był Venadem i to silnym. Cholera, był silniejszy od Cala, a to się nie zdarzało. Nie na wolności, a w Obozowisku nigdy go nie widziała. Nie było opcji, żeby Vos go nie zabrał, nie pozwoliłby sobie na takie niedopatrzenie.

- Ilu was jest? – zapytała, bo to było teraz najważniejsze. Nie mogła sobie pozwolić na to, by wpaść w zasadzkę.

- W klanie, czy tutaj? – noga chyba naprawdę zaczynała mu przeszkadzać, bo każde jego słowo brzmiało jak przekleństwo.

- Do Klanu dojdę później, teraz chcę tylko wiedzieć, czy nikt nie próbuje właśnie porwać Neno – nie podobało jej się, że nie widziała małej, ale ona nie mogła tu być. Dziewczynka była cudowna, ale Ash nie spotkała jeszcze nigdy kogoś równie naiwnego i łatwowiernego. Mimo miejsca w którym się wychowała, była dobra i wciąż wierzyła, że otaczający ją świat też jest. A ona obiecała sobie, że zrobi wszystko, by jak najdłużej tak zostało.

- Parę kilometrów stąd jest mój przyjaciel, chyba nawet miałaś już okazję go poznać – uśmiechnął się do niej krzywo. Po kolorze, jakiego zaczęła nabierać jego skóra stwierdziła, że jeszcze chwila, a straci przytomność. Na to nie mogła pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy znała jego rangę. Musiała wyciągnąć od niego więcej informacji o tym, jak udało mu się uniknąć życia w Obozowisku, lub złapać go na kłamstwie.

- Oprzyj się o jakiś kamień i ściągnij to żelastwo – powiedziała wskazując na coś, co zapewne miało być pancerzem. Z doświadczenia wiedziała, że przed tym, co naprawdę niebezpieczne nie bronił ani odrobiny. – Zaraz się wykrwawisz i tyle z ciebie będzie.

- Wzrusza mnie twoja troska, ale jestem pewien, że dam sobie radę skarbie. To tylko wygląda okropnie – Pokazał jej rząd ostrych zębów, na co wywróciła oczami. – Do wesela się zagoi.

- Jeśli uważasz, że to wygląda okropnie, to nie powinieneś nawet wychodzić z domu. Jak chcesz zobaczyć, co tak wygląda, to nazwij mnie tak jeszcze raz, a teraz ściągaj to cholerstwo, bo przysięgam, że zostawię cię tu na pastwę dzikich zwierząt. – Nie miała najmniejszej ochoty się nim zajmować, ale zależało jej na informacjach, nawet jeśli miała już podejrzenia, odnośnie tego, co się stało.

Przez chwilę siłował się z rozwiązaniem rzemyków trzymających pancerz, po czym z wyrazem ulgi na twarzy rzucił go na ziemię. Musiała przyznać, że zbudowany był co najmniej nie najgorzej, szczerze mówiąc zdecydowanie lepiej niż „nie najgorzej". Gdyby nie wychowała się wśród wojowników, z pewnością onieśmieliłby ją ten widok.

- Nie do końca rozumiem, dlaczego do leczenia nogi kazałaś mi zdjąć górną część ubrania, ale skoro chciałaś – Wywróciła oczami. Przez niego robiła to zdecydowanie za często.

- Brakowało mi w życiu rozrywki i chciałam sobie popatrzeć – powiedziała ironicznie, po czym położyła mu rękę nad sercem i zaczęła się koncentrować na wytwarzaniu odpowiedniej energii.

Oczywiście mogła to zrobić inaczej, ale nie miała dzisiaj ochoty na babranie się w jego krwi, a ten sposób był najłatwiejszy, najszybszy i dawał jej od razu wgląd na pozostałe jego dolegliwości. Do tego w jego przypadku rzeczywiście było na czym oko zawiesić.

Chłopak zamknął oczy i spiął się lekko, a na jego twarzy odmalowało się coś w rodzaju tęsknoty i żalu. To nie była jej sprawa, nie znała go i nic ją nie obchodził. A jednak zabolało ją, że coś spowodowało, że cierpiał. Była pewna, że proces leczenia takich ran nie był szczególnie bolesny. Cóż, rzeczywiście nie każdy lubił to uczucie, ale w najgorszym razie można je było opisać jako lekki dyskomfort, więc jego stan miał zupełnie inne podłoże.

Na czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz