rozdział pierwszy, czyli jak wszystko się zaczęło od kieliszka Tequili

587 41 11
                                    

To był właściwie tylko jeden wieczór, a w dodatku byłam pijana.

Dobrze, wiem. To zdanie na początku wcale nie brzmi dobrze. Jakbym była jakąś rozpuszczoną nastolatką, która tłumaczy się przed zdenerwowanymi rodzicami, bo wróciła za późno do domu, w dodatku upita.

Nie byłam aż tak zła. Żeby nie doprowadzić rodziców do zawału, nie wróciłam na noc do domu wcale.

Bardzo nierozsądnie.

Spokojnie, nie zaszłam w ciąże i nie straciłam dziewictwa. Nie złamałam żadnej kończyny i niczego nie rozbiłam, a małe kieliszki po prostu w tej kwestii się nie liczyły.

Gdyby ktoś mnie zapytał, przyrzekłabym, że strumienie alkoholu płynęły w rytm dudniącej muzyki, a mój przyjaciel – Matthew Rethkin – zaplanował to wszystko w szczegółach.

Właściwie w ogóle nie chciałam pójść na imprezę i spożywać alkoholu (przysięgam na mały paluszek). Nikogo nie obchodziło, czy tam będę, czy też nie. No, z jednym wyjątkiem.

 W naszej przyjaźni obowiązywały zasady, których przestrzegaliśmy i jedna: Nie zostawiamy siebie nawzajem w miłości, w chorobie i na imprezie zobowiązywała mnie w trzecim przypadku, więc go wtedy nie zostawiłam.

Nie pamiętam, kiedy poznałam Matta. W dniu w którym wprowadził się na moją ulicę nie polubiłam go, bo stał się faworytą panienki od budki z lodami, wygryzając mnie tym samym i pozbawiając największych gałek lodów na dzielni. 

Ale kiedy w trzeciej klasie Matthew wcisnął Amandcie Scarlettson w nos swoje lody czekoladowe, bo naśmiewała się z mojej fryzury, zdobył moje małe serduszko. 

Miłość od dziecka? Tylko do ChupaChups'ów. Ale musiałam przyznać – Matthew Rethkin wyrósł na przystojnego młodzieńca, jak zabawnie mawiała moja matka, a ja zdecydowałam, że nigdy mu o tym nie powiem, bo miał zbyt wielkie ego.

- Frances, słuchaj – wybełkotał Rethkin, opierając się o ladę, bo kołysał się na boki i nie wiedziałam, czy to przez alkohol, czy może próbował tańczyć. – Umówmy się, że jak do trzydziestki nikogo sobie nie znajdziemy, to będziemy razem. Co ty na to?

Wybuchłam śmiechem. Nie pamiętałam, który kieliszek Tequili wypiliśmy, ale nasze rozmowy zaszły za daleko.

- Śmiej się. – Matt skrzyżował ręce. – Ale oboje wiemy, że mam większe szanse na znalezienie kogoś, niż ty.

- Czyżby? – Uniosłam brew. – To dlaczego jeszcze nie masz dziewczyny?

Chłopak spojrzał w bok, oblizując usta. 

- To brzmi jak wyzwanie. – Stwierdził, patrząc mi na powrót w oczy. 

Przesunęłam dłońmi po ladzie.

- A co, Rethkin? Podejmiesz się?

Może dlatego, że byłam pijana i nie łączyłam faktów zbyt dobrze, wydawało mi się, że moje zachowanie nie będzie mieć najmniejszych konsekwencji. 

- Podejmuję się wyzwania tylko i wyłącznie jeśli... – zrobił krótką pauzę, żeby wytworzyć swego rodzaju napięcie czy co tam miał w planie – ... jeśli ty podejmiesz się razem ze mną.

Cóż, myliłam się. Konsekwencje miały być olbrzymie.

I nie wiem dlaczego w tamtej chwili przysunęłam się zaledwie o kilka centymetrów i cmoknęłam Matthew w usta. To prawda, że chciałam tego od zawsze, ale przecież obiecałam sobie, że nigdy nie zniszczę naszej przyjaźni przez moje uczucia.

Nie potrafiłam stwierdzić, kto w tamtym momencie był bardziej zaskoczony, ja czy Rethkin.

- O'Sullivan – powiedział, uśmiechając się. – Czy ty właśnie mnie pocałowałaś?

A czy ty jesteś tak głupi, że nie zauważyłeś?

- Nie? Niby po co miałabym całować kogoś tak zapatrzonego w siebie i...

I wszystkie jego wady rozmyły się w rytmie muzyki w momencie, w którym chłopak przyciągnął mnie do siebie.

Do tamtej sytuacji nie miało dojść nigdy. A przynajmniej nie przed trzydziestką. Obiecaliśmy sobie z Mattem, że przenigdy nie zniszczymy naszej przyjaźni, a według mnie związek był jak karabin maszynowy, nie pozostawiający na naszej relacji niepostrzelonego miejsca.

Przez alkohol nie pamiętałam dokładnie, jak smakowały jego usta, chociaż tyle razy sobie to wyobrażałam. 

Kiedy się od siebie odsunęliśmy, z gracją wylądowałam na ziemi, opierając całą podeszwę trampek na podłodze. Otworzyłam oczy i przez kilka sekund zachwycałam się widokiem Matthew, który miał zamknięte oczy i cudownie długie rzęsy, których zawsze mu zazdrościłam.

- Wow, Frances... – wyszeptał, patrząc na mnie. – Ja nie myślałem, że ty...

Głupku, przecież to było oczywiste. A przynajmniej dla mnie i mojej siostry. Ty miałeś o niczym nie wiedzieć.

Powiedziałam to na głos? Czy może nie? Nie pamiętałam.

I czując w tamtym momencie, że nasza przyjaźń była zagrożona, chwyciłam kieliszek, nie pozwalając dokończyć zdania Rethkinowi.

- Okej – zgodziłam się na zakład. – Mamy czas do trzydzieski.

Wypiłam do dna i pociągnęłam go na parkiet, próbując zatuszować całą sytuację.

Pożałowałam tych czynów i słów szybciej, niż myślicie. 

▪▪▪
słowem wstępu chciałam ostrzec, że to całkiem banalna opowiastka, ale dobrze się bawiłam, pisząc ją więc

enjoy! x, l

PS chciałabym wprowadzić jedną zasadę: czytasz = wyrażasz swoje zdanie, czyli po prostu komentujesz

to dla mnie całkiem istotne, aby wiedzieć, co myślicie

:)

you're my best friend but i love you Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz