rozdział siódmy, czyli wielkie zamiary zdeptane w zarodku

262 26 12
                                    

Przez kolejne dni unikałam Craiga jak ognia. 

Ograniczyłam przesiadywanie na portalach społecznościowych i nie wchodziłam też w czat naszej rozmowy, chociaż chłopak bombardował mnie wiadomościami.  W szkole było trochę trudniej, ale lawirowałam po korytarzach tak zwinnie, że po pierwsze miałam zadyszkę, a po drugie Craig mnie nie znalazł. Musiałam nadmienić, że spędziłam kilka przerw w szkolnym kibelku. 

Unikałam go, bo nie potrafiłam się określić. Marshmallow liczył na jakieś drobne lub większe słowa wyjaśnienia związane ze spotkaniem Matta na mojej werandzie. Zresztą to przecież Craig kazał mi wybierać, czego właściwie nie rozumiałam i powinnam się o to obrazić, bo jak mógł w ogóle sugerować mi wybór miedzy nim, a moim najlepszy przyjacielem. Przecież Matthew nie stał na mojej werandzie przez pół wieczoru, żeby zaproponować mi szczęśliwy i długotrwały związek. 

A szkoda. 

Dlatego nie rozumiałam Craiga, bo w żadnym stopniu nie zacieśniałam moich stosunków ani z jednym, ani z drugim do takiego stopnia, żebym musiała się określić i wybrać moją szczęśliwą przyszłość u boku któregoś z Adonisów. Propozycje nie padły, dlatego ja unikałam odpowiedzi. A nie odpisywałam Craigowi, bo nie chciałam się tłumaczyć. Sama przed sobą zresztą nie umiałam tego zrobić. 

Może gdybym nie była tak "wyłączona z życia" przez tamten długi weekend i nie skupiała się tylko na swoich życiowych rozterkach, zauważyłabym jakąś zmianę w zachowaniu Matta, bo chłopak momentami w ogóle nie był sobą. 

Pogodzenie się z Sonią wymagało wielu rzeczy i kilku dni: przygotowane przeze mnie śniadanie do łóżka nie zostało zaakceptowane i do południa stało przed jej drzwiami, aż mama się nie zlitowała i nie odniosła tacy do kuchni. Znalazłam też pretekst, żeby któregoś dnia wślizgnąć się do pokoju siostry, ale nie była zainteresowana ubraniami, które kiedyś od niej pożyczyłam. W końcu, kiedy się poddałam i postanowiłam we wtorkowy wieczór oglądnąć film w telewizji, skuszona zapachem świeżo prażonego, maślanego popcornu, Sonia usiadła obok mnie na kanapie.

Wzięłam to za dobry znak. 

- Za chwilę będzie Love, Rosie - powiedziałam między chrupaniem popcornu. - Chcesz obejrzeć? 

Sonia skrzyżowała dłonie na piersi i nawet na mnie nie spojrzała. 

- Nie ma czegoś innego? - Zapytała po chwili. - Historia o dwójce przyjaciół, którzy się w sobie zakochują jest jak dla mnie przereklamowana, nudna i banalna. 

Och, więc w ten sposób? Jasne, jak sobie chcesz. 

Nie odzywałyśmy się do siebie przez pierwszą część filmu - ja chrupałam popcorn, a Sonia wpatrywała się w ekran telewizora bez żadnych emocji. Myślałam, że tak będzie do końca seansu i nawet by mi to odpowiadało, bo chociaż historia miłosna Alexa i Rosie była oklepana, szczerze i oddanie ją uwielbiałam, kibicując ich związkowi. 

Ale potem Sonia złamała swoje śluby milczenia i powiedziała coś, co zmieniło wszystko.

- Odkąd Andy zginął, nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym być i z kim byłabym tak szczęśliwa. - Zaczęła bez ogródek. - Nikogo, komu mogłabym zaufać. Dlatego tak na ciebie naciskam, Frances. Ty masz kogoś tak wyjątkowego pod nosem. I życie jest za krótkie, żeby się wahać, skoro twoje uczucia są tak oczywiste.

W jej oczach odbijały się obrazy z telewizji, ale nawet przy przyćmionym świetle spowijającym salon, dostrzegłam łzy, które starała się powstrzymać, a które zaszkliły jej oczy.

Byłam tak zdziwiona jej słowami, że trochę zajęło mi, aby zebrać się na odpowiedź. 

Andy zginął w wypadku. Przechodził przez pasy, co gorsze w drodze na spotkanie z Sonią. Jeden z samochodów zatrzymał się przed przejściem, ale drugi nadjechał z prędkością zabronioną w terenie zabudowanym i nie zdążył zahamować. Od jego pogrzebu minęły już cztery lata, a Sonia przeżyła to wszystko bardzo dotkliwie - długo chodziła na spotkania z psychologiem. 

you're my best friend but i love you Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz